Rozdział 1: Mam nadzieję, że nie wierzysz w jego słowa

110 18 4
                                    

POV. Świerk

Wreszcie się doczekałem swojej kolejki. Miałem ochotę zrobić dziurę w brzuchu tego mysiego móżdżka. Blizna będzie wściekły. Byłem tego całkowicie pewien.

Po chwili wspomniany przeze mnie kot, wyszedł z legowiska. Powstrzymałem się od jakiegokolwiek niezrozumiałego zachowania. Moim celem jako mordercy jest założenie rodziny, aby w przyszłości pojawiły się młode koty, które zastąpią nas w tej roli w przyszłości.

-Świerku, twoja kolej- usłyszałem i odwróciłem głowę. Zioło miał przygotowane różne rośliny, prawdopodobnie na większość dolegliwości. Usiadłem przed nim i podniosłem brew zmęczony jego tempem działania.

-Może pospieszyłbyś się tak odrobinę? Musimy opuścić to miejsce jak najszybciej!- syknąłem, przewracając oczami.

-Świerk ma rację- zamarłem, słysząc jego niski, gardłowy i nieco zachrypnięty głos. Aż lekko zadrżałem z przyjemności. Czemu  on był taki...ciekawy. -Nie mamy całego dnia, Zioło. Radzę ci się pospieszyć- syknął, po czym odszedł, prawdopodobnie sprawdzić, czy wszyscy są gotowi do drogi.

Medyk przewrócił oczami, jednak zgodnie z zaleceniami, tym razem niego się spieszył. Szybko i zręcznie opatrzył mój poraniony grzbiet, zresztą tak jak złamane pazury u łap.

-Gotowe- miauknął po chwili, ocierając pot łapą.

Przewróciłem oczami i szybko wstałem. Przeciągnąłem się, co spowodowało kolejną falę bólu, ale zignorowałem to. Nie czas było się mazgaić, tylko wstać i iść przed siebie.

Blizna ruszył już, a za nim reszta. Szedłem na końcu, aby pilnować, czy nikt się nie odłącza i przypadkiem nie próbuje uciekać do tych głupich klanowców. A zwłaszcza Kwiat, która była w ciąży. Byłem niemal pewny, że zadała się z jakimś obcym kotem.
Przewróciłem oczami na samą myśl o tym.

Droga okropnie mi się dłużyła. Może dlatego, że przez swoje rany i opatrunki byłem zdecydowanie powolniejszy niż reszta. Co jakiś czas rozglądałem się, czy aby nikt nas nie śledzi czy obserwuje.

Ale co ciekawe, nic takiego nie miało miejsca. Myślałem, że koty zrobią wszystko, aby nas zniszczyć.
,,Marni z nich wojownicy"- pomyślałem i dodałem gazu.

Przeszliśmy już przez tereny Klanu Błyskawicy, a obecnie wkraczaliśmy na terytorium Klanu Słońca. Pomimo tego, że przegraliśmy, Blizna i my prezentowaliśmy się nie najgorzej. Dalej mogliśmy budzić choć cień strachu, a przecież to był główny nasz cel.

Jednak niespodziewanie musieliśmy się zatrzymać. Nim się obejrzałem, byliśmy już w połowie trasy. Od razu silna i świeża woń kotów z Klanu Słońca dotarła do moich nozdrzy.

Zjeżyłem się i uważnie obserwowałem krzaki. Zacząłem powoli się skradać i wtedy wyskoczył na mnie jakiś obcy kot. Od razu go rozpoznałem. To ten cały Deszczowy Wąs, kocur z którym mój kochany Blizna miał układ. Ale jak to on, ostatecznie go wystawił.

Pomimo moich ran, zdołałem go przerzucić tylnymi łapami za siebie. Uderzył on prosto w pojedynczy, niewielki kamień, ale byłem pewny, że jeszcze żyje.

Hah, ale zamierzałem to zmienić.  Podszedłem do niego spokojnie i z całej siły wbiłem swoje pazury w jego klatkę piersiową.

-Zastanawiam się, co by najbardziej cię bolało...- miauknął, jeżdżąc lekko wysuniętymi pazurami po jego ciele.

Kocur patrzył na mnie z przerażeniem w oczach, ale szczerze, nie ruszało mnie to. Każda ofiara patrzy tak na mnie chwilę przed śmiercią.

-B-błagam, n-nie- wyjęczał błagająco.

Ja jednak wybuchnąłem szyderczym śmiechem.

-Trzeba było nie atakować. Teraz już jest za późno...- kocur pode mną przełknął ślinę, na co uśmiechnąłem się jeszcze bardziej. - Myślałem jaką karą śmierci cię ukarać i ostatecznie wybrałem....- przerwałem, aby dodać większego efektu przerażenia mojej ofierze.- pozbawienie ciebie twojego serca- miauknąłem i bez chwili wahania z całej siły wbiłem swoje pazury w jego klatkę piersiową.

Kocur pode mną zaczął krzyczeć,.kiedy rozdrapywałem jego skórę. Nie lubiłem wrzasków, ale ten to akurat przyjemne wrzeszczał. Ale nie zamierzałem przerwać. Czułem, jak jakoś usiłuje się wyzwolić i uciec, ale jakoś nie najlepiej mu to szło.

W końcu wgryzłem się w jego ciało, powoli docierając do serca. Kocur pode mną chyba wyczerpał całe gardło, gdyż już się nie darł.

Jednak w końcu odpuściłem to działanie. Położyłem swoją łapę na jego gardle, aby mu pokazać, jak blisko jest śmierć.

-Chcesz coś jeszcze powiedzieć?- zapytałem rozchylając jego łapy, gotowy do zadania mojego ulubionego ciosu. Czyli rozprucie brzucha.

Jednak Deszczowy Wąs zrobił coś, co szczerze, wprawiło mnie w zadumienie.

-Pożałujesz tego, że trzymasz się z Blizną. On wystawi was, tak jak zrobił to ze mną- i zaraz po tym wściekły, że kocur obraża mojego ukochanego, wbiłem pazury w jego brzuch i rozprułem. Słyszałem jeszcze jego jęki i pojedyncze krzyki, jednak potem ostatecznie zamilkł. Już na zawsze.

Jednak moja głowa nigdy nie zapomniała, co on powiedział. Wróciłem, kulejąc do pobratymców i szedłem z nimi dalej.

Droga tylko mi się dłużyła, gdy skupiałem się na swoich myślach.
Czy naprawdę Blizna ich wystawi? Ale po co? Przecież to my razem stanowiliśmy siłę, której przez długi czas bały się wszystkie klany.

Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem, kiedy koło mnie pojawił się inny kot. Szedł z poważną miną i gdyby się nie odezwał, w życiu nie zwróciłbym na niego uwagi.

-Mam nadzieję, że nie wierzysz w jego słowa- swoim niskim, gardłowym głosem odezwał się Blizna.

Spojrzałem na niego pewnie. Nie mógł widzieć, że myślę nad tym, co powiedział Deszczowy Wąs. Chociaż wiedziałem o tej całej umowie i nawet sam byłem za jej zerwaniem, to mimo wszystko, była to zdrada.

-Oczywiście, że nie. Jestem lojalny tobie i naszemu klanowi- miauknąłem pełen powagi i pewności siebie. Pręgowany tylko skinął głową i wyprzedził resztę, znowu przewodząc.

-Tak, jestem pewny, że nas nie wystawi. Znając jego wpadnie na jakieś ,,genialne" pomysły- usłyszałem srebrnoszarego kocura o bursztynowych oczach. Był to Potok, niedawno przyjęty morderca.- znowu będzie przerządzać i narzekać.

Miałem ochotę go ładnie okrzyczeć, ale postanowiłem przemilczeć to i skupić się na trasie, która niemiłosiernie nie zamierzała się skończyć. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Nagle wszyscy się zatrzymali, a do moich uszu dotarł krzyk naszego lidera.

-Dotarliśmy do naszego dzisiejszego obozu. Prześpimy się tutaj i rano zdecydujemy co dalej- znajdowaliśmy się w jakieś niewielkiej jaskini. Teraz zacząłem się zastanawiać, gdzie my jesteśmy.

I wtedy do mnie dotarło. Byliśmy na terenach nieznanych, a konkretnie w górach. Terenie, który nie należał do żadnego z klanów, gdzie wszystko mogło nas zabić. Jednak miałem nadzieję.

Nadzieję, że czeka nas świetlana przyszłość...

Losy Klanu Śmierci (S) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz