01. aniołki z porcelany.

223 24 19
                                    

18 grudnia

— Mogę wiedzieć, co ty robisz, do cholery? Łeb chcesz sobie rozwalić? 

Lisa odwróciła się powoli na tyle na ile pozwalało jej wysokie krzesło i uśmiechnęła się szeroko, patrząc na mnie z góry znad swoich okrągłych okularów w czarnej oprawce. Jedną ręką przytrzymała się szafki, a drugą wyciągnęła przed siebie. Wtedy dostrzegłem, że trzyma w niej kubek, o którego istnieniu zapomniałem na śmierć. Mimowolnie skrzywiłem się na widok facjaty starego dziada w czerwonej czapce z pomponem.

— Wiedziałam, że tu są — powiedziała zadowolona z siebie i gdy położyłem naczynie na blacie, podała mi kolejne. Zeskoczyła z krzesła i podciągnęła dresy, które spadały jej z tyłka, bo należały do mnie. — Umyj je, są całe od kurzu. Ja zagrzeję mleko. 

Sceptycznie spojrzałem na dwa cholernie kiczowate kubki w kształcie głowy Mikołaja i napisem Merry Christmas!. Były cholernie brzydkie i nie bez powodu wylądowały na samym tyle kuchennej szafki. Nienawidziłem świątecznych ozdób, a te zakupione przed laty przez Blanco kubki idealnie wpisywały się w estetykę Gwiazdki. Lisa przywiozła mi je aż z Laguny, gdzie kupiła je na jednym z jarmarków, a we mnie już wtedy zrodziła się nienawiść do wszystkiego, co związane z Bożym Narodzeniem. 

— Będziemy pić matchę? — spytałem z uniesionymi brwiami, ale posłusznie zabrałem się do szorowania miękką gąbeczką wykonanych z porcelany naczyń. — Wiesz, że za nią nie przepadam.

Popatrzyłem na przyjaciółkę przez ramię, ale ona nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, odmierzając odpowiednie proporcje mleka i...

— O nie! — jęknąłem, jak pieprzone dziecko, a flaki skręciły mi się w supeł. — Nie! Błagam, tylko nie to!

Lisa ze zmarszczonym czołem podniosła wzrok, patrząc na mnie jak na kretyna, którym w pewnym sensie byłem i zastygła bez ruchu z opakowaniem gorącej czekolady w dłoni nad małym rondelkiem. Odłożyłem kubki na blat i zabrałem się za wycieranie ich ściereczką, powstrzymując odruch wymiotny na widok brązowej cieczy, podgrzewającej się na płycie indukcyjnej. Nie mogłem poradzić nic na to, że żołądek wywracał mi się na drugą stronę już na sam zapach chemicznej czekolady. 

— Paulo, nie denerwuj mnie — burknęła, a ja wiedziałem, że i tak nie uniknę wypicia tego słodkiego świństwa duszkiem. — Za dzieciaka robiliśmy to codziennie przez cały grudzień. W przepisie nic się nie zmieniło — pokazała mi zdjęcie nieco postrzępionej kartki, zapisanej jej dziecięcym pismem. — Ciepłe mleko, czekolada w proszku, cynamon i pianki — skrzyżowaliśmy spojrzenia, a Lisa uśmiechnęła się w specyficzny dla siebie sposób. — Ewentualnie bita śmietana, ale nie znalazłam jej w sklepie. Poza tym to sam cukier, a tobie trochę zrósł się bęben. 

Podniosłem lekko koszulkę i krytycznie zmierzyłem wzrokiem swój brzuch. Wciąż był umięśniony, opalony i po prostu zajebisty. 

— Połowa Włoch i tak dalej chce mnie przelecieć — niewinnie wzruszyłem ramionami, oczywiście żartując sobie z udającej zirytowanie przyjaciółki. — Byłaś w sklepie? — dopiero wtedy dostrzegłem niewielką siatkę z zakupami na blacie. — Przecież market jest jakieś dwa kilometry stąd, a na zewnątrz jest jeden stopień. Nie wierzę, że poszłaś tam pieszo z własnej woli.

— Nie poszłam pieszo, oszalałeś? — prychnęła rozbawiona i zamieszała silikonową szpatułką w garnku. — Pojechałam twoim samochodem — powiedziała, jakby to była oczywista oczywistość. — Ma niezłe pierdolnięcie. Prawie wyleciałam w kosmos. 

Zrobiło mi się słabo na myśl, że ktoś prowadził mojego nowiutkiego lexusa. Blanco dostrzegła moją skwaszoną minę i oparła się biodrem o blat wyspy kuchennej, zaplatając ręce na klatce piersiowej z okropnie złośliwym uśmieszkiem złoczyńcy. 

the greatest gift • paulo dybalaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz