III. Pojedynczy promień słońca

192 13 2
                                    


Czułam, jak moja twarz zaczyna palić się ze wstydu. Nie chciałam nawet próbować sobie wyobrazić tego, jaka w tej chwili musiała być czerwona. Zamiast tego zmusiłam swoje nogi do postawienia kilku kroków w stronę wskazywanego przez Neuvillette'a krzesła.

Mężczyzna roztaczał wokół siebie tak potężną aurę, że odniosłam wrażenie, jakby w sali zabrakło powietrza. Z bliska był jeszcze przystojniejszy, niż gdy siedział w oddali w Operze Epiclese, gdzie do tej pory dane mi go było oglądać. Chociaż nie. Słowo "przystojny" nawet w połowie nie oddawało tego jak wyglądał. Był majestatyczny. Imponujący. Dostojny. Jak rzeźba z marmuru o delikatnych rysach twarzy i szpiczastych uszach. Piękno promieniowało od niego tak mocno, że gdybym długo przebywała w jego obecności, z pewnością dałabym radę się opalić.

Jedna rzecz w jego wyglądzie rzucała się jednak w oczy najbardziej. Powieki zdawały się opadać wbrew jego woli, jakby były zrobione z ołowiu. Jego spojrzenie, wciąż wbite we mnie, zdradzało towarzyszące mu zmęczenie, może nawet wyczerpanie. Wszyscy mieszkańcy Fontaine wiedzieli, że praca jest dla niego całym życiem. Czy nastał wreszcie czas, w którym osiągnął granicę swoich psychicznych i fizycznych możliwości?

To on jako pierwszy odwrócił wzrok, siadając na swoim fotelu. Pewnie przyglądałam mu się zbyt długo i intensywnie, wprawiając go w zakłopotanie. Wbiłam spojrzenie w podłogę, siadając naprzeciw niego.

-Moja asystentka poinformowała mnie, że twoja sprawa jest bardzo pilna. Czy ów kryzys na rynku florystycznym został spowodowany przez szkodniki? Zarówno pani Furina, jak i pozostali mieszkańcy bardzo cenią sobie odpowiednie przystrojenie miasta oraz Opery Epiclese, dlatego w moim interesie jest jak najszybsze podjęcie kroków w celu rozwiązania tego problemu.

-Ja...- gula w gardle utrudniała mi wydobycie z siebie słów.- Dziękuję za przyjęcie mnie, monsieur...

-Mamy jeszcze 9 minut, których nie mogę przedłużyć- odruchowo spojrzał na stos dokumentów wysokości kieliszka wina.- Dlatego proszę, abyś postarała się streścić problem jak najszybciej.

Węzeł w moim brzuchu zacisnął się jeszcze mocniej. Po co, do jasnej cholery, ja tu w ogóle przyszłam? Zajmuję jego cenny czas przez jakąś bzdurną opowiastkę, która nie ma żadnego dowodu na posiadanie w sobie choćby odrobiny prawdy.

-Bardzo przepraszam- wydusiłam z siebie.- Ja po prostu pomyślałam, że może... Właściwie to sama nie wiem, co dokładnie pomyślałam, jeżeli mam być szczera.

-Przejdźmy proszę do sedna. Tak jak mówiłem...

-Wydawało mi się- weszłam mu w słowo, co zaskoczyło nawet mnie samą.- Że musisz dźwigać ostatnio bardzo dużo na swoich barkach, monsieur. Że jest ci bardzo ciężko.

Mężczyzna zmarszczył lekko brwi i otworzył usta, ale zaraz potem je zamknął. Moja bezpośredniość zaskoczyła go na tyle, że przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Zanim jednak zdążył sformułować odpowiedź, wypaliłam:

-Ostatnio bardzo dużo pada. Właściwie to od tygodni. Bez przerwy.

W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza, a echo moich słów dzwoniło mi w uszach. Miałam wrażenie, że minęły całe wieki, zanim usłyszałam jak mówi:

-Przepraszam, ale chyba nie do końca rozumiem, do czego zmierzasz.

-Pomyślałam, że może to dlatego, że jesteś... Smutny. Znaczy, jest monsieur, smutny.

Odważyłam się na niego spojrzeć i był to ogromny błąd. Patrzył się na mnie jakbym co najmniej poprosiła go o rozebranie do naga, wysmarowanie masłem i ślizganie po ulicach miasta. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wyskoczyć przez okno. Utonąć w kanałach pod miastem. Cokolwiek, byle by już nie siedzieć dwa metry przed nim.

Łuski mokre od łezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz