Prolog

79 8 2
                                    

Słońce złożyło pokłon,

ustępując miejsca chmurom rozpaczy.

Okolica rozpływała się w mlecznobiałej mgle. Wysoki mężczyzna brnął w uliczną ciemność, co chwilę oglądając się za siebie. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał, że jego źrenice drgały ze strachu, a zmęczone całodziennym obsługiwaniem klawiatury dłonie, stawały się wilgotne od potu. Kurczowo ściskał obszytą skórzanym materiałem teczkę. Z każdym krokiem wydawała się cięższa, mimo iż w środku znajdowały się jedynie dokumenty i wycinki z gazet. W drugiej dłoni trzymał rozłożysty parasol, dzielnie odgradzający go od deszczowej lawiny. W duchu dziękował za to, że właśnie dzisiaj ma ten przedmiot przy sobie.

Czujnie obrzucił wzrokiem okolicę. Brukowy chodnik oświetlała jedynie blada poświata latarni. Mieszkańcy już dawno zaszyli się w swoich ciasnych mieszkaniach, o czym świadczyły szczelnie zaciągnięte zasłony, zza których tlił się blask nocnych lamp i telewizorów. Wieczory takie jak te, obywatele spędzają z twarzą przyklejoną do monitorów, oczekując na nowe informacje, które i tak są jedynie pętlą powtarzających się faktów.

Mężczyzna zaciągnął się głęboko gęstym, zatęchłym powietrzem. Na rozwidleniu skręcił w prawą przecznicę, aby po chwili minąć bar z jaskrawo połyskującym szyldem. Odruchowo zwolnił, zajrzał do środka. Wewnątrz dostrzegł jedynie garstkę podejrzanie wyglądających typów, żywo gawędzących nad opróżnionymi kuflami. Znał to miejsce bardzo dobrze. Bez zastanowienia potrafiłby wymienić wszystkie rodzaje sprzedawanych tutaj napojów wraz z aktualnym cennikiem. Doskonale wiedział, że aby stać się człowiekiem przykładnym, z wysoko określonymi priorytetami, powinien omijać takie miejsca szerokim łukiem. Często jednak poddawał się pokusie, tłumacząc sobie, że jest to tylko jednorazowy przypadek, który już nigdy więcej się nie powtórzy.

Tym razem nie mógł sobie na to pozwolić, więc trzymając się ściśle swoich postanowień, skierował się dalej przed siebie. Poza tym miał jeszcze coś do załatwienia. A szkoda. W tej chwili oddałby swoją tygodniową wypłatę za kubek rozgrzewającego trunku.

Każda kolejna minuta wydawała się trwać godzinami. Mężczyzna skręcił jeszcze dwa razy, minął sklep z obuwiem, po czym gwałtownie zatrzymał się. Dokładnie przed nim wznosił się spory budynek, szary i monumentalny jak wszystkie inne, lecz o wiele bardziej przerażający. Wchodząc do środka, wyczuł drażniący zapach chemikaliów. Delikatnie otrzepał płaszcz, parasol oparł o najbliższy wieszak, a przemoczone buty wytarł w wycieraczkę. Chwiejnym krokiem podszedł do zasypanego niezidentyfikowanymi papierami biurka, umiejscowionego w głębi pomieszczenia. Oparł wierzch dłoni na blacie.

- Dobry wieczór, panie Howard - ciemnowłosa kobieta, zajmująca miejsce za biurkiem zerknęła na niego przelotnie, poprawiając opadające na nos okulary. Za każdym razem wyglądała tak, jakby praca tutaj była bardziej tragiczna niż poważny sądowy wyrok.

- W czym mogę panu pomóc?

Przybyły rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Spojrzał na nieskładnie rozstawione meble i osmalony dymem papierosowym sufit. Nie miał pojęcia, jak bardzo pozbawionym gustu człowiekiem trzeba być, aby urządzić wnętrze w tak odpychający sposób.

- Chciałbym porozmawiać z doktorem - wytłumaczył krótko, starając się utrzymać jak najbardziej przekonujący ton głosu.

Kobieta uniosła podkreślone makijażem brwi. Zawiesiła wzrok na monitorze komputera.

- Z tego co mi wiadomo, nie jest pan umówiony.

Mężczyzna westchnął, pocierając kark dłonią.

- To naprawdę ważne.

- Niewątpliwie.

Rozmówczyni kiwnęła przecząco głową, stukając palcami w klawiaturę.

- Przykro mi. Bez wcześniejszej konsultacji nie jestem w stanie nic zrobić.

- Nalegam jednak...

- Panie Howard, bądźmy poważni - przerwała mu, siląc się na uprzejmość. - Doktor wyraźnie oświadczył, że nie chce tutaj pana widzieć. Przecież doskonale pan o tym wie.

Mężczyzna wpatrywał się w nią wzrokiem pełnym rezygnacji. W rzeczywistości odczuwał jednak niewytłumaczalną złość i nienawiść do wszystkiego, co otaczało go w tej chwili.

- Mam wrażenie, że tutaj nikt nie traktuje mojej sytuacji poważnie - powiedział, nieznacznie odsuwając się od biurka.

Kobieta otworzyła usta, aby natychmiast je zamknąć. Zastanowiła się chwilę i wyglądała przy tym tak, jakby powstrzymywała się od niekoniecznie miłego komentarza.

- Doktor uznał, że to wyłącznie pan nie daje sobie pomóc. Wszystko wytłumaczył. Przecież sama byłam tego świadkiem. Za każdym razem odrzuca pan jego diagnozy, a podczas ostatniej wizyty okazał pan swoją frustrację w szczególnie bezceremonialny sposób - cedziła każde słowo przez zęby, poprawiając zagnieciony materiał koszuli.

Mężczyzna opuścił bezradnie ramiona. Znów spojrzał za siebie, by po raz kolejny przekonać się, że cień, który jak mu się zdawało dostrzegł obok, był tylko mętnym złudzeniem.

- To poradnia psychologiczna, panie Howard. Część instytucji państwowej. Trzymamy się obowiązujących zasad, a agresja nie będzie tutaj tolerowana. Pan niestety pozwolił sobie ostatnio na zbyt wiele. - Kobieta zacisnęła usta w wąską linię. Howard z łatwością odczytał wyraz jej twarzy. Ludzie często patrzyli na niego właśnie w ten sposób. W sposób nieufny, pełen odrazy i braku zrozumienia. Myślą, że zwariował. Są pewni, że pomieszało mu się w głowie. Zacisnął dłonie w pięści.

-Myli się - stwierdził chłodno. Po twarzy asystentki przemknęło zdezorientowanie. - Doktor. Nie słucha tego, co mówię. A może po prostu nie chce słuchać.

Odwrócił się na pięcie, zmierzając w stronę drzwi.

Wcale nie zwariował.

The Illusion of Pain Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz