Rozdział 16

61 7 7
                                    

Calypso:

Minęło kilka dni. Kilka, cholernie długich dni. Przez cały ten czas padało. Jakby pogoda towarzyszyła mi w tych chwilach i odczuwała takie same uczucia.

Arthur nie żyje. Był martwy z jakieś 3 godziny wcześniej zanim go znalazłam. Zadzwoniłam po policje, a oni przeszukali całe mieszkanie, zabrali Arthura, mnie spisali i przesłuchali... To tyle. Nie znaleźli niczego. Żadnych odcisków, czy innych śladów. Policja od razu stwierdziła, że jako iż był to stary alkoholik to pewnie nałapał długów i dostał za swoje.

Nie wierzę w to! Arthur nie miał długów! Był z niego taki miły staruszek, że każdy go albo lubił, albo ignorował.

Mówiłam o tym policji. Pierwsze dwa dni spędziłam praktycznie cały czas na komisariacie. To i tak nie pomogło. Ucieli temat mówiąc, że to tyle co mogli zrobić i że powinnam spojrzeć prawdzie w oczy. Dałam sobie spokój. Po prostu miałam dość tej całej policji i ich argumentów.

- Złożymy ciało naszego brata w grobie, ponieważ Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy z umarłych i odnowi nasze śmiertelne ciała na podobieństwo swojego ciała uwielbionego, ufamy, że wskrzesi ciało naszego brata, gdy przyjdzie w chwale. - głosi kapłan.

Z papierosem w buzi patrzę jak trumna opada na dno pełne błota. Mocno pada i mimo, że jest środek dnia to jest ciemno.

W pewnym momencie poczułam dłoń na ramieniu.

- Proszę zbyt dużo nie palić w tym miejscu. - upomina mnie kapłan odchodzą.

Zostałam praktycznie sama. Nikt z rodziny Arthura nie przyszedł na jego pogrzeb. Wysłałam list Danni, ale najwidoczniej miała coś innego do roboty.

- Czy możemy.... - pyta pracownik zakładu pogrzebowego.

Wyciągnęłam fajke z buzi po czym powoli wypuściłam z ust dym. Dopiero po owej czynności pokiwałam głową.

Trzech pracowników zaczęło zakopywać łopatami trumne mojego przyjaciela. Nie przeszkadza im padający deszcz. Wykonują swoją pracę.

Stoje i im się tak przyglądam. Wypalam papierosa za papierosem i jestem mokra do każdej możliwej nitki mojego ubioru.

Arthur nie zasłużył na taką śmierć. Powinien żyć i korzystać z tego. Gdyby nie ten bezwład w nogach to podbijałby on świat. Zamiast tego zajmował się taką pierdołą jaką jestem.

Był to wspaniały człowiek. Uparty i lubił sobie wypić, ale miał złote serce.

Po tych myślach łzy znowu zaczęły napływać mi do oczu.

- Nawet nie byłam w stanie zapewnić ci godnego pogrzebu. Powinieneś być pochowany wśród prezydentów Stanów Zjednoczonych, a nie w tym pierdolonym mieście. - szepcze mimowolnie.

Coraz bardziej szlocham. Próbuje wycierać policzki dłonią, ale to i tak nic nie pomaga.

- Zasługiwałeś na złotą trumnę. Taką jak twoje serce. A zamiast tego dostałeś jakieś tanie gówno. - mówię. - Przepraszam. - dodaje zalewając się łzami.

Nie mam na nic siły. Przez nadmiar łez zaczęłam się chwiać, a przez liczne krople na moich ciuchach jak i skórze lekkie drgawki z zimna zaczęły mi towarzyszyć.

Stałam i płakałam tak długo, aż pracownicy skończyli swoją prace. Kiedy zostałam już całkowicie sama, wyciągnęłam ze skórzanej kurtki jedną, czerwoną róże. Położyłam ją na małej górcę tuż obok krzyża. Spojrzałam na tabliczke, ale już po przeczytaniu imienia odwróciłam wzrok.

To jest zbyt bolesne. Straciłam swojego najlepszego przyjaciela. Tylko go miałam...

**********

Jeszcze tego samego dnia, troszkę bliżej wieczoru przestało padać.

Wygłupy ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz