Młodociane polowanie

108 5 40
                                    

1528

Obchodził dziś rocznicę nad wyraz wspaniałą, albowiem były to jego dziesiąte urodziny. Cóż za wspaniałe święto, w o cyfrę dłuższy wiek jego się przerodził. Duma rozpierała młodą pierś, gdy podarowywano mu prezenty najrozmaitsze. Ach, istny stos uzyskał z okazji tej, aż Zygmunt - młody królewicz, który ciągłe dąsał się w stronę jego - poczerwieniał ze wstydu, iż w jego siódme nikt tyle nie przyniósł podarków. Ach, ależ ten ośmiolatek prostej rzeczy nie rozumiał - on otrzymywał podarki od wszystkich Ich-Miast Litwy i Korony, a do tego od niektórych obcych mu Ich-Państw. Zasługiwał na nie, był w końcu aż tak wyjątkowy. Jedynie rodziców przez całe urodziny nigdzie wzrokiem nie zauważył...

Ależ wielka strata! Nie potrzebował ich! Zabawom bez nich końca i tak nie było, więc ich obecność różnicy mu nie robiła. Prychnął jedynie. Omijały ich urodziny najwspanialszej osoby świata!

Żołądek przepełniony miał daniami od kuchmistrzów ze śródziemnomorskiego regionu Europy, zwierzę jedno egzotyczne z Afryki otrzymał, klejnoty najszlachetniejsze połyskiwały mu na szyi. Również otrzymał za słodycze jakieś orzechy. Smak ich do gustu przypaść mu musiał, wręcz zajadał się nimi.

 - Nie jedz za dużo bo zgrzeszysz obżarstwem - zza pleców wyskoczyła mu ostrzegająca go Jej-Miasto Poznań, która sama miodem się upijała. Huh. Godzinę wcześniej zabawiała go najróżniejszymi opowieściami o koziołkach, jednak mowa jej już w mniej wyraźną się przemieniła - A za swego właściciela Jego-Państwa grzesznika to ja nie chcę - dodawszy to odeszła. Huh, pierdolenie. 

O ile się nie mylił, słowo, które opisałoby ją w chwili tamtej było 'hipokryzja', lecz pewności nie miał. Na co mu jednak znajomość każdego słowa w polskim i litewskim języku? Na cóż miałoby mu się to zdać? Był on przecież osobą nad wyraz wspaniałą i taka drobnostka jak nieznajomość słów nie powinna w życiu mu jakkolwiek przeszkodzić. Swym blaskiem i czarem z pewnością powali przed sobą setki jako podwładnych! Tak, tak też miało być, tak też przyszłość wyglądać mu miała. Zachichotał, język z ust wystawiając w stronę sylwetki jego przyszłej zachodniej Jej-Miasto. Ona nie będzie musiała wiedzieć, czy grzeszy on jedząc orzeszki czy nie. Jak grzeszyć to za zamkniętymi drzwiami w razie takim! Jakiż mądry był, czyż nie?

 - Co się szczerzysz, druhu? - Zygmunt przysiadł przy nim. Podarował natychmiast królewiczowi orzeszki, za które podziękowania otrzymał.

 - Jej-Miasto Poznań powiedziała mi, żebym tyle nie jadł, bo grzechem to i inne głupoty. Skoro tak, to zwyczajnie będę grzeszył nie w jej towarzystwie - oświadczył dumą kipiący młodzieniec.

 - Ale grzeszyć nie można.

 - A kto widzieć jak grzeszę będzie?

 - Bóg?

 - Nie jak pod stołem się schowam! 

Zygmunt ucichnął na chwilę, nad słowami jego się zastanawiając. Ależ oczywistym to było, że się zastanowił - jego myśli złotymi były w końcu. Nie zastanawianie się nad nimi byłoby oznaką głupoty najczystszej. Ale ten ciemnowłosy królewicz nie był głupcem, a jego najwspanialszym druhem, który skory był o jego przyszłej wspaniałości słuchać. Ostatecznie Zygmunt zachichotał w stronę jego.

 - Głupek!

I resztę dnia za sobą ganiali.

* * *

Dopiero dwa tygodnie później ujrzał rodziców z powrotem na Wawelu. Przywitał ich w samej bramie. Pojąć nie mógł, czemuż też urodziny jego śmieć pominąć mieli? Wojny nie prowadzili w końcu żadnej...

Pieśń Kawki || RON-centric (IR x RON)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz