Harry Potter i Wściekła Paranoja

68 11 1
                                    

Witam was tego pięknego dnia nowym, pierwszym rozdziałem.
Nie będę się rozpisywać. Mam nadzieję, że moja wersja świata, głownie Wielkiej Brytanii, przypadnie wam do gustu. Enjoy!

***

Hogwart był miejscem, który po wojnie zmienił się jednocześnie najbardziej i najmniej ze wszystkich mu znanych.
Najbardziej w oczy rzucała się fasada, która przestała odstraszać gotycką strukturą. Lata wcześniej, gdy stawiał w nim pierwsze kroki, Potter uważał, że zamek sprawia wrażenie przyjaznego. W setkach okien paliło się ciepłe, zapraszające do środka światło, główne wejście zdawało się być zawsze otwarte, dziedziniec kusił mnogością kwiatów, niewielkich ławek i ścieżek. Później jednak, wraz z każdym kolejnym rokiem, szare ściany coraz bardziej kojarzyły mu się z wieczną ucieczką. Bólem, cierpieniem, strachem i niepewnością. I choć wciąż nazywał to miejsce domem, choć wiedział, że już nigdzie nie poczuje się równie dobrze, to jak mało kto reagował pozytywnie na wszystkie zmiany.
Ostre, ceglane szczyty wieżyczek przybrały bardziej okrągły kształt. Bure, brudne ściany zostały odnowione oraz zabarwione na delikatny, miedziany kolor. Do głównego gmachu dodane zostały niewielkie w porównaniu z zamkiem budynki, każdy z tabliczką opisującą cel, w jakim został stworzony. Już z tej odległości widział więc centrum oparzeniowe, będące filią Świętego Munga, ogromny gmach biblioteki stworzony zaraz po zamknięciu miejskiej filii czy choćby Instytut Sportów Magicznych.
Pomimo tych dość oczywistych, wizualnych zmian, aura tego miejsca pozostawała identyczna. Harry był niemal pewny, że gdyby przymknął oczy choć na chwilę, to usłyszałby znów gwar typowy dla wielkiej sali, korytarzy oraz sal lekcyjnych.
Tym razem szedł do miejsca, które postawiono stosunkowo niedawno. Przed sobą przyznał bez żalu, że nie miał najmniejszego pojęcia, co tym razem chodziło dyrektorce po głowie, lecz nie interesowało go to. Chciał się dać zaskoczyć, chciał ujrzeć coś nowego, nowoczesnego, coś, co zapewni kolejnym pokoleniom przyszłość, o jakiej jemu się nawet nie śniło.

Część osób pozdrawiało go kiwnięciami głowy. Część zerkała badawczo, część dość jawnie unikała. Nie brał tego do siebie. Ciężko było iść blisko kogoś, kto wyglądał, jakby dopiero co się obudził, a do tego nie golił się przez dobry tydzień.
Im bliżej znajdował się wejścia do budynku, tym tłum był gęstszy. Jak początkowo czuł, że ma wokół siebie chociaż parę metrów wolnej, bezpiecznej przestrzeni, tak teraz przy każdym ramieniu czuł obcą sylwetkę. Po prawej kobietę, stopę niższą od niego, blondynkę, z dzieckiem na ręku i torbą przewieszoną przez bark. Po lewej stronie szedł mężczyzna, siwy, w wieku podeszłym, nieco utykającym. Wzrok Pottera automatycznie ślizgał się raz po jednym, raz po drugim człowieku, wyłapując kolejne szczegóły.
Nauczył się już nie walczyć ze swoimi instynktami. Więcej, zdawał się je nawet w pewnym sensie lubić. Kto normalny bowiem wiedział, że dziecko zupełnie obcej osoby miało wysypkę na szyi? Albo kto dostrzegłby różne kolory skarpetek mężczyzny, który w leniwym tempie przeciskał się wraz z nim w kierunku drzwi?
To wszystko mogły być poszlaki. Ślady. To wszystko mogło zaważyć o przyszłości, o życiu, o zeznaniach, o...
- Harry!
Obrócił się gwałtownie, w następnej sekundzie już wpadając w ramiona Hermiony.
Jakim cudem dostała się tutaj tak szybko? Jakim cudem jej nie dostrzegł, jakim cudem...
- Zauważyłam cię z daleka - powiedziała w ramach przywitania. Przytknęła swoje chłodne wargi do jego policzka, a później objęła pod ramię, bardzo skutecznie zaskarbiając sobie całość jego uwagi.
Obawy odeszły. Przynajmniej na chwilę.
- Ron mi mówił, że tu będziesz, wystarczyło więc szukać tylko kogoś z sińcami pod oczami - zażartowała cicho. Dostrzegł, że w jej dłoni spoczywała różdżka, dostrzegł również, jak ta zatacza niewielkie koło. Muśnięcie magii dotknęło jego policzków, połaskotało po rzęsach i brwiach. Mogli mówić bezpiecznie. Nikt nie miał prawa ich teraz usłyszeć. Ani kobieta z dzieckiem, ani mężczyzna w podeszłym wieku, ani młodzieniec, któremu Harry już zaczynał się przyglądać.
- Nie mogło mnie to ominąć - odpowiedział, mimo wszystko nachylając się w jej stronę. Zaklęcia zagłuszające było aż za łatwo złamać. - To twoje wielkie dzieło, Miona. Twoje, McGonagall i całej reszty. Zresztą, im więcej osób patrzących innym na ręce, tym lepiej.
Orzechowe oczy dziewczyny spojrzały na niego z mieszaniną rozbawienia i delikatnej, subtelnej nagany.
- Jesteś tu w gościach, nie w pracy, Harry. Z resztą, jesteśmy w Hogwarcie. Naszym Hogwarcie. Tym samym, do których barier dorzuciłeś nawet swoją sygnaturę, nie pamiętasz?
Odwrócił od niej na chwilę wzrok by spojrzeć się w stronę nieba. Dla pierwszego lepszego odwiedzającego migające powietrze mogło być oznaką wiatru czy wiszącego w powietrzu deszczu, ale Potter widział więcej. Nad ich głowami przecinały się dziesiątki, jak nie setki sygnatur, linii magicznych, zaklęć i uroków.
Hermiona miała rację. Nie było bezpieczniejszego miejsca w całej Anglii.
Wzrok Harrego znów skupił się na kobiecie z dzieckiem, która nagle zaczęła iść bardziej od prawej niż od lewej strony. Prześlizgnął się wzrokiem po jej biodrze, w jego dłoni zaświerzbiła go różdżka.
Wiedział, że była to kwestia dziecka, które bardziej ją objęło, najpewniej domagając się atencji. Czuł, że była niegroźna. I mimo to dopiero dotyk Miony na przedramieniu odwrócił jego uwagę.
***
Wnętrze budynku zostało magicznie powiększone, by zmieścić tak ogromną ilość gości. Samych oficjalnych zaproszeń były trzy setki, a dodając do tego ogłoszenie zamieszczone w Proroku Codziennym, można było się więc spodziewać około siedmiuset gapiów. A przynajmniej tyle wynosiły pobieżne szacunki Harrego.
Zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Początkowo upierał się, aby stanąć na jakimś podwyższeniu, najlepiej po lewej stronie, aby jego dominująca część ciała była bardziej władna w razie zagrożenia. Hermiona jednak stanowczo odmówiła, podała mu numer rzędu i krzesła oraz przekazała, że osobiście policzy się z nim, gdy zniknie im z oczu. Potter nie miał więc wyjścia. Musiał spocząć tyłem do wszystkich, z daleka od największego zagęszczenia ludzi, udawać gościa honorowego i liczyć na to, że jego paranoja nie zepsuje mu całego dnia.
Na przodzie holu gromadzili się już pracownicy. Dostrzegał McGonagall w odświętnej szacie, część pracowników Hogwartu oraz magomedyków, którzy mieli stanowić główną część personelu. Nie wszystkich znał z nazwiska, nie dostrzegał również ich identyfikatorów. Sama ta świadomość sprawiała, że opuszki palców go mrowiły, różdżka ciążyła w rękawie, a zęby wbijały się w wargi, mimo to siedział.
To był dzień Miony, dyrektorki i wszystkich, którzy włożyli wszystkie swoje siły w powstanie tego miejsca. Nie miał prawa im tego zepsuć.
Wraz z zapełnianiem się miejsc siedzących, czy stojących, szum się zwiększał. Pojedyncze głosy, które do niego docierały, wyrażały jedynie zachwyt. Ciężko było dopatrzeć się, czy dosłuchać zwątpienia na twarzach gości. To widocznie cieszyło Mionę, która co chwila zerkała w jego stronę, uspokajało to również samego Pottera. Pozytywne emocje nie sprzyjały zamieszkom.
Ruda czupryna Rona mignęła mu gdzieś w całym tłumie, ale nie zwrócił na nią większej uwagi. Zamierzał złapać go później, może nawet wprosić się do nich na kolację, nie było więc potrzeby szukania go czy zagadywania. Na marginesie, podekscytowany Weasley nie był dobrym kompanem do rozmów, zwłaszcza w chwili, w której Harry jednocześnie starał się rozluźnić i objąć wzrokiem wszystkich przybyłych. Najchętniej założyłby na głowę kaptur, by choć trochę odciąć się od przeciążających go bodźców, ale to mogło zostać źle odebrane.
W końcu, po może pół godziny, McGonagall, która wciąż pełniła funkcję dyrektorki, weszła na podest i oparła się dłońmi o mównicę.
- Proszę już o chwilę ciszy.
Jej głos, aczkolwiek nieco zachrypnięty, wciąż miał w sobie coś, co przyciągało uwagę. Nie musiała używać zaklęcia wzmacniającego głos, nie musiała choćby ruszać dłonią. Wszyscy tu obecni ją znali, najpewniej zdecydowana większość uczęszczała na jej lekcje. Umieli się więc zachować nie tylko przez fakt, że sytuacja tego wymagała, ale przez dogłębny, szczery szacunek.
- Serdecznie witam wszystkich zgromadzonych na uroczystym otwarciu pierwszego w Wielkiej Brytanii Magicznego Centrum Neuropsychiatrii i Neurotraumatologii.
Gdy pierwszy raz usłyszał te obco brzmiące nazwy musiał się wysilić, by je chociaż powtórzyć. Hermiona przez długie godziny tłumaczyła mi, czemu zapożyczyli te nazwy z mugolskiej medycyny. Nasz język zwyczajnie nie posiadał własnych odpowiedników.
- Witam naszego Ministra Magii, Kingsleya Shacklbolta, który zechciał objąć to miejsce swoim oficjalnym patronatem. Witam dyrektora szpitala Świętego Munga, doktora profesora Charlesa Daviesa, oraz jego zastępcę i zastępcę Ministra do Spraw Opieki Zdrowotnej, Philipa Lewisa. Ich obecność podczas powstawania naszego centrum była niezastąpiona, za co już teraz, oficjalnie, chciałam podziękować.
Tłum zaczął uprzejmie klaskać wraz z każdym z trójki wstających i kłaniających się mężczyzn. Tych z Munga Potter nie znał, uśmiechnął się natomiast do Kingsleya, który szybko odnalazł go wzrokiem. Pełnienie tak ważnej funkcji zdecydowanie go postarzało i sprawiło, że niegdyś czarne włosy okryły się siwizną, ale nie sprawiło to, że wyglądał mniej poważnie. Wciąż był postawnym, dobrze zbudowanym czarodziejem, który samą swoją posturą wzbudzał respekt.
McGonagall, aby wszystkim procedurom stało się zadość, wymieniała wszystkie osobistości z imienia i nazwiska. Trwało to dobrą chwilę, zwłaszcza że poza władzami magicznej Wielkiej Brytanii, jako gości zaproszono ministrów innych krajów Europy. Znał ich, jako nieszczęsny wybraniec lata temu był zmuszony do odbycia rozmów ze wszystkimi tymi osobistościami. Szczęśliwie tamte miesiące dość skutecznie udało mu się wymazać z pamięci.
- Pomysł otwarcia tego miejsca wpłynął do mnie prawie rok temu. Od samego początku koncepcja stworzenia placówki, która zajmowałaby się fascynującym aspektem naszej psychiki, wzbudzała we mnie zachwyt. Do tej pory jedynie w szpitalu Świętego Munga można było uzyskać wykwalifikowaną pomoc z zakresu psychiatrii, psychologii i psychoterapii. Statystyki były wstrząsające, porównania z innymi państwami kontynentu również. Jak wielkie zdziwienie wywołał u mnie fakt, że choć nasz piękny kraj był samym centrum wojny, która skończyła się nie tak dawno temu, to nikt nie pokusił się na zorganizowanie pomocy dla wszystkich, którzy ją przeżyli.
Słowa McGonagall odbijały się od ścian i trafiały do głowy Pottera z podwójną siłą. Być może przez fakt, że były one przerywane jedynie przez oddechy gości. Wspomnienia wojny nigdy nie były przyjemne, ale teraz bolały jeszcze bardziej.
- Chciałabym zaprosić więc na moje miejsce osobę za to odpowiedzialną. Kobietę, która zauważyła problem, znalazła rozwiązanie i sprawiła, że nikt już nie pozostanie bez należnej mu pomocy. Szanowne panie, szanowni panowie, przed wami profesor Hermiona Granger-Weasley.
Większość obecnych zerwała się na równe nogi. Potter nie był gorszy. Oklaski wzniosły się pod sam sufit, parę osób gwizdało, część, głównie dzieci, wykrzykiwały jej imię. Harry chyba nigdy nie widział równie intensywnego rumieńca na twarzy Hermiony. Kontrastował on z jasną, kremową szatą, którą zdecydowała się tego dnia ubrać. Harry zupełnie nie znał się na kobiecej modzie, ale sądząc po tym, że część gościń ubrała się podobnie, musiał być to jakiś popularny odcień.
- Dziękuje wszystkim za tak życzliwe powitanie - zaczęła, gdy szum ustał, a ludzie znów spoczęli na swoich krzesłach - ...oraz za wspaniałe przedstawienie. Faktycznie, otwarcie tego centrum było moim pomysłem, nie udałoby mi się to jednak gdyby nie pomoc całej masy ludzi. Chciałabym wymienić ich wszystkim z imienia i nazwiska, uścisnąć oficjalnie dłoń i opowiedzieć o ich zasługach, ale nie wystarczyłoby nam dnia. Zorganizowanie miejsca, planów budowy, znalezienie pracowników... Nad każdą z tych i setek innych czynności czuwała inna osoba. W części, którą niedługo państwo zwiedzą, jest obelisk, na którym widnieje godność każdego zaangażowanego człowieka. Szczerze polecam, zapoznajcie się z nią.
Głos Hermiony, choć była wyraźnie zdenerwowana, nie drżał. Jej twarz była spokojna, uśmiech szczery i życzliwy, dłonie miała luźno splecione na mównicy. Jakby robiła to każdego dnia, jakby to był dla niej chleb powszedni. Harry pomyślał, że musiał koniecznie się dowiedzieć, co wcześniej zażyła.
- Nie moja wypowiedź tego dnia nie będzie tu najważniejsza. Za chwilę zaproszę człowieka, który stał się współautorem tego dzieła. Zaangażował się w cały projekt w parę tygodni po dowiedzeniu się o nim, walczył o to, aby w planie udzielanych świadczeń uwzględnione były wszystkie osoby. Wraz ze mną, ramię w ramię, eliminował z umysłów ludzi uprzedzenia i strach przed nieznanym. Sprawił, że każdy z pracowników może czuć się dumny, że już teraz przynależy do naszego centrum.
Harry wiedział, że wraz z Mioną ktoś jeszcze pracował nad centrum, ale ta wiedza była tajna. Stwierdziła, że to nie może się wydać przed otwarciem, że nikt nie może wiedzieć, że to mogłoby stworzyć niepotrzebne zamieszanie. I choć ciekawość, a przede wszystkim strach o przyjaciółkę, nakazywało mu zbadać tą sprawę, to odpuścił. Musiał jej, niestety, zaufać.
- Panie i panowie, przed wami człowiek, którego z dumą mogę nazwać moim przyjacielem, mistrz eliksirów, profesor Draco Malfoy.

Under the surface || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz