1

2.1K 104 15
                                    


„CO GNĘBI WYBAWCĘ CZARODZIEJSKIEGO ŚWIATA?".

„KTO MA SZCZĘŚCIE NA WOJNIE, TEN NIE MA SZCZĘŚCIA W MIŁOŚCI?".

„I NIE ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE".

Właśnie o tym myślałem wieczorem tego dnia, kiedy podjęliśmy ostateczną decyzję. Tak. Oto wielki Harry Potter. Pije piwo, krzywiąc się, bo smakuje jak szczyny Pani Norris, i zastanawia się, jakie nagłówki podbiją ulice, kiedy prawda już wyjdzie na jaw.

„CHŁOPIEC, KTÓRY PRZEŻYŁ KOLEJNE MIŁOSNE ROZCZAROWANIE". Och, to strzał w dziesiątkę. „Chłopiec, który..." zawsze się sprzedawał. Zamknąłem oczy, jakby to mogło uciszyć myśli. Nie mogło.

To nawet nie tak, że jej nie kochałem – bo kochałem. Jej uśmiech sprawiał, że robiło mi się ciepło na sercu, jej smutek był moim smutkiem. Czułem się przy niej bezpiecznie, uwielbiałem jej poczucie humoru, lubiłem to, jaką jest osobą. Dobrze spędzało się nam razem czas. Na początku to nam wystarczało. Ani jej, ani moje życie nie było dotąd usłane różami i nie marzyliśmy o niczym więcej niż spokojnej egzystencji w miłym towarzystwie.

Ale z czasem zaczęło się to zmieniać. Posmakowaliśmy świata poza murami Hogwartu, odkrywaliśmy, jak wiele ma on nam do zaoferowania. Jak wiele od nas oczekuje. Widzieliśmy znajomych i członków rodziny, którzy mieli coś, czego nam brakowało. To coś w ich spojrzeniu, ta lekkość, z którą im się żyło. Rozmawialiśmy o tym kilka razy. Nie widzieliśmy rozwiązań.

Słyszałem, że to się zdarza – wcale nie tak rzadko – ale raczej koło czterdziestki, akompaniując kryzysowi wieku średniego. Natomiast ja, na Merlina, miałem 22 lata. I czułem się jak wrak człowieka.

***

Pierwsza niedziela maja zaczęła się, gdy samotnie leżałem w łóżku, nie mogąc zasnąć. Od jakiegoś czasu było to normą. Dlaczego? Dlatego, że pięć lat po zbawieniu czarodziejskiego świata moje życie znów chyliło się ku upadkowi. Przewróciłem się na bok. Myśl goniła myśl, uczucia się nie zmieniały. Nie musiałem płakać, żeby wiedzieć, że jest mi źle.

Sześć godzin później wstałem po zdecydowanie za krótkiej nocy, ubrałem się po cichu – z przyzwyczajenia – wziąłem torbę i wywlokłem się z domu. Potrzebowałem towarzystwa. Musiałem wyjść do ludzi. Nawet tylko po to, żeby kupić gazetę i pójść odwiedzić kogoś, kto prawdopodobnie nawet nie ucieszy się z mojej wizyty. Nieważne. Byłem przyzwyczajony.

Miałem dużo czasu. Nie wypadało pojawiać się wcześniej niż o dziewiątej, nawet jeśli Snape nie należał do tych, którzy w niedzielę wylegują się długo w łóżku. Znając go, pewnie już zawiesił nos nad kotłem, albo zrobi to w ciągu najbliższej godziny.

Aportowałem się dobre dwadzieścia minut drogi od Pokątnej. Przechadzka mugolskimi uliczkami Londynu była orzeźwiająca. Niewiele było momentów w ciągu tygodnia, kiedy w tej okolicy panowała względna cisza i spokój. Oddychałem głęboko, korzystając z tego, że ulice nie są jeszcze zasmrodzone toksyczną wonią spalin. Gdy dotarłem do Dziurawego Kotła, przywitałem się z wnuczką Toma, która zastępowała go w godzinach mniejszego ruchu. Uśmiechnęła się. Dawniej poprawiłoby mi to humor. Teraz najwyraźniej miałem bardziej złożone potrzeby, których oczywiście nie rozumiałem. Próbowałem alkoholu, kilku używek, zarówno mugolskich, jak i czarodziejskich, zaklęć rozweselających, latania na miotle. Najlepiej działało to ostatnie. Ale nie mogłem całymi dniami siedzieć na kiju, więc marna to była pociecha.

Poszedłem główną ulicą, zmuszając się, aby nie skręcić na Nokturn – tak bardzo weszło mi to w krew. Ale teraz nie byłem w pracy. Chciałem po prostu odbyć leniwą przechadzkę, zobaczyć, czy coś się zmieniło. Wszystkie sklepy, lokale i straganiki były jeszcze zamknięte. Odpowiadało mi to. Im mniej ludzi, tym mniej próśb o zdjęcie i autograf, mniej wytykania palcami. Brak konieczności rozmowy z nieznajomymi, którzy uważali się za moich znajomych tylko dlatego, że widzieli moje zdjęcie w gazecie i znali moje życie z artykułów Skeeter.

Znowu dramatyzujesz, Potter [SNARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz