~.•°Pov: Chopin°•.~
Maj, 1832
Drzewa gięły się pod naciskiem wiatru i nowych liści, uderzanych wciąż przez ostry deszcz. Na uboczach brukowanych ulic zbierała się woda, a petrichor obecny w powietrzu był jednym z intensywniejszych, które czułem tej wiosny. Nie przewidziałem tego, co zafundowało mi majowe popołudnie tego dnia. Deszcz absolutnie przemoczył moje ubrania, włosy i wszystko, co ze sobą miałem. Nieszczęściem mój parasol został u Juliusza, z którym byłem się spotkać. Wcześniej mógłbym jeszcze się wrócić, ale gdy zaczęło padać, byłem już za daleko. W taką ulewę nie było opcji, żebym doszedł do domu. Cały przemarzłem, a powietrze było tak wilgotne, że mało co było widać. Zorientowałem się gdzie jestem dopiero po dłuższej chwili. Tymczasowo schowałem się pod dachem jednego z budynków, zastanawiając się co robić dalej. Moją ostatnią nadzieją był Liszt, mieszkający niedaleko. Nie chciałem mu przeszkadzać. Być może był zajęty, albo nie miał ochoty mnie gościć. Byłbym dla niego tylko dodatkowym problemem i obciążeniem. Nawet nie miałby jak mnie przyjąć, bo wszystko bym pomoczył. Z drugiej jednak strony wiedziałem, że przejście w tej ulewie jeszcze większej odległości skutkowałoby tym, że bym się rozchorował. Było mi niesamowicie głupio, ale niebo nie wyglądało w żadnym wypadku, jakby miało się rozjaśnić. Po kilkunastu minutach nieśmiało zapukałem do drzwi, s których ujrzałem zatroskanego Ferenca. Jak zwykle, miał swoją przejętą minę.
-Frederyku? Chodź tutaj szybko, co ty w ogóle tutaj robisz? - mruknął i wręcz wciągnął mnie za ramię do środka mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Od razu wyczułem zapach jego perfum, którymi pachniało w całym mieszkaniu. Pospieszył gdzieś i wrócił zaraz z suchym ręcznikiem, okrywając mnie całego. Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy wręczył mi drugi.
-Wybacz, Ferenc, ale..-
-Nic nie mów, zdejmij buty i chodź do łazienki. Ty weźmiesz teraz ciepłą kąpiel, a ja zaraz przygotuję ci jakieś ubrania, jesteś niepoważny? Doprawdy.. - mamrotał coś pod nosem i zaprowadził mnie do łazienki, gdzie do wanny zaczął wpuszczać wodę. Wyszedł, zostawiając mnie w środku. Rozebrałem się do końca, złożyłem ubrania i wszedłem do wanny, natychmiast zaznając ulgi. Zimne i przemoczone ciało od razu rozprężyło się w gorącej wodzie. Zmoczyłem całe włosy, dopiero wtedy pozwoli się rozgrzewając. Słyszałem jak Ferenc chodził po mieszkaniu, prawdopodobnie szukając różnych rzeczy. W pewnym momencie usłyszałem pukanie do drzwi.
-Tak?
-Przyniosłem ci suche ubrania, zostawię je przy drzwiach. - mruknął przez drzwi i delikatnie je uchylił, wkładając w szparę tylko dłoń z ubraniami, które położył na półce przy drzwiach. Posiedziałem w wannie jeszcze trochę, nie chcąc zabierać sobie całej tej przyjemności. Wytarłem się i wziąłem odzież, którą przygotował dla mnie Liszt. Po krótkim obejrzeniu zorientowałem się, że wszystkie należą do niego. Były na mnie może o rozmiar za duże, poza tym pachniały nim na wskroś. Ferenc dał mi chyba najcieplejsze skarpety i sweter, jaki tylko znalazł. Ubrany w kilka warstw - praktycznie wszystkiego co mi przygotował, wyszedłem z łazienki.
-Czujesz się już lepiej? Trochę ci cieplej? - zapytał mnie, podając mi ręcznik do włosów.
-Już, Ferenc, Spokojnie. Wszystko jest w porządku.
-Nie wyglądasz w porządku. Zaparzę ci herbatę, idź do salonu i siadaj pod kocem.
-Ferenc..-
-Bez dyskusji. - rzucił stanowczo, patrząc na mnie z góry i poszedł do kuchni. Tak jak mi kazał, poszedłem do salonu. Wytarłem włosy i odwiesiłem ręcznik na oparcie krzesła. Siadłem na kanapie, przykrywając się kocem. W mieszkaniu było ciepło, w dodatku przytulnie. Zegar ścienny wydawał z siebie miarowe dźwięki, sprawiając że zrobiłem się senny - może to kwestia pomieszczenia, a może.. po prostu Ferenc działał na mnie w ten sposób. Ostatnimi czasy zacząłem czuć się przy nim dziwnie bezpiecznie. Komfortowo, nawet bardziej, niż gdy byłem sam. Ferenc potrafił wyciszyć wszystko to, co złego działo się w mojej głowie. Nawet jego dotyk przywracał mnie na ziemię, gdy nie byłem w stanie przestać zalewać się własnymi myślami. Nawet wtedy, kiedy nienawidziłem jakichkolwiek prób dotyku kogokolwiek w moją stronę, Ferenc miał w sobie coś innego. Bałem się tego, że tak jest. Mimo że wiedzia, że w ten sposób mi pomaga, za każdym razem go odrzucałem.
Po kilku minutach wrócił z herbatą, wręczając mi kubek.
-Uważaj. Jeszcze jest gorąca. - podziękowałem mu i zabrałem ją od niego.
-Ferenc, nie trzeba, na prawdę. Wybacz że cię tak nachodzę, zostanę tylko do czasu aż przestanie padać i pójdę.
-Frederyku.
-Wtedy pójdę do sieb- przerwał mi, siadając na krześle na przeciw mnie i lekko się do mnie przychylając.
-Nie przepraszaj mnie. Wszystko jest w porządku, już przeprosiłeś, poza tym przecież nie jestem zły. Byłem kiedyś na ciebie zdenerwowany, gdy przyszedłeś? Chyba nie, Frederyku. Więc miałbym być twoim przyjacielem gdy wszystko jest dobrze i odrzucać cię, gdy mnie potrzebujesz? Spokojnie, wszystko jest dobrze. - zaskoczony jego przemową nie powiedziałem ani słowa więcej. Pewność, jaką mieniły się jego błękitne oczy gdy o tym mówił, wewnętrznie pozwoliła mi w to uwierzyć.
-Jeśli będziesz chciał, odjedziesz gdy przestanie padać, a teraz skorzystajmy z okazji, że jesteś. - na te słowa w środku zrobiło mi się ciepło, zarówno od środka nie będąc w stanie myśleć poprawnie. Potrzebował mnie. Cieszył się z tego że przyszedłem, mimo że sprawiałem mu problem. Ferenc zmielił cały mój mózg na jedną papkę, przez co nie byłem w stanie myśleć.
CZYTASZ
Preludium Deszczowe || Lisztin
Fanfiction[Wtedy jego wzrok zderzył się z moim, sprawiając że wszystko we mnie zmiękło. Spokój w jego oczach, delikatność, z jaką jego dłonie przesuwały się po klawiszach fortepianu. Włosy, miękko spływające złotem po jego ramionach i kącik ust, uniesiony w l...