Emily

7 0 0
                                    

Ocknęłam się po dniu leżenia na ulicy. Mogę to stwierdzić po tym, że miasto było żywe. Przede mną ludzie śpieszyli się do pracy, co byłoby niemożliwe 1 stycznia. Dziwię się, że nie umarłam w między czasie z zimna. Dziwię się także, że żaden mój przyjaciel mnie nie znalazł. Jednak najbardziej dziwię się, że mam na sobie czyjąś kurtkę. Chwila. I to prestiżowej marki! Strasznie dziwne to wszystko. Kto niby mógłby mi ją - . Aha no tak. Miałam ten sen, gdzie książę w trzech rolexach mnie ratuje i daje swoją kurtkę. To musiał nie być sen w takim razie... Nie mogę się doczekać, aż powiem o tym Veronice. Wstałam. Ledwo. Bardzo ledwo. Spanie na chodniku jednak mi nie służy. Umysł dalej miałam przysłonięty mgłą, ale jakoś udało mi się wrócić do mieszkania. Z trudem wdrapałam się po schodach. Stałam chwilę przy drzwiach zanim nawet złapałam za klamkę. Nie wiem tak właściwie dlaczego, ale coś definitywnie było dziwne, jednak byłam zbyt zmęczona, żeby stwierdzić co. Mimo to intuicja kazała mi się na chwilę zatrzymać, zanim weszłam. Nagle usłyszałam donośny basowy krzyk. Nie wiedzieć czemu szybko wparowałam do mieszkania, chociaż najlogiczniej było w tej chwili uciec. Moim oczom ukazała się Veronika, reszta moich znajomych oraz właściciel basowego krzyku - mój sponsor. Chłop był wielki, prawie 2 metry wzrostu i tyle samo wagi. Daleko mu było do przystojnych sugar daddy. Popatrzyłyśmy się śmiertelnym wzrokiem na siebie z Veroniką, po czym na niego. Następnie moja już zdruzgotana mina była jeszcze bardziej zrozpaczona. Dziś mój sponsor zamówił mnie na całe popołudnie i chciał, żebym była w doskonałym stanie, więc zapłacił bonusowo.

- PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRA... - udało mi się wyksztusić niecałe trzy słowa zanim podszedł do mnie i uderzył w twarz. 

Wszyscy wstali i z trudem próbowali opanować swoją agresję w stosunku do niego. Fakty były takie, że nie mogliśmy mu nic zrobić. Jednak Veronika nie wytrzymała

- CO TY ROBISZ ZJEBIE - krzyknęła Veronika po czym rozbiła butelkę po piwie i podeszła do niego. Spojrzała mu w oczy. Szybko niestety pożałowała tej decyzji. 

- TAK? CO JA ROBIĘ? - ryknął sponsor - A CO WY ROBICIE? Emily miała czekać na mnie dziś pod klatką. I co ja widzę? Emily ledwo żywą, rozmazaną, z dziurawymi rajstopami. Nie po to wam dzieciaki płacę, żebyście taki towar mi pod nos podsyłali.

- One tak mają być. - powiedział Olivier

- Co. Tak. Ma być? - odparł zaszokowany 

- Kabaretki. To są właśnie takie rajstopy. Tyle, że z dziurami. - powiedział Olivier tracąc pewność siebie z każdym wyrazem. 

Sponsor nawet w pierwszej chwili nie ruszył na niego. Był zbyt zszokowany, że jakiś gówniarz mu pyskuje. Jednak chwila minęła i już postawił pierwszy krok w kierunku Oliviera. Myślę, że wszyscy możemy się zgodzić z jednym - nie sądziliśmy, że Olivier dożyje następnej minuty. Nagle słyszymy dzwonek telefonu. Na początku to wyglądało, jakby telefon zadzwonił tylko po to, żeby być odrealnionym soundtrackiem do zabijania nastolatka. Jednak tak na prawdę to właśnie ten telefon uratował mojego kolegę. Sponsor po zobaczeniu przychodzącego połączenia uspokoił się w ułamek sekundy. Jego ekspresja uległa natychmiastowej zmianie, odwrócił się w stronę Veroniki i złapał ją brutalnie za włosy.

- Ty idziesz ze mną. - powiedział schylając się do poziomu jej oczu- Podziękuj za to swojej przyjaciółeczce, która odpowiedzialnie postanowiła zachlać i się naćpać na parę dni zamiast zarobić na swoje utrzymanie. 

Veronika z trudem powstrzymała łzy, ale mimo to widziałam, że nie ma mi tego za złe. Będę musiała ją na pewno przeprosić jak wróci. Sponsor trzymając ją za włosy wyszedł z mieszkania i trzasnął za sobą drzwiami. James wstał i podszedł do mnie w końcu z rogu pokoju. Był to wysoki brunet ubierający się zawsze na czarno. Na ogół to on pilnował, żeby się wszystko jakoś trzymało. Pozycję naszego "szefa" zdobył naturalnie i nigdy nikt tego nie kwestionował. W sensie to nie tak, że naprawdę stanowimy jakiś gang - po prostu parę nieodpowiedzialnych nastolatków mieszka razem w mieszkaniu. Żeby to działało przynajmniej jeden musiał być trzeźwy raz w tygodniu i ten obowiązek wziął na siebie James. W tym momencie jego obowiązkiem było powiedzenie mi jak bardzo wszystko zepsułam. Złapał mnie za szyje i przygwoździł do ściany. 

- Gdzie byłaś? - spytał

- Nie wiem. - odpowiedziałam, a on ścisnął mnie jeszcze mocniej. Nie miałam siły, żeby zaprotestować, nawet słownie.

- Gdzie byłaś? Ten człowiek jakimś cudem tylko Ciebie dobrze traktuje. Kto wie w jakim stanie Veronika wróci... Jeszcze zapłacił dodatkowo i mimo wszystko musiałaś się naćpać i pewnie dawać za darmo dupy i nawet nie wiesz gdzie?! 

Jego słowa bolały, ale wiedziałam, że ma rację. Dawałam dupy za darmo i nawet nie wiem gdzie. Co za wstyd... 

- Przepraszam... - wyszeptałam ledwo, ze ściśniętą krtanią - Odrobię to... Zdobyłam dziś kurtkę Lui Viton, sprzedam ją i się dołożę tym dodatkowo do czynszu.

Na te słowa puścił mnie.  Miałam dość ostatnich dwóch dni, więc pobiegłam do jedynego osobnego pokoju z drzwiami w tym mieszkaniu. Nienawidziłam go. To tu przyjmowaliśmy klientów. Każdy kąt w tym pokoju wydał się brudny, jednak chciałam chwilę samotności, a wiem że tutaj nikt nie wejdzie. Przynajmniej nie za darmo. Łóżko mnie zbyt brzydziło, więc poszłam spać na podłodze owijając się w zdobyczną kurtkę, która jeszcze tylko przez krótki czas była moja. 

Street RomanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz