Epilog

1.3K 116 46
                                    

- Czyli wracasz.

- Tak.

Był zamyślony; jego wzrok przesuwał się nieuważnie po witrynach sklepów i lokali. Od czasu wojny zmieniło się tu prawie wszystko. Tłum przelewał się kolorową ulicą, choć dzieciaki już dawno siedziały w szkole. O dziwo, na razie otrzymałem tylko jedno „Dzień dobry", odpowiedziałem na trzy skinienia głowy i zignorowałem około setki rozdziawionych ust. Najwyraźniej osoba Severusa nadal posiadała właściwości odstraszająco-onieśmielające. Nie zamierzałem narzekać.

Poza tym, idąc wzdłuż Pokątnej, usłyszeliśmy jeszcze jedno entuzjastycznie zaskoczone „Cześć, Harry! Dzień dobry, profesorze!" od małego Dennisa, który nie był już taki mały i podobno kształcił się na magizoologa z zamiarem badania najmniej poznanych gatunków magicznych stworzeń. Severus prawie się uśmiechnął.

- Ale to dopiero w przyszłym roku - mówił teraz. - Mam dużo czasu, żeby przygotować się na ponowne spotkanie z bandą niewykształconych imbecyli.

- Po to tam będziesz, żeby ich kształcić - zauważyłem, wyciągając złoty liść, który zaplątał się w jego długie włosy.

- Syzyfowa praca - mruknął, przytrzymując przez chwilę moją dłoń i porażając spojrzeniem jakiegoś przechodnia, który ośmielił się patrzeć na nas dłużej niż dwie sekundy. - Tak się niefortunnie złożyło, że przyjęło się, aby próby napchania tych pustych głów zaczynać, kiedy jedyne co w nich jest to ochota do przygód i nieskończonych psot, połączona z niezdrową ciekawością i brzemienną w skutki lekkomyślnością.

- Przecież nie musisz tam wracać, jeśli nie chcesz. Nie musisz uczyć dzieci i młodzieży. Jeśli rzeczywiście dalej chcesz nauczać, możesz prowadzić seminaria dla dorosłych.

Snape wzdrygnął się.

- Chroń mnie, Merlinie. Wtedy nie mógłbym nawet tłumaczyć ich niekompetencji i idiotyzmu młodym wiekiem.

Nie powstrzymałem rozbawionego parsknięcia.

- Tak naprawdę to lubisz, prawda?

- Absurdalny pomysł.

Stanęliśmy przed okienkiem lodziarni Fortescue, która teraz nazywała się Sanders' Icy Eyes. Młoda sprzedawczyni - a zapewne i właścicielka, sądząc po srebrnoniebieskich tęczówkach otaczających punkciki jej źrenic - otworzyła oczy nieco szerzej na nasz widok, ale zwróciła się do nas ze zwykłym życzliwym uśmiechem, pytając, czego sobie życzymy.

Czekając na zamówienie, usiedliśmy przy jednym ze stoliczków, starannie wybierając ten najbardziej osłonięty od ulicy i wścibskich spojrzeń. Pamiętałem, jak w czasie wojny jak mało co uderzył mnie fakt, że Fortescue zniknął, a jego lodziarnia stała zabita deskami. To był dla mnie przejaw czystego zła - zmiana, której nie chciałem, której się nie spodziewałem, której nie mogłem uniknąć. Wspomnienie lodów pożeranych w nieprzyzwoitych wręcz ilościach w wakacje przed trzecim rokiem było ciężarem, gdy patrzyłem na zabitą witrynę.

Teraz lokal był świeżo odmalowany, zapraszający, a w ogródku powieszono nowe kwiaty, których oszałamiający aromat roznosił się w powietrzu. Otrzymaliśmy nasze lody, udekorowane obficie bitą śmietaną, posypką czekoladową i porzeczkami. Sprzedawczyni stała w okienku wyglądającym na ulicę i nuciła coś pod nosem, obserwując goniących za swoimi sprawami przechodniów. Od czasu do czasu, kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać udawania, że jesteśmy całkiem zwykłymi klientami, rzucała nam ciekawskie spojrzenie, starając się robić to na tyle dyskretnie, na ile potrafiła.

Lody były prawie tak smaczne jak kiedyś.

Zdobyłem się na odwagę i zanurzyłem łyżeczkę w porcji Severusa. Posłał mi groźne spojrzenie, po czym zemścił się tym samym. Chwilę później jego brwi ściągnęły się jeszcze bardziej.

- Dlaczego twoje są lepsze?

Roześmiałem się. Ja uważałem, że jego były lepsze.

Nie wszystkie zmiany były dobre; wiele z nich do dziś nie pozwalało mi spać spokojnie w nocy.

Ale niektóre nie są takie złe, pomyślałem, opierając głowę na jego ramieniu.



𝕿𝖍𝖊 𝕰𝖓𝖉...? ︎ˊˊ̔̉︎(̉„̌• ͛֊ •̤)̉ˋ︎❤((•Ĺˬˊ•)))

Znowu dramatyzujesz, Potter [SNARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz