Rozdział 3

4 1 0
                                    


Całe miasto żyło. Gwar, błysk świateł i harmider zapanował na ulicach. Wody opustoszały, każda stopa znajdowała się na chodniku. Nikt nie zamierzał spędzać czasu zamknięty w swoim domu, jak mógł razem z innymi dać się porwać w tany nocy.

Wraz z Lucą przebijałam się przez tłum kolorowych masek, które przypominały zwierzęta, wykrzywione twarze lub miały motywy roślinne. Każdy karmił się energią masy, jednocześnie oddając swoją. Dzisiejszy wieczór postanowiliśmy spędzić w Dzielnicy Artystów, gdzie atrakcją miało być malowanie ścian przy akompaniamencie muzyki. Nigdy nie byłam artystyczną duszą, ale Luca nalegał na to wyjście, więc stwierdziłam, że może odkryje w sobie jakieś zdolności. Jak zwykle się myliłam.

- Wiem, że nigdy nie widziałem na żywo lwa, ale jestem pewien, że tak nie wygląda. - odparł Luca, a w jego głosie usłyszałam kpinę.

Położyłam ręce na moje biodra, przechyliłam głowę, żeby przyjrzeć się mojemu dziełu. Czułam, jak moje czoło się marszczy, a ręka na pędzlu zaciska z bezsilności.

- No jak to nie? - wykrzyknęłam - Tutaj jest wielka pomarańczowa grzywa, małe uszka, a na wąsach ma pozostałości po mleku... - spojrzałam groźnie w jego stronę, ale wiedziałam, że przez te przeklęte maski on nie zdaje sobie z tego sprawy.

- Nie wygląda, jakby był na mleku. - mruknął, a ja oburzona pacnęłam go w ramię.

Widziałam, że mój lew jest nieproporcjonalny, ale wydawał mi się o wiele ładniejszy od konia narysowanego obok przez jakieś dzieci. Westchnęłam i włożyłam pędzel do kubka, porzucając w myślach moją karierę artystki.

Popatrzyłam na Lucę, który stał dumnie obok swojego malowidła przedstawiającego naszego ulubionego sąsiada signor Gallo krzyczącego za każdym razem, gdy gondola uderzyła w pomost obok jego domu. Mężczyzna na ścianie miał olbrzymią zaczerwienioną głowę, chudziutkie ciało i łypał groźnym okiem na każdego przechodnia. Para leciała mu z uszu, a usta układały się w literę „o". Zaśmiałam się, a od mojego przyjaciela biło zadowolenie.

Podniósł swój kieliszek z winem, zakręcił nim i upił łyk. - To się nazywa sztuka i talent.

Przewróciłam oczami, bo wiedziałam, że nie mógł odpuścić sobie komplementów.

- Dlatego jestem jedyną osobą na twojej wystawie? - zapytałam, chcąc go trochę podrażnić.

- Wypraszam sobie! - wykrzyczał urażony - Sztuka jest na wieki! Zobaczysz, nas już długo nie będzie na tym świecie, a mój portret signor Gallo... - coraz bardziej się rozpędzał, a ja założyłam ręce na piersiach.

Kiwnęłam głową w kierunku jego wiecznego dzieła, gdzie właśnie jakieś dziecko wzięło kawałek mokrej szmatki i zmyło część nogi signor Gallo, żeby móc narysować chmurkę. Luca nie skomentował tego ani słowem, tylko postawił z hukiem swój kielich z winem i pociągnął mnie z stronę straganów. Zaśmiałam pod nosem z zaistniałej sytuacji, a on odwrócił się, pokazując ze wszystko słyszy.

Artyści dwoili się i troili, żeby utrzymywać zainteresowanie swoich gości. Im większy tłum, tym większą pomyślność miał mieć nadchodzący rok. Podczas karnawału trzeba było korzystać z życia i nie bać się śmierci. Marność dotykała inne miasta, nam się powodziło od zawsze. Co prawda w naszej historii pojawił się mały kryzys, ale szybko został zażegnany przez Radę Srebrzystego Miasta. A odkąd przyjechał do nas signor Gotti, dobrobyt spływał na nas podwójnie.

Po przepychankach z ludźmi, którzy chcieli nas zaprosić do wspólnej zabawy, stanęliśmy przed niewielką knajpą w kamieniczce na skraju ulicy. Bardzo lubiliśmy to miejsce, goście mogli malować swoje własne szklanki i podziwiać wodę przez ogromne okna. Usiedliśmy wewnątrz na tyłach pomieszczenia, żeby na chwilę odciąć się od szaleństwa ulicy.

Karnawałowa harmoniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz