Rozdział III

52 2 0
                                    

Jedno uderzenie. Drugie. I trzecie.
Upadłem do tyłu pod wpływem silnej ręki ojca. Z mojego rozwalonego łuku brwiowego sączyła się krew, która powoli wpadała mi do oka.

Na swoją twarz nawet nie musiałem patrzeć. I bez tego wiedziałem, że wygląda koszmarnie.

Swe puste spojrzenie wbijałem w brudną podłogę pode mną. Brudną od mojej krwi.
Me ciało przyjęło kolejny cios. Tym razem w brzuch. Zacząłem kasłać, a me oczy łzawić. Miałem wrażenie, że lada chwila wypluję płuca.
Od naszego powrotu minęła godzina i od tamtej pory nieprzerwanie mnie okładał.

- Tato...- Wydukałem, klęcząc u jego stóp i próbując złapać trochę powietrza.

Podniosłem głowę ku górze i zamarłem. Jego zielone oczy wpatrywały się we mnie z taką nienawiścią jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to byłem pewien, że już bym nie żył.

- Wiesz co? - Zaczął, szturchając butem moje kolano - Żałuję, że po śmierci waszej matki nie oddałem cię do domu dziecka - Powiedział, marszcząc brwi z gniewu.

Podniósł mnie za kołnierz poplamionej krwisto-czerwonym kolorem koszuli(którą założyłem sobie z powrotem w samochodzie) tylko po to, by znowu wymierzyć z prostej dłoni cios w mój policzek. W drugi tak samo.

Ponownie upadłem do tyłu, tym razem na szafę, której klamka mocno wbiła mi się w plecy.
Jęknąłem z bólu.

- Nie wierzę, że wychowałem taką sierotę - Warknął ojciec, zbliżając się wolnym krokiem w moją stronę. Jego twarde buty odbijały się echem w mojej głowie. Nienawidziłem tego dźwięku, przypominał mi o zbliżającym się zagrożeniu. Pragnąłem zakryć sobie uszy - Nie dość, że oferma z ciebie, to jeszcze spedalona - Odparł zdegustowany i nachylając się nade mną szarpnął mnie za włosy, tak bym teraz stał na kolanach.

Wszystko mnie tak strasznie bolało. Brzuch, twarz, kończyny, a teraz jeszcze włosy.
Oczy miałem w pół przymknięte, brwi ściągnięte w dół, a usta wykrzywione w bólu.
W końcu mnie puścił. Opadłem bezwładnie na drewniane panele i byłem naprawdę bliski płaczu.

Nie patrzyłem w górę, ale czułem uważny wzrok taty na sobie. Stał nade mną i mi się przyglądał.
Napatrzył się trochę na moje cierpienie zanim postanowił mnie zostawić.

Słyszałem jego ciężkie buty na panelach kiedy odchodził, a na końcu trzaśnięcie drzwiami.
Westchnąłem z ulgi, powstrzymując z całych sił przezroczysty płyn, który chciał się wydostać z moich oczodołów.

Skuliłem się na podłodze w pozycji embrionalnej, kolana przyciągając pod brodę. Pragnąłem zaznać trochę spokoju, zanim pójdę do siebie.

Przymknąłem powieki w słuchając się w ciszę, gdzie w tle odbijało się jedynie tykanie zegara.
Leżałem tak przez dłuższy czas, nie mając za bardzo siły by wstać, gdy nagle do moich uszu dobiegł dźwięk skrzypienia drzwi.

Natychmiast się wzdrygnąłem, myśląc, że to może ojciec wrócił, by mi bardziej złoić skórę.
Nasłuchiwałem zbliżające się w moją stronę kroki.

Zatrzymał się przede mną, a następnie kucnął przy mojej głowie.

- Jeff... - Zaczął ostrożnie.

- Czego chcesz? - Syknąłem.

- Martwiłem się - Odparł, na co prychnąłem. Martwił się? O mnie? - Czekałem na ciebie pod drzwiami, ale długo nie wychodziłeś, to wszedłem - Wyjaśnił i jedną ręką sięgnął do mojej twarzy - Pokaż się - Zażądał. Odchylił moją głowę tak, by móc ją w pełni zobaczyć i dostrzegłem szok, który się na nim wymalował.
Widziałem jak źrenice mu się zmniejszają, a twarz blednie z przerażenia.
Przewróciłem oczami.

Po Burzy Zawsze Wychodzi SłońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz