1 - gyro x johnny.

112 6 179
                                    

Piękny śnieg, ujmujący swoją delikatnością, otulał ich odzienia. Kruszył się po chwili, a oni patrzyli na rozpad. Nie tylko on zanikał. Odnosili wrażenie, że cały świat zniknie podczas tej nocy. Ciemność osiądzie na każdej skale, istocie żywej lub martwej. Miała nastąpić nicość, choć nie działo się nic szczególnego. To była tylko ich imaginacja, chwilowe zatracenie w rozpaczach i niepewnościach. 

Siedzieli przy ognisku, patrząc, jak płomienie obejmowały drewno piekielnym uściskiem. Mroźny wieczór doskwierał im przy każdym ruchu, ale przynajmniej mieli namiot, w którym mogli się później ogrzać. Tylko że żaden z nich nie chciał tam wejść, bo wypowiedzieli do siebie wiele niepotrzebnych słów, a czekało na nich wspólne spędzenie nocy. 

Aktualnie ten namiot był ich jedynym domem. Miejscem, do którego mogli wrócić w każdej chwili, nie martwiąc się o wyrzucenie, czy hańbę. Przedmiot, który był dla nich, ale oni przez ten krótki moment przestali być dla siebie. 

Johnny siedział, naciągając na głowę kaptur. Chciałby się pod nim ukryć, bo rumieńce na jego twarzy powiększały swój rozmiar z każdą sekundą. A Gyro siedział, patrząc przed siebie, przetwarzając wypowiedziane zdania. Czasem powinien zamilknąć, nie wypowiadać słów, aż zniknie każdy okruch z tej planety. 

Niepotrzebnie go wyśmiał. 

Zranił, choć na tym świecie był jedynym, do którego nie chciał odzywać się w ten sposób. Nie chciał stracić powracającego ciepła, gdy tylko patrzył na twarz mężczyzny. Pozostał mu on, nic więcej, nic mniej, a czuł, że dostał nazbyt wiele, niż powinien oczekiwać. 

Johnny był wyjątkowy, a Gyro wyjątkowo spierdalał z nim każdą sprawę. 

Bo był delikatny, jak gdyby ze szkła. Każda rysa miała znaczenie, choć znikała w blasku promieni świetlnych, dlatego nikt nie zauważał, że pod determinacją, skrywa się ta ujmująca kruchość. 

Johnny był jak śnieg. 

— Pomóc ci dostać się do namiotu? — spytał, gdy zobaczył, że mężczyznę coraz częściej przechodzą dreszcze. 

Spojrzał na niego tymi swoimi błękitnymi oczami, które świeciły nawet pośród ciemności. Rozmazała mu się szminka, a Gyro na ten widok przełknął jedynie powoli ślinę. 

Za często miał myśli, które wszystko komplikowały, a że nie umiał wypowiedzieć czegoś zgodnie ze swoimi uczuciami, to kombinował. A z tych kombinacji wychodziła jedynie rozpacz. 

— Nie powinienem — zaczął, ale Johnny jedynie machnął ręką, aby nawet nie rozpoczynał znów tego tematu. 

— Przenieś mnie, nie przejadę w tym śniegu, a nie mam zamiaru się czołgać — powiedział, starając się rozgrzać ręce, które były całe skostniałe. 

Od razu wstał, aby do niego podejść. Chwycił go delikatnie pod nogami, podtrzymując go drugą ręką w talii, uniósł mężczyznę. Miał szklane oczy, choć mogło mu się to tylko wydawać. Sam już nie wiedział, patrząc na niego, tracił zmysły. 

Wszedł do namiotu, układając blondyna na jednym ze śpiworów. 

— Odpocznij, ja posiedzę na zewnątrz, dopóki nie zaśniesz — zakomunikował, aby od razu wyjść w pośpiechu. 

Johnny jedynie westchnął. Nie chodziło o jego pytanie, a samą reakcję, gdy w końcu odpowiedział. Nie mógł zapomnieć śmiechu, który odbijał mu się w głowie echem. 

— Cholerny Gyro — wyszeptał, wtulając twarz w koc. 

I nie mógł zapomnieć o tym, co powiedział. Spróbuj. Jedno głupie słowo, a nie dawało mu spokoju. Starał się zasnąć, ale za cholerę nie potrafił. Przewracając swoje ciało na bok, odetchnął głęboko. Nie widział w tym sensu, ale ręką machinalnie, jak gdyby w transie, sięgnął do swojego uda, aby sunąć nią później wyżej. 

Upadłe gwiazdy. ★One Shots JJBA★Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz