Rozdział 17

296 21 13
                                    

RACHEL

Niechętnie pokonuję kolejne stopnie zapinając zamek miętowej bluzy. Gdybym tylko mogła nie wychodziła bym z tego pokoju przez cały weekend, ale niestety mój organizm stanowczo zaczął reagować na brak jakiegokolwiek posiłku od rana.

Całe szczęście, że o poranku byłam w stanie wykrzesać z siebie nieco więcej zdrowego rozsądku, kiedy w ostatniej chwili dorzuciłam do walizki ukochany dres. W innym wypadku musiałabym zmienić tę okropną sukienkę na ściągnięte z łóżka prześcieradło, bo na widok innych kreacji, które dzień wcześniej pod wpływem impulsu wybrałam z Larą o mało się nie popłakałam.

Zatrzymuję się w długim wąskim holu przy okrągłym lustrze, aby poprawić nieco kok na czubku głowy i oficjalnie obiecuję sobie, że już nigdy nie wpadnę na pomysł, aby założyć na siebie coś  równie skąpego. Biorę ostatni głęboki oddech, po czym ruszam niepewnie korytarzem szukając kuchni.

- Zawiodłem Cię - na dźwięk roztrzęsionego głosu Leonarda zaskoczona automatycznie przystaję za rogiem - Wiesz dobrze, że nie zrobiłbym nikomu krzywdy, nie jestem do czegoś takiego zdolny... Błagam Cię powiedz coś.

Zapada krótka wymowna cisza, przez co doskonale słyszę swoje raptownie przyspieszone bicie serca. Nienawidzę podsłuchiwać, a mimo to nie potrafię się przemóc, by wkroczyć teraz do pomieszczenia.

- Jak mogłeś tak potraktować Rachel? - pytanie w końcu pada z ust kobiety, której wyraźnie łamie się głos.

- Naprawdę nie wiem co mnie opętało. Po prostu... nie potrafię racjonalnie myśleć, kiedy jest w pobliżu i cholernie mi się to nie podoba.

- Po tym wszystkim co się nam przydarzało, myślisz, że takie wytłumaczenie jest  wystarczające ?! - Raptownie podskakuję na dźwięk podniesionego głosu - Oj nie mój drogi, nie tak cię wychowałam.

- Przeprosiłem ją i zamierzam... - wtrąca od razu, ale nie jest w stanie dokończyć zdania.

- Już ja sobie wyobrażam, te Twoje przeprosiny - komentuje z wyraźną kpiną matka Leonarda - Wynagrodzisz to tej biednej dziewczynie i już ja tego dopilnuję. Ani mi się śni, że będzie obrywać tylko dlatego, że nie potrafisz poradzić sobie z przeszłością.

- Niech zgadnę - Doskonale słyszę jak prezes wzdycha zrezygnowany - to będzie Twój prezent urodzinowy w tym roku?

Nie mogę się powstrzymać, więc nie myśląc wiele wychylam się odrobinę. Moje oczy od razu odnajdują konkretną osobę. Siedzi po drugiej stronie pokoju chowając twarz w wspartych na stoliku dłoniach.

- A żebyś wiedział! - Rozpromieniona kobieta przerywa rozkładanie talerzy i jednym płynnym ruchem ręki roztrzepuje jego czarne włosy - I już mogę powiedzieć, że w życiu nie dałeś mi lepszego prezentu kochanie.

W następnej chwili Leonardo unosi głowę ukazując najwspanialszym uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. Przez krótki moment zapominam o całym bałaganie, którego z nim doświadczam i z zafascynowaniem wypatruję każdej najmniejszej powstałej zmarszczki wokół stalowych oczu.

- Bezczelnie wykorzystujesz fakt, że nie jestem Ci w stanie odmówić - odpowiada z widoczną czułością raptownie przenosząc na mnie palące spojrzenie - ale i tak cię kocham.

Z rozszalałą obawą okalającą serce wychodzę z ukrycia obserwując dokładnie jego zmieniającą się reakcję. Powoli z dokładnością lustruje moje ciało z góry do dołu z dziwnym błyskiem w oczach. Przechyla nieco głowę do boku, unosi wysoko brew zatapiając się ponownie w moim spojrzeniu. Czuję jakąś dziwną siłę przyciągania, która przeskakuje w zastraszającym tempie między nami.

Niegrzeczny PrezesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz