Rozdział 7

325 28 26
                                    

RACHEL

Patrzę wprost w te zimne stalowe tęczówki, a przez moje ciało przechodzą kolejne fale gniewu. Raz za razem uderzają niczym pędzące tsunami, z którym coraz trudniej jest mi sobie poradzić.

- Jakiś problem cnotko? - pyta drwiąco upijając łyk kawy.

Na ponowny dźwięk tego przezwiska mimowolnie zagryzam mocniej wargi. Ten facet powinien dostać jakąś cholerną nagrodę, gdyż każde jego słowo, spojrzenie, a nawet minimalny ruch doprowadzają mnie do białej gorączki.

- I to duży - stwierdzam z irytacją rzucając kartką na biurko - Doskonale wiem ile zarabiasz w ciągu pięciu minut siedzenia tu na tyłku z bezczelnym wyrazem twarzy, więc stać cię, aby samemu pokryć rachunek.

- To było spotkanie służbowe - podkreśla stanowczo odkładając filiżankę z głośnym hukiem.

- Spotkanie służbowe w klubie z striptizem ?! - prychnełam na jego zuchwalstwo - Nie wspominając już o rubryce z dodatkowymi usługami za dwadzieścia tysięcy dolarów. Muszę przyznać, że wynosisz definicje spotkania służbowego na obrzydliwie wysoki poziom.

- Powiem to ostatni raz - Raptownie podnosi się z fotela prostując ręce na krawędzi biurka - Może i mnie stać, ale gardzę takimi miejscami, więc za cholerę nie wydam na to swoich pieniędzy. Koniec dyskusji.

- Wybacz, zapomniałam, że zatrudniłam się tu, żeby rozliczać twoje dziwki. Także już biorę się do pracy.

Zanim zdążyłam ugryźć się w język słowa opuściły moje usta. Leonardo zaczął zaciskać szczęki z taką mocą, że przez ułamek sekundu zaczynam się martwić czy wyjdzie z tego bez szwanku. Moja troska na szczęście tak jak i szybko się pojawiła to i równie prędko się ulatnia.

- Będę tak dobrą pracownicą, że w gratisie dorzucę przygotowanie kisielu, by przywołać miłe wspomnienia. Jakiś konkretny smak szefie ? - pytam słodkim głosem przyjmując dokładnie taką samą pozycje po swojej stronie biurka.

- Uważaj Rachel - warczy głębokim niskim głosem pochylając się jeszcze bliżej mojej twarzy przez co czuje, każdy jego oddech na policzkach - jeszcze słowo, a sam sprawię, że będziesz w nim pływać.

- Tylko słowo? - Unoszę zaskoczona brew ignorując przyspieszone bicie serca - Ja mam w głowie co najmniej trzysta rozbudowanych zdań, więc otwórz drzwi to skoczę po strój.

Gdyby wzrok mógł zabić pewnie byłabym w tej chwili trupem. Niestety mój scenariusz przewiduje tylko jeden pogrzeb, a dokładniej ujmując - jego. Dlatego z szyderczym uśmiechem toczę tą elektryzującą bitwę na spojrzenia, dopóki po kilku minutach ciszy nie przerywa nam dźwięk jego telefonu. Zerka przelotnie na wyświetlacz z westchnieniem odbierając połączenie na głośniku.

- Chyba jasno tłumaczyłem, żeby mi nie przeszkadzać - przemawia nadzwyczaj spokojnie, lecz daje się wyczuć nutę irytacji.

- Tak wiem prezesie,ale to pilne. - rozbrzmiewa słaby głos Lisy - Bracia Garson skończyli wprowadzać poprawki do projektu i potrzebują akceptacji.

- Przyprowadź ich tutaj - Rozłącza połączenie nie dając jej żadnej szansy na odpowiedź - A ty będziesz tu grzecznie siedzieć dopóki nie skończę, więc bierz się do roboty i daj mi w spokoju pracować. Inaczej zaliczysz dzisiaj sporo nadgodzin.

Moje milczenie przyjmuje jako akceptację, ale nie ma pojęcia, że wcale nie zamierzam się poddać. Ani mi się śni, że spędzę z nim czas w jednym pomieszczeniu dłużej niż to konieczne.

Zaczynam zbierać powoli rzeczy z biurka, których będę niby potrzebować do pracy. Jednak czekam na moment przybycia gości, aby stwierdzić w którym urządzeniu blokuje te przeklęte drzwi.

Niegrzeczny PrezesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz