4. Ostatnie zamachnięcie

449 7 3
                                    

- Ale uderz do cholery! No pokaż wreszcie, na co Cię stać! - tak jak kochałam ten głos, teraz był dla mnie jedną, wielką szpilką. Mogłabym przysiąc, że krwawi mi dusza i nawet gdybym spotkała najlepszego lekarza na globie, nie byłby w stanie tego zatrzymać.

Ostatni trening z Koriamem właśnie dobiegał końca. Czułam na sobie wielki potok potu i nie był on spowodowany wysiłkiem, ale przede wszystkim emocjami. Ostatnie minuty były jakąś kompletną farsą, myliłam najprostsze kroki, w wyniku czego lądowałam na podłodze. Niezadowolenie mojego przyjaciela rosło i rosło, przestał mi już nawet pomagać zbierać się z ziemi. Wzdychałam ciężko, a blacha na mojej skórze była dzisiaj wyjątkowo chłodna, ciężka i nieprzyjemna. Chciałam, by to wszystko dobiegło końca, a jednocześnie tak usilnie chciałam to zatrzymać przy sobie. Ten mętlik był tak straszliwie dokuczliwy. Przyprawiał aż o ból głowy. Ciśnienie rozsadzało moją czaszkę.

Byłam podekscytowana wyjazdem do Narnii - to oczywiste. To jedna, wielka przygoda, rozpoczęcie całkiem nowego życia, ukoronowanie mnie, wywiązanie się z obowiązków wobec Petungi. Zapewnienie pokoju moim ludziom.

A jednak.

A jednak tak bardzo chciałam uciec pod przykrycie mojego łóżka i być już tam na zawsze, byleby tylko nikt mnie nie dosięgnął. Poradziłabym sobie nawet z potworami spod mojego miejsca odpoczynku oraz z tymi, które ukrywają się w moich najgorszych snach.

I wspomnieniach.

Te gorzkie przemyślenia faktycznie mi nie pomagały, ponieważ po raz kolejny zostałam podcięta i wylądowałam z hukiem na podłodze. Pozwoliłam sobie na pełen bólu jęk, kiedy plecy spotkały kamienną posadzkę. Przez chwilę zupełnie nie ruszałam się z miejsca. Świat delikatnie się kołysał.

- Wstawaj Im! - wrzasnął Koriam tuż nade mną, kopiąc mnie przy tym nieznacznie w udo. Powoli przyjęłam ponownie pozycję bojową, chociaż przestawałam dostrzegać w tym jakikolwiek sens.

- To nie ma sensu i dobrze o tym wiesz. Nie nadaję się dziś. W ogóle jestem do niczego - powiedziałam zaskakująco spokojnie. Widziałam, jak uszy mojego towarzysza czerwienią się od złości. Nos ostro się zmarszczył, a brwi się ściągnęły.

- Petundzki rycerz jest gotowy zawsze i wszędzie, niezależnie od czegokolwiek. Zna swoją wartość. Został wybrany w służbie kraju. No dalej!

- Jak widać, ta sprawa mnie przerasta. Dlaczego nie możemy naszych ostatnich chwil...

Atak przyszedł tak niespodziewanie. Koriam w ułamkach sekundy wyjął swoje dwa ostrza z tyłu zbroi i zamachnął się na mnie, wytaczając dwa mocne uderzenia jeden po drugim. Przesunęłam w tym kierunku tarczę, która przyjęła cały impet uderzenia. Jęknęłam z wysiłku, odsuwając się kilka centymetrów w tył przez siłę natarcia. Odepchnęłam mężczyznę i od razu zaczęłam analizować możliwy atak. Czułam, jak po skroni spływają mi drobne kropelki potu. Wybrałam okolice lewego kolana - zachwiany przeciwnik nie powinien mieć czasu na obronę takiego ciosu.

Ale nie on.

Obojgiem sztyletów z impetem wyrzucił mój miecz w powietrze, podważając go od dołu. Pozwoliłam sobie na błyskawiczne przekleństwo pod nosem. Pozostała mi jedynie tarcza i drobne ostrza ukryte w zbroi. Słaby bilans.

Odetchnęłam szybko i czułam, jak puls podnosi się od nadmiaru adrenaliny i strachu.

Nie pozostało mi wiele. Widziałam drobny uśmiech na twarzy Koriama. 

Jednak ja też miałam już plan.

Przytrzymałam tarczę obiema dłońmi, z prawej i lewej strony i kopnęłam w nią najmocniej, jak w tym momencie potrafiłam. Koriam z impetem poleciał na podłogę i mocnym brzdęknięciem spotkał się z podłogą tak jak i moja tarcza. Zdezorientowany, pozwolił mi tym na dobycie miecza i przyłożenie do jego gardła.

Żywot NiezwyciężonejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz