Ten dzień zaczął się fatalnie wraz z pierwszymi promieniami słońca. Wskazówki zegara nieśmiało oznajmiały, że dochodzi piąta rano, śpiew ptaków rozbudzał zroszoną nocną mgiełką przyrodę do życia, błękit nieba zalewał sklepienie od horyzontu, a w jednym z dziesiątek bliźniaczych pod względem budowy mieszkań rozbrzmiewała pełną parą najbardziej znienawidzona piosenka Justina Biebera. W pierwszej chwili pomyślałam, że to trzynastoletnia córka sąsiadów obwieszcza wszem i wobec swoją nieskończoną miłość do idola, jednak, gdy hałas przybrał znacznie na sile zorientowałam się, że jego źródło znajduje się nie w mieszkaniu obok, a w MOIM pokoju.
Klnąc na czym świat stoi (nie musiałam się przejmować, że rodzice usłyszą, gdyż "muzyka" wszystko zagłuszała) zaczęłam wyłączać budzik. A gdzieś tam na skraju świadomości zaświeciła czerwona lampka. Dlaczego alarm zadzwonił tak wcześnie? W życiu z własnej woli bym go nie nastawiła na tak zbrodniczą godzinę. I dlaczego zamiast standardowej, systemowej melodyjki leci ten ochłap? Niestety odpowiedzi znaleźć nie zdążyłam, gdyż zaraz usłyszałam wściekłe wołanie taty:
- Milena! Czyś ty do reszty już oszalała?! Wyłącz ten hałas!
- Nie mogę! - odkrzyknęłam spanikowana. - Zacięło się!
Szaleńczo naciskałam przycisk mający uciszyć to wycie, lecz on, jak na złość nie robił sobie zupełnie nic z moich usilnych starań, nazywając mnie szyderczo swoją "baby". Po chwili ekran przygasł oznajmiając, że włączyła się automatyczna blokada, a wystukiwany przeze mnie kod okazywał się błędny. Po sześciu nieudanych próbach rzuciłam telefon na łóżko. Ten w odpowiedzi puścił piosenkę ponownie. Ot, na wypadek, gdybym się nie obudziła za pierwszym razem. Co, ja jakaś masochistka może jestem?
Na szczęście w porę pojawiło się wybawienie w postaci mojego młodszego brata. Jedną ręką zatykał ucho, drugą sięgał po mój telefon, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, co najmniej jakby mu ktoś wbijał igły w kark. Szybkim, sprawnym ruchem pozbył się klapki i wyjął baterię, a w domu nastała błoga cisza.
- Weź ten szmelc wywal na śmietnik, kobieto - warknął zaspanym głosem.
- Jest nowy - broniłam odruchowo. - Dostałam go od Franka.
Spojrzał na mnie litościwie i oznajmił:
- To nie ma co, ładną ci kolega pobudkę zafundował.
Wykrzywiłam się, ale nie odpowiedziałam. Miało to sens, ale... Ale. Coś, jakiś wewnętrzny instynkt, uczucie, którego nie potrafiłam ubrać w słowa, podpowiadało mi, że teoria brata znacznie mijała się z rzeczywistością.
Jednak postanowiłam nie zaprzątać sobie na razie tym głowy. Była piąta rano, a więc w moim odczuciu środek nocy. Wróciłam z powrotem do ciepłego, przytulnego łóżka i zakopałam się w pościeli, niczym kret w swojej norce. Usnęłam zadziwiająco szybko, ale sen nie okazał się ani błogi, ani odprężający.
Z początku było nawet przyjemnie. Morfeusz delikatnie pochwycił mnie w swoje ramiona i ostrożnie przeniósł do krainy nocnych marzeń. Niestety, zamiast ukojenia po nieprzyjemnym incydencie, znalazłam tam jedynie stres i strach. Jednym słowem - koszmar.
Leżałam na słonecznej łące. Delikatny wietrzyk smagał moje ciało, a ptaki śpiewały w rytm szumiącej trawy i cykania owadów. Nagle czyste, letnie niebo przysłoniły ciężkie, czarne, burzowe chmury. Z oddali niosły się błyski i grzmoty, od których trzęsła się ziemia. Zerwała się wichura, a przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Podniosłam się na równe nogi i zorientowałam, że jestem otoczona przez wysokie trawy i chaszcze, których tak bardzo nienawidzę. Wiedziona jakimś pierwotnym instynktem zaczęłam biec, jednak mięśnie uparcie odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam wrażenie, że brnę przez wyjątkowo gęste bagno. Spojrzałam w dół i ze zgrozą stwierdziłam, że źdźbła zaczęły przypominać jadowite węże okręcające się wokół moich łydek. Ich syk przenikał na wskroś, a bolesne ukąszenia rozchodziły się przez zakończenia nerwowe do wszystkich kończyn. Szamotałam się ile sił, lecz one zaciskały się coraz mocniej i mocniej, odcinając dopływ krwi do poszczególnych partii ciała. Czułam się cała zesztywniała. A zaraz potem nadszedł paraliż, gdy z szeroko rozdziawionych, gadzich paszcz zaczęły wychodzić ogromne, wielobarwne, włochate pająki. Chciałam uciekać, zrzucić je wszystkie z siebie, lecz nie byłam w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Za to z przerażeniem rejestrowałam na swojej skórze miliony małych nóżek. Nieprzyjemne swędzenie i świadomość, że nic nie jestem w stanie zrobić doprowadzały mnie do szaleństwa. Do oczu napłynęły mi piekące łzy, a gęsta gula w gardle powodowała mdłości. Uparcie zaciskałam powieki i zęby, wydając z siebie jedynie żałosne dźwięki.
CZYTASZ
Paranormal Club
FantasyDla niektórych liceum to prawdziwy horror. Zwłaszcza, jeśli uczy cię dyrektor- żandarm, a z sali biologicznej znikają w niewyjaśniony sposób preparaty naukowe. Na szczęście w Liceum nr. 1 w Oleśnicy powstał klub, którego członkowie specjalizują si...