9

1.2K 97 33
                                    

Na dworze zapadał już zmrok. W powietrzu coś wisiało, coś gęstego, ciężkiego. Szedłem uliczką pustoszejącego miasteczka. Potrzebowałem się przejść. Miałem nadzieję, że chłodny wiatr wywieje z mojej głowy nieproszone myśli.

Musiałem się mylić. Musiałem to źle zinterpretować. Znów coś sobie uroiłem. Nie byłby to pierwszy raz, jak pochopnie wyciągam błędne wnioski. Snape nie mógł... Po prostu nie mógł. Nie mógł, prawda?

Wspomnienia jego uśmiechu przeznaczonego tylko dla mnie stanęły mi przed oczami. Cytrynowe ciasto i czekoladowy tort, kawa przygotowana na moje przyjście, wspólne noszenie kartonów, spacery nad rzekę, kieliszki z winem w naszych dłoniach, dystans jednego metra łamany notorycznie, już niemal niezauważalnie.

Defilada tych małych, lecz jakże istotnych momentów przewaliła się z hukiem przez moje myśli, wzbudzając oszołomienie. Nie mogłem temu zaprzeczyć. Te ostatnie miesiące spędziłem, żyjąc od niedzieli do niedzieli, chwytając się tych chwil z desperacją tonącego. Praca przestała mi sprawiać przyjemność, kontakty z ludźmi mnie przytłaczały, przyjaźń stała się kłopotliwa przez wybory, których dokonałem. Doskwierała mi samotność i brak celu. Nie wiedziałem, po co żyję. Ale wiedziałem, że co niedzielę muszę pójść do domu w małym walijskim miasteczku.

Snape miał tylko mnie.

Ja miałem tylko jego.

Stał się całym moim światem.

Nawet nie zauważyłem, kiedy moje kroki zwróciły w stronę, z której przyszedłem, rozlegając się echem pośród uliczki, którą ogarniał mrok.

***

Snape bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego, kiedy ponownie stanąłem w jego drzwiach. Jednak znałem go już dość dobrze, żeby wychwycić przebłysk zaskoczenia na mój widok i spięcie mięśni pod przylegającym do ciała materiałem koszuli.

- Zapomniałeś czegoś, Potter?

W głosie była większa uraza, niż mogłem się tego spodziewać. Czarne oczy błyszczały. Z jakiegoś powodu przez myśli przemknął mi obraz Cho po jednej z naszych kłótni. Skojarzenie zbiło mnie z tropu. Stałem w tych drzwiach jak głupi, a niejasne plany, które miałem jeszcze dwie minuty temu, teraz rozmyły się całkowicie.

- Mogę wejść? - Mój głos załamał się w pół słowa.

Snape nie odpowiedział. Odsunął się nieznacznie, bardziej przyzwalając na moje wtargnięcie, niż zapraszając. Przejście, które zrobił mi w drzwiach, było tak małe, że musiałem się przeciskać, ocierając się o jego spowite czernią ciało. Było coś elektrycznego w tej bliskości, a może to burza, na którą zbierało się za moimi plecami, sprawiała, że wszystkie włoski na mojej skórze stanęły na baczność. Podmuch uderzający we mnie od tyłu zmusił mnie do postawienia zdecydowanego kroku naprzód. Nasze ciała zetknęły się w kilku punktach i choć były to tylko przelotne muśnięcia, byłem boleśnie świadomy każdego z nich. Spojrzeliśmy sobie w oczy z odległości piętnastu cali, chyba czegoś w nich szukając.

Drzwi trzasnęły. Uderzenie odezwało się krótkim wstrząsem w moim ciele. Ogarnął mnie zapach ziół i wilgoci, zanim usta Snape'a spoczęły na moich wargach, rozwartych w niemym zaskoczeniu. Pocałunek odebrał mi oddech; moja ręka wyrwała się w geście obronnym, w odruchu czystego instynktu uderzając na oślep w twardą klatkę piersiową.

Nie pozwolił się odepchnąć. Złapał mnie mocno za ramiona i przycisnął do drzwi. Zajrzał mi w oczy, jak mantykora hipnotyzująca wzrokiem swoją ofiarę. Nie wiem, co w nich znalazł, co zachęciło go do tego, aby pocałować mnie jeszcze gwałtowniej, z desperacją, która wypaliła wszystkie moje myśli i stopiła cały mój opór.

Znowu dramatyzujesz, Potter [SNARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz