10. Morderca

413 32 4
                                    

– Jak można zgubić zwłoki? – zapytałem, opadając na krzesło za biurkiem. Młody kadet stał przede mną jak skamieniały, jego nerwy były widoczne na pierwszy rzut oka.

– Nie było ich tam... Ani śladów, ani krwi… – wyjąkał w końcu. – Przeszukiwaliśmy teren całą noc.

Zmrużyłem oczy, przyglądając się mu uważnie. Widziałem, jak nerwowo zaciska dłonie na notesie, próbując ukryć swój strach. Emanował nim na kilometr, jakby przeczuwał, że ta sytuacja zmierza w bardzo złym kierunku.

– Może macie ślepe psy – rzuciłem zimnym tonem, a kadet odwrócił wzrok, starając się opanować drżenie dłoni.

Zegarek na ścianie miarowo tykał, wypełniając ciszę, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Oparłem się o oparcie krzesła, splatając dłonie na piersi, i nie spuszczałem z niego wzroku.

– To kiedy Grzegorz przyjdzie? – zapytałem, celowo zmieniając temat, choć wiedziałem, że to jedyne, czego teraz chciałbym się dowiedzieć.

Kadet przełknął ślinę, jakby walczył z sobą, próbując zyskać na czasie.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… żebyś z nim rozmawiał – wykrztusił w końcu, jego głos drżał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Czułem, jak jego strach narasta z każdą sekundą.

– Posłuchaj – zacząłem spokojnie, ale mój głos był pełen groźby. – Jeśli Grzegorz nie zjawi się za chwilę… zapewniam cię, że tego pożałujesz.

Kadet zbladł, jego dłonie zaczęły drżeć coraz mocniej. Widziałem, że próbuje opanować panikę, ale ta powoli go pochłaniała. Zrobił krok do tyłu, niezdarnie, ale ostatecznie skinął głową.

– Pójdę po niego – wykrztusił, odwracając się na pięcie i niemal biegnąc do drzwi.

Gdy zniknął za nimi, oparłem się wygodnie w fotelu, pozwalając sobie na chwilę ciszy. W powietrzu wisiało napięcie, a zegar tykał miarowo, przypominając, jak długo czekałem na Grzegorza. Wiedziałem, że nie da na siebie czekać zbyt długo. Zawsze tak było – pojawiał się, kiedy było to konieczne, nawet jeśli grał swoją grę.

Minęło kilka minut, zanim usłyszałem kroki. Tym razem były wolniejsze, bardziej zdecydowane. Drzwi otworzyły się powoli, a w progu stanął Grzegorz. Jego mundur był nieco wygnieciony, a na twarzy malowało się zmęczenie, jakby ostatnie godziny odcisnęły na nim wyraźne piętno.

– No proszę, szef policji we własnej osobie – powiedziałem z przekąsem, choć było w tym coś więcej. Zawsze był w tym coś więcej. – Myślałem, że może już nie przyjdziesz.

Grzegorz uśmiechnął się lekko, jakby wiedział dokładnie, co mi chodzi po głowie. Powoli obszedł biurko, a każdy jego krok był precyzyjny, ostrożny, ale pełen napięcia. Stanął przede mną, zbyt blisko, bym mógł to zignorować.

– Miałem... sprawy do załatwienia – powiedział cicho, a jego oczy wciąż były utkwione w moich. To spojrzenie zawsze działało na mnie bardziej, niż bym chciał. – Ważne sprawy.

Zmrużyłem oczy, przyglądając mu się z bliska.

– Sprawy do załatwienia? – zapytałem chłodno, choć serce zaczęło bić szybciej. – Twoi ludzie mnie oskarżają, później wypuszczają na twoją odpowiedzialność, a jak chcę z tobą porozmawiać to ciebie nie ma?

Grzegorz przełknął ślinę, a jego wzrok na chwilę zmiękł.

– Nic nie wiesz – odpowiedział, ale w jego głosie nie było już tej pewności. Zadrżał, choć nie ze strachu, a raczej z czegoś głębszego. Tylko ja wiedziałem, co to znaczyło.

Morwin | OneshotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz