CamEleon

4 0 0
                                    

Stukot kieliszków, kolorowe światła, muzyka i śmiechy mieszały mi się w jedną zamulającą całość. Otrząsnąłem się z nieprzyjemnego snu i przetarłem dłonią twarz. Jęknąłem czując ból głowy i suchość w ustach. Dotknąłem swoich włosów ubrudzonych czymś przypominającym kurz i otrzeźwiałem nieco zauważając zaschniętą krew na swojej ręce.
- Spokojnie, wszystko załatwiłem.
Gwałtownie podniosłem się z fotela obitego brązową skórą. Wbiłem w niego paznokcie prawie spadając. Rozejrzałem się po obskurnym ciemnym barze. Nie było w nim nikogo oprócz chłopaka stojącego za ladą. Kończył wycierać mokre szklanki. Poszłapałem do niego trochę kulejąc i się zataczając. Wyglądał na młodszego ode mnie. Rozczapierzone jasne blond włosy wokół jego twarzy wyglądały całkiem zabawnie.
- Nie wyglądasz najlepiej - przyznał i podał mi szklankę wody z cytryną.
- Wybacz, ale możesz mi powiedzieć gdzie jesteśmy?
Zaśmiał się.
- Wczoraj nieźle cię ścięło, ale nie wiedziałem, że aż tak.
- Mam pustkę w głowie - stwierdziłem - oby właściciel tego miejsca znał litość, wiesz gdzie go znajdę?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Chwilowo go nie ma, ale jak już powiedziałem wszystko załatwiłem. Co się stało wczoraj, zostało zapomniane.
Miałem wrażenie, że nieco posmutniał.
- Jestem Dominic - wystawiłem czystą rękę.
- Witaj w CamEleonie - uścisnął ją.
Przynajmniej miałem na sobie własne ubrania. Ze strachem stwierdziłem, że nigdzie nie ma mojej torby. Musiało być naprawdę kiepsko, bo ostatnie godziny jakby wyparowały z mojego umysłu. Kłótnia z dziewczyną, nie, zerwanie z dziewczyną. Potem rodzice, było popołudnie, ale co dalej?
- Słuchaj - z powrotem spojrzałem w stronę baru, ale chłopak zniknął. CamEleon, nigdy nie słyszałem o takim barze w okolicy. Pomieszczenie było przestronne, ale brak okien sprawiał, że robiło się przytłaczająco. Białe ledy oświetlały półki ze szkłem i butelkami, natomiast stoliki skrywały się w półmroku. Schody na górę prowadziły zapewne do pokojów. Blond chłopaka znalazłem w łazience. Wykonywał nieszczęsne zadanie, którym było sprzątanie czyichś wymiocin. Oprócz tego na ścianie znajdowała się wielka plama po piwie, jak się domyśliłem, a lustro wisiało w kawałkach. Nie mogłem na niego patrzeć. W ogóle nie wpasowywał się w obraz tego miejsca. Elegancko ubrany, schludny, sprzątał po jakimś gnojku.
- Poczekaj, pomogę ci - chwyciłem rękawiczki i ścierkę z kosza.
Popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
- Nie musisz, to ja tutaj jestem pracownikiem.
Nie ustąpiłem, we dwójkę poszło nam dużo szybciej.
- Wydajesz się być znajomy. Czy my się już poznaliśmy? - zapytałem, gdy później siedzieliśmy przy zupie. O tak wczesnej godzinie nikogo tu nie było.
- Wiesz to trochę skomplikowane - unikał mojego spojrzenia - zamieniliśmy kilka słów.
- Nawet nie znam twojego imienia.
- Po prostu Cam.
- Cam? - uniosłem brwi - jak CamEleon?
Skinął głową.
- Chwila - odstawiłem talerz - jesteś właścicielem?
Znowu skinienie.
- Dlaczego nie mówiłeś? Teraz mi głupio.
- Nie ma potrzeby. Dom, ile pamiętasz z wczorajszego wieczoru? Nocy?
- Szczerze to niewiele - zamyśliłem się - pewnie nieźle się schlałem. Byłeś tu wczoraj, możesz mi coś podpowiedzieć?
Cameron pokręcił głową, a jego włosy zafalowały.
- Lepiej żebyś sam sobie wszystko przypomniał. Przyszedłeś tu wieczorem, potem wyszedłeś i gdzieś około pierwszej, może drugiej wróciłeś.
- Ale co tutaj robiłem? Mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz. Jeśli byłem najgorszym klientem świata, a ty jakimś cudem dalej ze mną rozmawiasz, to powiedz. Jak trzeba to pokryję wszelkie koszty.
- Przyszedłeś przybity, zgaduję że miałeś kiepski dzień, więc uznajmy że to cię usprawiedliwia.
Trochę ogarnęliśmy, jak się okazało nie tylko łazienka była w tak kiepskim stanie, ale Cam większość posprzątał kiedy spałem.
- Musiało się dużo dziać patrząc po stanie łazienki - stwierdziłem.
- Trochę was tu było.
- Nas?
- Wydawało mi się, że dobrze się znacie. Przyszli razem z tobą.
- To niemożliwe. I to oni tak zdemolowali kibel?
Blondyn zacisnął usta w wąską kreskę.
- Co - wtedy moje szare komórki ruszyły - boże, to byłem ja?!
Chciałem zapaść się pod ziemię.
- Stary przepraszam, nie wiem co powiedzieć.
Obraz sprzątającego po mnie Camerona będzie mnie teraz prześladować do końca życia.
- Nie było tak źle. Myślisz, że sam jestem taki święty?
- To nieważne - jęknąłem - jesteś właścicielem, a ja przyszedłem tu jak do siebie i zniszczyłem ci lokal.
- Pokoje są nienaruszone - próbował bezskutecznie mnie pocieszyć.
- Najlepiej jeśli już pójdę - podniosłem się z krzesła - miło było cię poznać, nawet nie wiesz jak mi głupio.
Ruszyłem w stronę wielkich drzwi z ciemnego drewna, gdy te się otworzyły. Do środka wszedł otyły facet niosący dwie skrzynie. Na jednej z nich leżały dojrzałe owoce mango.
- Cameron! - wykrzyknął radośnie - jak tam twój chłopak?
Blondyn się zarumienił.
Mężczyzna wydawał się tego nie zauważyć. Postawił obie skrzynie na ladzie i odwrócił się w moją stronę.
- A ty dokąd? Zostań z nami.
- Ja...
- Siadaj i nie gadaj. No już!
Dałem za wygraną i do nich podszedłem.
- To jest Jack, mój dostawca - wyjaśnił Cam.
- Do usług. Przywiozłem mango i świeżą pościel, nawet wyprasowaną.
- Podziękuj żonie. Chcesz żebyśmy rozliczyli się teraz czy dopiero za cały miesiąc?
Jack machnął ręką.
- Później to załatwimy. A teraz nalej mi piwa i opowiadaj jak po wczoraj. Pewnie cię dopadło, co? - zwrócił się do mnie - po takiej nocy nie mogło się obyć bez konsekwencji.
- Nawet nie pamiętam, żebyśmy już się spotkali - przyznałem.
Dostawca zaniósł się śmiechem.
- Nieźle, musisz częściej wpadać, bo dzięki tobie to miejsce na nowo ożyło.
Coraz bardziej zaczynałem bać się samego siebie. Co musiało się tu wydarzyć? Zostaliśmy sami, gdy Cam poszedł rozładować owoce.
- Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Nie wiem nawet jak się tu znalazłem. Pierwszy raz słyszę o tym miejscu.
- Nasz słodki Cameron. Ledwo skończył dwadzieścia trzy lata, a sam ogarnia cały ten biznes. Chłopak jest zdolny - dostawca na chwilę się zamyślił - ach, ale wracając do wczoraj...
Starałem się przygotować na najgorsze. Cokolwiek usłyszę będę musiał wziąć to na klatę. Sam sobie byłem winny.
- Jak co kilka dni przyjechałem jakoś o siedemnastej spytać czy młody czegoś potrzebuje. Na początku nawet cię nie zauważyłem, siedziałeś sam taki przygnębiony.
- Zapowiada się spokojnie.
- I tak było, do czasu. Cameron oczywiście niczego nie potrzebował, więc pojechałem gdzie jeszcze musiałem i wróciłem do domu. Był piątek, więc uznałem, że warto zabrać żonę na małą randkę - puścił do mnie oczko - spacerowaliśmy nad morzem do późna. Wracaliśmy zahaczając o tę ulicę i poszedłbym dalej, gdyby nie hałas, który stąd słyszałem. Żona tylko się uśmiechnęła i poklepała mnie po ramieniu. Powiedziała żebym poszedł się zabawić, a sama wróciła do domu.
- Zgaduję, że znowu mnie tam zastałeś.
- Jeszcze nie. Koniec tygodnia, więc i ruch był większy. Ludzie dobrze się bawili, ale dopiero jakiś czas później drzwi otworzyły się na oścież. Patrzę, a tam wchodzi chłopak - ciemne włosy, kakaowe oczy, cały w skowronkach. A zaraz za nim z dwudziestu chłopaków i dwie dziewczyny, wtedy się zaczęło. Nie siedziałem tam długo, ale zdążyłem załapać się na wasz konkurs.
- Konkurs? - zbladłem.
- Ty na stole, wygrałeś. Marco padł pierwszy, a ty piłeś, piłeś i nic. Namawiałeś Camerona, żeby ci towarzyszył, ale dwie kelnerki się rozchorowały, więc musiał je zastępować.
- Jasna cholera - podparłem głowę rękoma.
- Cieszę się, że w końcu kogoś sobie znalazł - uśmiechnął się do mnie - nie powinienem podglądać, ale przypadkiem was przyłapałem.
- Na czym?! - wykrzyknąłem, ale w tej chwili wszedł blondyn.
- Widzę, że nieźle się dogadujecie - postawił dwa kufle przed nami - nie wiem czy masz ochotę?
- Po tym co usłyszałem, lepiej żebym trzymał się od tego z daleka.
- Jeden kufel ci nie zaszkodzi - Jack szturchnął mnie ramieniem zachęcająco.
- Dobra, już - wziąłem łyk.
- Daleko mieszkasz chłopcze? - spytał dostawca.
- Sam nie wiem, nie kojarzę żeby to miejsce było gdzieś w pobliżu mojego domu.
- Możemy się przejść po plaży, świeże powietrze ci pomoże - zaproponował Cameron.
- Po plaży? - zapytałem zdziwiony.
Z dziesięć minut później pożegnaliśmy Jacka, zamknęliśmy dom i wyszliśmy. Wytrzeszczyłem oczy pierwszy raz widząc ulicę na którą wyszliśmy.
- Błagam, powiedz że to Sycylia.
- Dokładnie tak, witamy w stolicy - roześmiał się Cam.
- W Palermo?! - wykrzyknąłem - to ponad godzina drogi ode mnie!
Szedłem wzdłuż brzegu przygnębiony, ale trzeba przyznać - morze wyglądało przepięknie. Minęliśmy miejsce do grania w siatkówkę i jakby instynktownie podszedłem do wypalonego ogniska. Poczułem coś w rodzaju deja vu. Jakbym widział ogień i kręcących się wokół niego ludzi.
- Coś sobie przypomniałeś? - zapytał blondyn.
- Wygląda znajomo, możliwe że tu byłem.
- Tego akurat nie wiem - odparł.
- Ale wiesz inne rzeczy, którymi nie raczyłeś się podzielić - mruknąłem.
- Jeśli ci powiem będziesz tego żałować. Sam musisz sobie przypomnieć.
Resztę drogi minęliśmy w milczeniu. Przeszliśmy przez kilka wąskich uliczek. Właściwie cieszyłem się, że jestem daleko od domu, zwłaszcza że w stolicy byłem może dwa razy.
Cameron nagle się zatrzymał. Miałem wrażenie, że stał się nieco spięty. Zastanawiałem się o co może chodzić dopóki nie zauważyłem chłopaka z naprzeciwka.
- Kogo moje oczy widzą - powiedział radośnie nieznajomy - nie spodziewałem się, że tak szybko znajdziesz sobie nowego.
- Nie mamy o czym rozmawiać - mruknął mój przyjaciel i próbował go wyminąć. Szatyn jednak nie zamierzał go przepuścić.
- Co jest? Teraz będziesz udawał, że mnie nie znasz? - pchnął go w moją stronę.
Cam nie dał sobą pomiatać.
- Uważaj sobie gnojku. Nie zamierzam dłużej męczyć się w tym związku. Pogódź się z tym.
Szatyn zmienił wyraz twarzy na kwaśny grymas, miałem wrażenie że zaraz rzuci się blondynowi do gardła.
- Nie wiem w czym problem, ale musimy już iść - odezwałem się i pociągnąłem za sobą Camerona.
Szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę baru.
- Boże, co za typ - wyszeptałem.
- Wybacz, że musiałeś tego słuchać - mruknął - to mój były, mam wrażenie że związek to same problemy.
- Witaj w klubie - zaśmiałem się ponuro.
Dochodziła siedemnasta i powoli zaczęli schodzić się ludzie. W sobotę zawsze dużo działo się na ulicy, więc najczęściej przychodzili tu tylko na szybkiego drinka z przyjaciółmi. Wyjątkowo jedna kobieta wynajęła pokój na cały tydzień.
- Jeśli chcesz możesz tu spać - Cameron przysiadł się do mnie w wolnej chwili - jest kilka miejsc.
- I tak już powinienem wracać. Trochę się zasiedziałem, a od rzeczywistości nie ucieknę.
- Rzeczywistość nie zawsze jest taka jak nam się wydaje - powiedział.
- Pewnie tak, ale mam pracę i mieszkanie. Chociaż średnio pasuje mi fakt, że wracam z dziurą w pamięci - powiedziałem może ze zbyt wielkim wyrzutem.
Blondyn przewrócił oczami.
- Masz przy sobie chociaż telefon?
- Nie - mruknąłem - pewnie dawno został rozgnieciony przez śmieciarkę. Miałem torbę, ale gdzieś przepadła.
- Kupię ci bilet na pociąg to szybciej dojedziesz.
Coś mi tu nie pasowało i coraz bardziej zaczynało doprowadzać mnie do szału.
- Błagam, Cam zlituj się nade mną. Może i popełniłem jakieś świństwo, ale ja muszę to wiedzieć. Zdemolowałem ci miejscówkę, a ty cały czas jesteś dla mnie miły i pomocny. Czego mi do cholery nie mówisz?!
- Poczekaj chwilę - poszedł obsłużyć kilku klientów. Siedziałem zniecierpliwiony.
- Co dokładnie chcesz wiedzieć? - usiadł naprzeciwko mnie.
- Wszystko, prawdę, jak się poznaliśmy i dlaczego Jack wziął mnie za twojego chłopaka?
Cameron schował się w cieniu, ale i tak zdążyłem dostrzec jego rumieniec.
- A więc się domyśliłeś. No dobrze. Przyszedłeś po południu, tak jak powiedział Jack. Wtedy zobaczyłem cię po raz pierwszy.
- I co było potem? - zapytałem przejęty.
- W sumie to nic. Byłeś bliski załamania, szczerze mówiąc myślałem, że jesteś na haju.
- Co?
- No wiesz, wyglądałeś jak po narkotykach. Powiedziałeś mi, że ściga cię policja i się boisz, ale nic nie zrobiłeś i że kobieta, którą kochałeś okazała się szmatą.
Pokręciłem głową. Narkotyki? Ja?
- Cameron, nigdy nawet nie miałem w ręku zwykłego peta. Jesteś pewny?
- Ekspertem nie jestem, ale stan w jakim się znajdowałeś. Założyłem, że jesteś pijany, ale nie wyczułem od ciebie ani odrobiny alkoholu.
Głośno przełknąłem ślinę.
- Kontynuuj - poprosiłem.
- Zachowywałeś się kulturalnie - zapewnił - wypiłeś dwa kufle piwa i zjadłeś kanapkę. Potem wyszedłeś.
- A później wróciłem - jęknąłem.
- Taak - widziałem, że waha się ile mi powiedzieć.
- Wszystko, nawet to najgorsze - odpowiedziałem na jego myśl.
- Z tymi drzwiami na oścież to trochę podkoloryzowane. Po prostu wróciłeś wsparty o kilka, kilkanaście osób. Dla mnie to dobrze, bo duża liczba klientów zawsze jest mile widziana.
- Co się stało potem? - chciałem już przejść do najgorszego.
- Dobrze się bawiliście, trochę sprzeczaliście, aż jeden koleś... - przerwał na chwilę.
- Co jeden koleś?! - przydałyby mi się zajęcia z cierpliwości, bo jeszcze chwila i zacząłbym nim potrząsać, żeby wreszcie wydusił z siebie jakim debilem się okazałem.
- Przegiął i chciałem go wyprosić z baru. Był już wstawiony i myślałem, że skończę z podbitym okiem. Jak widzisz tak się nie stało, bo udało ci się go powstrzymać.
- Tego się nie spodziewałem - przyznałem - co się z nim stało?
- Uznajmy, że to on skończył z podbitym okiem.
- Chyba go nie zabiłem?!
- Chyba nie...
- Ja pierdole - jęknąłem.
- Chłopaki pomogli mu wyjść i znowu było spokojnie. Potem poszedłeś do toalety.
- I całkowicie ją zdemolowałem.
Poklepał mnie po ramieniu.
- Uratowałeś mi życie, nie mogłem ci nie wybaczyć - zaśmiał się.
- Przynajmniej jeden z nas dobrze się bawi - mruknąłem.
- Sorry - wyszczerzył się - napewno chcesz żebym kontynuował?
Machnąłem ręką zachęcająco.
- Chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku, wychodziłeś i akurat spotkaliśmy się w korytarzu.
- Co zrobiłem - musiałem być już blady jak ściana.
- Podziękowałeś mi, ciężko to opisać...
- Postaraj się.
- Błagałeś żebym się z tobą przespał. Nie zgodziłem się i powiedziałem ci, że jutro bardzo byś tego żałował. Oczywiście zaprzeczałeś, ale kazałem ci iść odpocząć i wytrzeźwieć.
- Cam - wydusiłem - tak mi przykro.
- Niepotrzebnie, nie byłem na ciebie zły, raczej czułem żal. Wiesz co, nawet po cichu ci zazdrościłem. Sam ostatnio nie mam łatwo i najchętniej rzuciłbym to wszystko w cholerę i pił razem z tobą na tamtym stole.
- Nie przypominaj mi tego - nie mogłem w to uwierzyć. Konkurs w piciu? Przecież to takie nie w moim stylu.
- Czyli między nami nic nie było?
- Nie.
Choć na chwilę mogłem pozwolić sobie na ulgę.
- Coś jeszcze się wydarzyło?
- Trochę graliście w karty, potem wszyscy wyszli. Ty zostałeś i zasnąłeś w fotelu.
- Cam, jeśli nie masz nic przeciwko. Nie mam prawa prosić, ale mogę zostać na noc? Tylko dzisiaj. Chciałbym wszystko w spokoju przemyśleć, bo po tym co ci zrobiłem nie jestem w stanie tak po prostu wrócić do domu.
- Pokażę ci pokój. Mogę pożyczyć ci kilka ubrań, ale nie wiem czy nie będą na ciebie za duże.
No tak, blondyn był zdecydowanie wyższy.
Zaprowadził mnie do niewielkiego pokoju z dużym oknem, łóżkiem z białą pościelą i szafą.
Musiałem sam w ciszy zostać ze swoimi myślami. Niemożliwe, żeby głupie zerwanie z Emily zrobiło ze mnie takiego potwora. Czy ja naprawdę błagałem Camerona o seks? Przecież to jest jakieś absurdalne. Ja nawet nie jestem gejem. Z mętlikiem w głowie odpłynąłem w sen.
Rano było już lepiej. Pamiętałem nawet skąd się wzięła krew na mojej ręce (przez rozbite lustro), a nawet wiedziałem od kogo wziąłem narkotyki i dlaczego. Dobrze zapamiętałem twarz, ten facet często kręcił się między uliczkami blisko mojego domu. Musiałem się z nim rozliczyć. Obrazy poprzedniej nocy powoli się wyostrzały. Faktycznie były z nami dwie dziewczyny, musiały mieć nie więcej jak dziewiętnaście lat. Gdybym mógł, cofnąłbym wszystko. Oszczędziłbym Cameronowi poznania tak zepsutej osoby. Zszedłem na dół. Przy stole jedna parka jadła właśnie śniadanie. Cam zanosił im kubki z herbatą.
- W porządku? - zapytał, gdy mnie zobaczył. Pokiwałem głową, ale wcale nie było w porządku. Czułem się podle. Usiadłem przy ladzie barowej, będąc jeszcze trochę zaspanym.
- Przypomniałeś coś sobie? - zapytał i nalał mi kawy.
- Jakiś ogólny obraz sytuacji mam. Słuchaj, Cam...
- Już ustaliśmy - przerwał mi - nie masz za co przepraszać. Nie mam do ciebie żalu.
- W porządku, a jeżeli chodzi o te narkotyki. Mam nadzieję, że mnie tak nie postrzegasz. To była totalna pomyłka. Jeden facet chciał mnie wrobić, muszę to załatwić.
Cameron pokiwał głową i położył przede mną bilet.
- Odjeżdża za dwie godziny.
- Dzięki, chętnie bym cię odwiedził jakbyś chciał. Oczywiście na trzeźwo.
- Przyjeżdżaj kiedy chcesz.
Wydawało mi się, że nagle zamknął się w sobie i stał się nieco oschły. Nie miałem mu tego za złe, było mnóstwo powodów żeby mnie znienawidzić, ale dlaczego w takim razie powiedział, że mi wybacza?
Poszedłem na szybki prysznic i już doprowadzony do porządku ostatni raz omiotłem wzrokiem bar.
- Cameron, dziękuję za wszystko i przepraszam.
- Na razie, Dominic. Jestem tego pewien, że jeszcze tu wrócisz. Wiesz jak dotrzeć na stację?
- Wszystko mi wyjaśniłeś.
Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale właściwie nie wiedziałem co. Uśmiechnąłem się lekko i wyszedłem nie oglądając się za siebie.
Do domu dotarłem planowo. Mimo wszystko dobrze było zobaczyć znajome budynki. Teraz czekało mnie najgorsze. Jedne klucze miałem w mieszkaniu, drugie były w torbie, którą zgubiłem, a trzecia para leżała u rodziców. Żadna z tych opcji odzyskania kluczy nie była realna, musiałem posunąć się do ostateczności. Zapukałem w niebieskie drzwi mojego sąsiada.
- Idę! - krzyknął i po chwili usłyszałem szuranie. Otworzył drzwi i zmrużył oczy.
- Ach to ty, już myślałem że nie wrócisz.
- Pewnie jest pan zawiedziony.
Nie odpowiedział.
- Muszę skorzystać z pańskich usług.
- Co konkretnie?
Nie znałem lepszego włamywacza od niego. Dlatego moje mieszkanie było takie tanie, nikt nie chciał mieszkać obok nieoficjalnego łupieżcy skarbów. Jego tajemny zawód znali wszyscy, a za kratki nie trafił tylko dlatego, gdyż ludzie widzieli w nim korzystny interes.
- Muszę się dostać do własnego mieszkania.
- A to kluczy nie masz? - zapytał zniecierpliwiony.
- Gdybym miał to bym sobie otworzył.
- Dwieście euro i jedna tarta z mango.
- Zwariował pan! Przecież ja muszę mieć z czego wyżyć.
Wzruszył ramionami.
- Dwie tarty i pięćdziesiąt euro - zaproponowałem.
- Sto.
- No to niech pan wymyśli coś innego.
- Za tydzień córka przywiezie mi wnuka. Jeśli go poniańczysz, możemy się dogadać. Plus oczywiście jedna tarta.
- Ale ja nie mam ręki do dzieci.
- Co z tego! - wykrzyknął - Ja nie będę zajmował się tym bahorem!
Uspokoił się, gdy zdał sobie sprawę co powiedział.
- Niech będzie - mruknął - tylko kilka godzin jak będę musiał wyjść. Nic więcej.
Westchnąłem.
- Dobrze, ale niech pan już otworzy mi to mieszkanie.
Byłem w szoku, że tak szybko mu poszło. Pogrzebał kilkoma narzędziami i zamek w drzwiach zaskoczył. Podziękowałem i wszedłem do niewielkiej kawalerki. Mieszkanie było nienaruszone od kilku dni. Trochę przygnębiał mnie brak jakiegokolwiek życia poza mną, ale uznałem że lepsze to niż użeranie się z problematyczną kobietą. Starałem się nie myśleć o Cameronie, bo od razu zaczynały mnie gryźć wyrzuty sumienia. Dwie godziny później zszedłem na dół zrobić drobne zakupy. I znowu uderzyło we mnie deju vu, tym razem ze zdwojoną siłą. Przed oczami mignął mi średniego wzrostu opalony mężczyzna. Zamrugałem kilka razy, on naprawdę tam był! Pobiegłem za nim, ale się nie ujawniając. To on przed wczoraj rzucił się na mnie i zmusił do ucieczki przed policją. Gdy zatrzymał się na podwórku z każdej strony otoczonego budynkami złapałem go za koszulkę i przycisnąłem do ściany.
- Ty! Chciałem być dla ciebie miły, a ty wykorzystałeś sytuację i stałem się równie winny jak ty.
- Ja nie chciałem - zapewniał i uniósł ręce w obronnym geście - to tylko taki żart.
- Żart?! - wrzasnąłem - to od ciebie wszystko się zaczęło! Przez ciebie dowiedziałem się jak bardzo zjebanym człowiekiem jestem!
Pociągnąłem go za sobą. Trudno, najwyżej oboje skończymy w więzieniu. Dotarliśmy na niewielki komisariat. Panował tu spokój i lenistwo, bo u nas rzadko kiedy działo się coś, do czego mieszkańcy by nie przywykli. Na nasz widok kobieta siedząca w recepcji podniosła wzrok. Chwilę później dołączyła do niej druga.
- Gdzie pan go znalazł? - zapytała zdziwiona.
- Szukamy go od miesięcy - dodała druga.
- Zanim panie nas aresztują chciałbym coś wyjaśnić - zacząłem.
- Aresztować? Dlaczego?
- No, za... - musiałem chwilę pomyśleć. Czyżby o niczym nie wiedziały?
- Federico od miesięcy nie płaci za mieszkanie, żona pana szuka - wyjaśniła ta z recepcji.
- Ja zapłacę, obiecuję - powiedział mężczyzna.
Po krótkiej wymianie zdań z moim towarzyszem wyszliśmy na dwór.
- Nic nie rozumiem - przyznałem - przecież to ty mi dałeś tamtego skręta.
- Narkotyki? - wytrzeszczył oczy - ja nigdy, coś musiałeś pomieszać.
- To dlaczego mnie gonili?
- To mnie gonili, ty mi pomogłeś uciec.
Wzruszył ramionami i uciekł mieszając się z garstką turystów.
Już myślałem, że powoli zaczynało się układać, ale to był chyba mój najdziwniejszy weekend w życiu. Nie pozostało mi nic innego jak wrócić do normalności.

CamEleonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz