Wstęp

6 0 0
                                    


Odkąd pamiętam byłam płaczliwym, wrażliwym dzieckiem. Najmniejsza błahostka jak nieprzyjemna uwaga od wychowawcy potrafiła wywołać łzy. Odkąd rówieśnicy zauważyli jak łatwo mnie zranić stali się moimi prześladowcami. Przemoc - co to takiego dla dzieci? Naturalny mechanizm przetrwania? Czy większość z nas rodzi się z zakodowanym głosie w głowie, który podpowiada nam, że tylko silni mają szansę cokolwiek osiągnąć w tym okropnym świecie? A jak najłatwiej pokazać swoją siłę? To proste - wystarczy znaleźć osobę, która na pierwszy rzut oka wydaje się słabsza, kogoś, kto jest zagubiony w swoim własnym świecie od urodzenia. Zawsze zadawałam sobie pytanie, skąd w dzieciach bierze się tyle nienawiści? Czyżby ludzie już od poczęcia byli szufladkowani na tych którzy nie mają w sobie za grosz dobroci a na tych którzy oddaliby swoje serce każdemu niezależnie od wyrządzonych wcześniej krzywd? Wydaje się to niemożliwe, żeby większość tych młodych istot czerpała aż tyle nienawiści z własnych domów. Po czasie jednak zrozumiałam, że dzieci po prostu jeszcze nie potrafią zakładać masek, żeby wpasować się w społeczeństwo, są po prostu takimi potworami jak wszyscy inni na tym świecie jednak nie potrafią tego ukrywać.

Wszystko zaczęło się w pierwszej klasie podstawówki, choć nie pamiętam zbyt wiele z tego okresu to wiem, że byłam obiektem drwin i prześladowań całej klasy. Dosłowne obgadywanie za plecami wystarczająco blisko, żeby mnie zabolało.  Dochodziło też do przypadkowego niszczenia moich rzeczy, jednak było robione to specjalnie żeby pokazać dominacje nade mną jako nad słabszą jednostką, bo przecież jeżeli oni nie płaczą to są lepsi ode mnie, prawda? Z każdym takim wydarzeniem odczuwałam ogromną rozpacz. Pamiętam jednak, że nigdy nie dzieliłam się tym co działo się w szkole z moimi rodzicami. Nawet wtedy, gdy wracałam do domu płacząc, i choć mama próbowała dowiedzieć się, co się stało, zawsze zamykałam się w szafie i oddzielałam od świata zewnętrznego. To nie tak, że bałam się, że coś złego mi się stanie, jeżeli opowiem rodzicom o wszystkich krzywdzących działaniach ze strony kolegów z klasy. Wiedziałam jednak, że nawet jeśli bym opowiedziała, to i tak nic się nie zmieni. Po prostu czułabym się jeszcze bardziej przytłoczona, dostając kolejne irytujące pytania. Jako dziecko zawsze starałam się znaleźć rozwiązania na własną rękę. Wydaje mi się, że nie chciałam narzucać rodzicom dodatkowych problemów, ponieważ już i tak czułam się jak problem sam w sobie. Jak nie mogłam dosięgnąć do klamki w drzwiach to zamiast wołać zmęczoną mamę żeby mi je otworzyła podkładałam sobie pod stopy kartki papieru żeby dostać się do pomieszczenia. Zauważyłam jednak że to nie wystarczało i mimo swoich starań potrzebowałam pomocy kogoś wyższego, żeby otworzyć te przeklęte drzwi. Wtedy wpadłam na pomysł z gazetami, myśląc, że te grubsze i bardziej stabilne materiały pomogą mi w osiągnięciu celu. Niestety, to rozwiązanie także okazało się niewystarczające, ponieważ podłoże było nadal za niskie. W wyniku prób i błędów doszłam do wniosku, że najlepiej będzie używać grubszych książek, które wreszcie pozwoliły mi na samodzielne otwieranie drzwi do dowolnego pomieszczenia, do którego chciałem się dostać. Tak samo podchodziłam do swoich szkolnych problemów. Na początku wracałam do domu z płaczem i nie mówiłam nic rodzicom. Później nauczyłam się kłamać, twierdząc, że coś mnie boli i dlatego płaczę. Następnie opanowałam sztukę utrzymania kamiennej twarzy po powrocie do domu, starając się ukryć swoje emocje przed rodzicami. Nie jestem pewna, kiedy dokładnie to się stało, ale przyszedł taki moment, w którym przeszłam przemianę. Wchodziłam do szkoły i pomimo okropności, które inni mi wyrządzali, nie płakałam. Toczyłam walkę sama ze sobą i przestałam odczuwać ten przeszywający ból w sercu, jakby ktoś wbijał mi w nie szpilki. Nie wiem ile minęło może miesiąc, dwa? W pewnym momencie wszyscy zaczęli być w stosunku do mnie mili, wtedy kiedy już tego nie potrzebowałam, kiedy stałam się silna i niezależna. Znowu zostałam częścią klasy, jednak wcale mnie to nie cieszyło mimo, wręcz odwrotnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy sama zamieniłam się w takiego samego potwora, jak reszta dzieciaków. Zaczęłam prześladować inne dzieci, które zostały odrzucone przez grupę ze względu na ich "słabe" serce. Plułam, niszczyłam rzeczy, kłamałam, uderzałam, kopałam i obrażałam. Weszłam w ten sam krąg przemocy. Uważam jednak, że największą krzywdę wyrządzałam słowami, zawsze wiedziałam, gdzie jest czyjś czuły punkt. Zrozumiałam wtedy, że się myliłam, że krzywdzenie innych nie daje mi upragnionego szczęścia, że mimo wszystko zawsze, kiedy niszczę ludzi, kiedy zaczynają płakać, to przebijający ból w moim sercu powraca. Mama zaczęła się w pewnym momencie martwić, pewnego dnia w domu usłyszałam: ,,Dlaczego już się nie uśmiechasz?". Faktycznie, sama bym tego nie zauważyła. Odkąd przestałam odczuwać rozpacz i nienawiść, nie było ani jednej chwili, kiedy byłam radosna. Stałam się pusta, jak manekin. Nakładałam tylko ubrania, a moja twarz pozostawała taka sama. Postanowiłam, że nie mogę się martwić. Przecież nie chcę sprawiać kłopotów mojej rodzinie. Muszę się nauczyć śmiać. Dni mijały, tygodnie przemijały, a nawet miesiące upłynęły, aż w końcu skończyłam 6 klasę podstawówki, pozostając w jakimś rodzaju apatii. Chodziłam do szkoły, oglądałam seriale, jadłam i spałam. Trudno to nazwać inaczej niż "wegetacją". Miałam jedną przyjaciółkę, przynajmniej wtedy tak ją nazywałam. Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że trzymałam ją przy sobie tylko po to, żeby nie wydawać się zupełnie dziwaczna. Z powodu wszechogarniającej nudy, która spędzała mi sen z powiek, w pewnym momencie wpadłam na pomysł, który miał na celu nauczenie mnie na nowo odczuwania radości z życia. Postanowiłam zacząć pomagać innym, choć wydaje się, że głębszym celem było pozbycie się poczucia winy za wszelkie krzywdy, jakie wyrządziłam w przeszłości. Byłam przekonana, że niszczenie innych nie pozwala mi doświadczać emocji, że to moja kara za bycie okropnym człowiekiem, a Bóg splątał moje serce łańcuchami. Niestety, nawet nie zdążyłam rozpocząć realizacji mojego genialnego pomysłu, gdyż musiałam zmienić szkołę. To sprawiło, że wróciło do mnie uczucie całkowitego przerażenia. Obawiałam się, że znów stanę się celem kpiny i żartów. Na szczęście, moje obawy szybko minęły, gdy dowiedziałam się, że moja przyjaciółka również przenosi się razem ze mną. Chociaż nie była to duża szkoła, zwróciłyśmy dość duże zainteresowanie, szczególnie wśród płci przeciwnej. W mojej młodości nie byłem szczególnie uważana za piękną osobę, a wręcz można by powiedzieć, że wyglądałam poniżej przeciętnej. Jednak zawsze nadrabiałam to swoim charakterem. Umiałam rozmawiać z chłopcami, i sama czułam się bardziej jak "chłopczyca". Nigdy nie interesowały mnie takie rzeczy jak malowanie paznokci czy chodzenie na zakupy. O wiele bardziej spełniałam się w sklejaniu modeli i grach komputerowych. Dziewczyny z mojej klasy odczuwały pewne niebezpieczeństwo ze względu na moje zachowanie. Nie podobało im się, że rozmawiam z chłopcami więcej niż z nimi, jednak to w pełni mnie satysfakcjonowało. Zdałam sobie sprawę, że lubię być pożądana przez mężczyzn. W ciągu tych kilku lat nauczyłam się udawać sztuczny uśmiech. Stałam się osobą, która zawsze potrafiła rozbawić innych, specjalnie się wygłupiała i opowiadała najbardziej wymyślne dowcipy, jakie można sobie wyobrazić. Dzięki temu w oczach innych stałam się niesamowicie charyzmatyczną osobą. W taki sposób w końcu udało mi się stworzyć pierwszą maskę na twarz bezbarwnego manekina. 

W obliczu kłamstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz