Sophia
Poranek w sierocińcu zaczynał się jak każdy inny – dźwięk dzwonka o szóstej rano, który wydawał się być głośniejszy niż zawsze, i odgłosy dzieciaków przewracających się w łóżkach. Przeciągnęłam się leniwie na swojej pryczy, choć wiedziałam, że jeśli nie wstanę od razu, Anna, moja współlokatorka, zacznie rzucać we mnie poduszką.– Wstawaj, Sophia. Jak się spóźnisz na śniadanie, znowu zostaną ci tylko te przeklęte płatki – powiedziała z tym swoim przesadnie entuzjastycznym tonem.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego wstałam, założyłam wymięty sweter i spodnie, które kiedyś były czarne, ale teraz przypominały bardziej szarość. Moje buty leżały pod łóżkiem, jedno z odklejoną podeszwą, co przypominało, że trzeba je jakoś skleić. Ale to mogło poczekać.
Schodziłam na dół powoli, ignorując harmider na korytarzu. Dzieciaki biegały w różne strony – niektórzy gonili się dla zabawy, inni walczyli o to, kto pierwszy dotrze do łazienki. Przypominało to raczej chaos niż poranną rutynę.
W jadalni unosił się zapach owsianki. Jedzenia nie lubiłam, ale to, co zawsze denerwowało mnie najbardziej, to hałas. Rozmowy, śmiechy, stukot sztućców o metalowe talerze. Nie rozumiałam, jak inni potrafią z taką łatwością udawać, że wszystko jest normalne.
Zajęłam miejsce przy końcu stołu, daleko od reszty, i w milczeniu zaczęłam mieszać łyżką swoją porcję. Anna usiadła naprzeciwko mnie, uśmiechając się jak zawsze.
– Myślisz, że to dzisiaj? – zapytała nagle.
Zmarszczyłam brwi.
– Co „dzisiaj"?
– Wizyta tych ludzi. Mówią, że znowu ktoś przyjeżdża adoptować. Może to twoja szansa? – powiedziała z dziwną nadzieją w głosie.
Nie odpowiedziałam. Nie lubiłam takich rozmów. Od lat widziałam, jak różne dzieci są zabierane przez obcych ludzi. Jedni trafiali do rodzin, które wydawały się w porządku, inni wracali po kilku miesiącach, bo coś poszło nie tak. Nigdy nie rozumiałam, jak ktoś może patrzeć na czyjeś życie jak na towar na wystawie i zdecydować, że „chce to mieć".
– Nie interesuje mnie to – powiedziałam w końcu.
Anna wzruszyła ramionami, ale ja już przestałam na nią patrzeć.
Lekcje odbywały się w tej samej budzie co reszta naszego życia – w sierocińcu. Nauczyciele byli surowi, a dzieciaki albo znudzone, albo rozbawione wszystkim, co tylko odciągało ich od nauki. Siedziałam z tyłu klasy, rysując coś w rogu zeszytu, podczas gdy nauczycielka matematyki tłumaczyła równania, które już dawno rozgryzłam sama.
– Sophia, skup się. Może to ci się kiedyś przyda – rzuciła, zauważając, że nie notuję.
Kiwnęłam głową, ale nawet nie podniosłam wzroku. Zawsze byłam „tą cichą". Nie sprawiałam problemów, ale też nie dawałam nauczycielom powodu, by mnie lubili. To działało na moją korzyść.
Po szkole był czas na obowiązki. Mycie podłóg, wynoszenie śmieci, sprzątanie kuchni. Każdy miał swoje zadania, a ja zazwyczaj brałam te, które pozwalały mi być sama. Lubiłam to – ciszę, samotność, brak pytań.
Gdy nadszedł wieczór, większość dzieciaków zebrała się w świetlicy, oglądając stary telewizor, który działał tylko na połowę głośności. Ja usiadłam na parapecie w sypialni, patrząc przez okno na ciemne podwórko. Śnieg padał lekko, osiadając na gałęziach drzew i krzywych płotach.
Czasami zastanawiałam się, czy życie poza tym miejscem naprawdę istnieje. Czy poza murami sierocińca jest coś więcej niż szare bloki i brudne ulice? Może to wszystko, co mnie czeka.
Anna weszła do pokoju z uśmiechem, trzymając w rękach jakąś gazetę.
– Słyszałam, że jutro mają przyjechać nowi ludzie – powiedziała z entuzjazmem.
Spojrzałam na nią chłodno.
– To nie ma znaczenia – powiedziałam, po czym odwróciłam wzrok.
Ona nie odpowiedziała. Wiedziała, że dla mnie każdy dzień był taki sam. I że nie wierzyłam, że to kiedykolwiek się zmieni.
Drzwi otworzyły się z hukiem.
– O, nasza księżniczka siedzi sama – powiedziała Vera, opierając się o framugę. Za nią stali Maksim i Sasza. Zawsze razem, zawsze gotowi, by komuś uprzykrzyć życie.
– Czego chcecie? – zapytałam, nie odwracając głowy.
– Och, spokojnie, Sophia – odpowiedziała Vera, wchodząc do środka z udawaną troską. – Po prostu przyszliśmy zobaczyć, jak się masz. W końcu jutro wielki dzień.
Anna uniosła głowę znad gazety, ale szybko z powrotem ją opuściła. Nie chciała się wtrącać.
– Jaki wielki dzień? – zapytałam, chociaż wiedziałam, do czego zmierzają.
Vera spojrzała na mnie, a kąciki jej ust uniosły się w drwiącym uśmiechu.
– No jak to? Jutro przyjeżdżają ci ludzie. Może kogoś sobie wybiorą. – Udawała, że zastanawia się przez chwilę, po czym dodała: – Ale raczej nie ciebie.
Maksim i Sasza zaczęli się śmiać, jakby właśnie usłyszeli najlepszy żart w życiu. Maksim wszedł głębiej do pokoju i usiadł na moim łóżku, opierając się niedbale o ścianę.
– Jasne, że nie ją – powiedział z przekąsem. – Kto chciałby kogoś takiego?
– Nikt – dodał Sasza, śmiejąc się głośno. – Przecież jakby ją zabrali, to pewnie od razu by oddali z powrotem.
Zeszłam z parapetu, stając na środku pokoju. Patrzyłam na nich, starając się nie pokazać, jak bardzo ich słowa mnie dotykają.
– Przestańcie – powiedziałam chłodno, próbując brzmieć pewnie.
Vera zrobiła krok w moją stronę.
– Dlaczego? Nie radzisz sobie z prawdą? – zapytała z udawanym współczuciem. – Zrozum, Sophia, nikt cię nie chce. Nikt nigdy cię nie chciał. Nawet twoi rodzice.
Te słowa uderzyły mnie jak cios, ale nie zamierzałam im dać tej satysfakcji.
– Może powinnaś zostać tutaj na zawsze – kontynuowała Vera, krzyżując ramiona na piersi. – W końcu ktoś musi sprzątać po innych, prawda?
Maksim znowu się zaśmiał, a Sasza pokiwał głową.
– Tak, Sophia. Może powinnaś zostać na miejscu. Nikt nie zauważy, że tu jesteś – dodał Maksim, spoglądając na mnie z kpiącym uśmiechem.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak wzbiera we mnie gniew.
– Po prostu wyjdźcie – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Vera przekrzywiła głowę, udając, że mnie nie słyszy.
– Co mówiłaś? – zapytała z udawanym zdziwieniem.
– Powiedziałam, żebyście wyszli – powtórzyłam, tym razem głośniej.
Maksim wstał z mojego łóżka i zbliżył się do mnie. Był wyższy ode mnie, ale nie zamierzałam się cofać.
– Lepiej uważaj, jak z nami rozmawiasz – powiedział cicho, ale w jego głosie była groźba.
– Dobra, Maksim, daj spokój – powiedziała Vera, po czym spojrzała na mnie z udawanym uśmiechem. – Nie przejmuj się, Sophia. Może za kilka lat znajdą ci miejsce w jakimś domu starców.
Odwróciła się i wyszła z pokoju, a Maksim i Sasza podążyli za nią, wciąż się śmiejąc.
Kiedy drzwi się zamknęły, Anna odłożyła gazetę i spojrzała na mnie.
– W porządku? – zapytała.
– Tak – skłamałam, podnosząc koc, który Maksim zrzucił z mojego łóżka.
W środku czułam, jakby coś we mnie pękło, ale nie mogłam pozwolić sobie na łzy. Wiedziałam, że muszę być silna. Nikt w sierocińcu nie dawał drugiej szansy tym, którzy byli słabi.
![](https://img.wattpad.com/cover/355460801-288-k114518.jpg)
CZYTASZ
Zagubiona
Подростковая литератураSophie, dziewczyna z domu dziecka, która niespodziewanie zostaje adoptowana przez szefa mafii i jego trzech enigmatycznych synów. Gdy Sophie odkrywa mroczne sekrety rodziny adoptującej, staje się kluczowym ogniwem w walce przeciwko zagrożeniom ze sw...