2 - jotaro x kakyoin.

32 1 130
                                    

Deszcze z nieba spadały, gdy Kakyoin przemierzał korytarze swojego domu. Nudziło mu się, bo na dworze brzydko i ponuro, a on jako dziecko lubił spędzać czas na świeżym powietrzu. Dla dziesięciolatka, to była wręcz udręka, że zakazano mu wyjścia i polecono znaleźć sobie inne zajęcie. Obserwował obrazy, które widział w swoim mieszkaniu niejednokrotnie. Na szczęście spinki w kształcie małych żabek, trzymały w ryzach, jego niesforną grzywkę, dlatego bez przeszkód mógł się przyglądać malowidłom. Wyglądały złowieszczo, jak gdyby wyśmiewały małą posturę chłopca. Snuł się tak bez celu, aż natrafił na piwniczkę, w której jego rodzice trzymali wina.

Na początku musnął palcami drewnianą powierzchnię, bojąc się, że ktoś wyskoczy i na niego nakrzyczy. Brak jakichkolwiek oznak życia sprawił, że stał się śmielszy. Kładąc całą dłoń na drzwiach, popchnął je, aż te z impetem uderzyły o ścianę. Hałas odbijał się echem w jego głowie, ale nikt nadal nie przybiegł sprawdzić, co robił, więc wszedł pewnie do pomieszczenia.

Niejednokrotnie słyszał o alkoholu, nie był przecież głupcem, żeby nie wiedzieć, że jemu dotykanie owych butelek jest zabronione. Tylko fascynowało go, jak pięknie szkło mieniło się w blasku żółtego oświetlenia. Lubił od zawsze patrzeć na rzeczy, które odbijały światło. Mógłby wpatrywać się w nie godzinami, jak gdyby miał coś ujrzeć.

Czuł, że jest tam coś zapisane.

A może było to tylko dziecięce pragnienie.

Później, gdy dorastał, jego tradycją stało się siedzenie pośród win. Tam odrabiał lekcje, bawił się i wymawiał na głos marzenia. Nikt nigdy nie zwracał na niego uwagi, bo przecież dzieckiem był idealnie poukładanym. Nie trzeba było się nim zajmować, bo zawsze robił to sam. Choć brakowało mu w życiu najzwyklejszej atencji, to przywykł do jej braku.

Mając czternaście lat, po raz pierwszy ujrzał w jednej z butelek coś innego, niż zwykłą ciecz i mieniące się na szkle światło. Widział chłopca.

Nie miał tak delikatnych rys twarzy ani okrągłych policzków, jak sam Kakyoin. Wyglądał naprawdę poważnie, a brwi miał ściągnięte w dół, jak gdyby przemawiała przez niego złość.

Zastanawiał się, czy wyobraźnia nie płata mu figli. Może oszalał do cna przez samotność, ale im dłużej wpatrywał się w szkło, tym bardziej wierzył, że osoba w nim się odbijająca, istnieje naprawdę.

— Kim jesteś? — wyszeptał z nadzieją, że mu odpowie, ale milczał, jak gdyby został zaklęty w przepięknym obrazie ze szkła.

I wystarczyło, tylko żeby się obrócił, a on zniknął. Szybko pobiegł do swojego pokoju po szkicownik, pokonując schody, prawie z nich spadł, potykając się o stopień. Musiał go odwzorować na kartce, dopóki pamiętał tak wyraźnie każdy detal.

Udało mu się, a gdy siedział nad kartką i wpatrywał się w swoje dzieło, czuł niewyobrażalnie silny ścisk w klatce piersiowej. Jakby brakowało mu tego człowieka w życiu, żeby być w pełni szczęśliwym.

I Kakyoin zaczął wierzyć w przeznaczenie.

Był samotny, może nie nieszczęśliwy, ale na pewno było mu czegoś brak, dlatego tak łatwo zaczął myśleć, że gdzieś tam na świecie istnieje jego bratnia dusza. Ktoś urodzony po to, aby go poznać.

Z tą myślą zasypiał każdego wieczora po tym, jak spędzał wolne chwile w piwniczce, czekając na kolejną scenę, ale nic się nie pojawiało. W żadnej butelce nie widział już tej twarzy, choć potrafił się w każdą wpatrywać godzinami.

Do czasu, aż w jego siedemnaste urodziny postanowił się napić wina i wziął jedno ze sobą do pokoju. Ułożył je na biurku, ale czuł się głupio, że w ogóle pomyślał, aby się go napić, więc postanowił je odnieść. Niestety potknął się o dywan, lądując na podłodze. Butelka roztrzaskała się na kilka części i wtedy zobaczył go ponownie. Tylko że w każdym odłamku było ukazane coś innego, więc skupiał się na wszystkich po kolei.

Upadłe gwiazdy. ★One Shots JJBA★Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz