To był jeden z tych wieczorów, kiedy liczył kroki do domu.
Otępiały, z nieobecnym wzrokiem skrytym za ciemnymi okularami, ociężale włóczył nogami, które jakby niechętne wracać potykały się to jedna o drugą, co było zarówno żałosne, jak i nawet do niego niepodobne, gdyby nie to, że był ranny. Bardziej, aniżeli zwykł bywać po walkach i to napawało go rozczarowaniem. Godny był pożałowania, doprawdy.
Długo już szedł tą okrężną drogą, kopiąc żwir wpadający pod podeszwy butów i nawet nie miał sił, by w duchu zakładać, że nikt go o tej porze nie zobaczy.
Może chciał, by ktoś zobaczyłby pogrzebać i cudze nadzieje pokładane w jego osobie. Te swoje rozkruszył jak kawałek szkła, wrzucony na dno pustej studni.
Korekta: ShiroiHiganbana