Andy Williams - It's the Most Wonderful Time of the Year
- Bartek? - usłyszałem zaspany głos Faustyny. Odwróciłem się w jej stronę, a blondynka przetarła oczy. - Co ty robisz?
- Ubieram się. - powiedziałem, wkładając na siebie spodnie.
- O szóstej trzydzieści? - usiadła na łóżku i wyciągnęła ręce w moją stronę. - Wracaj do mnie, mamy jeszcze minimum godzinę, zanim mama zacznie szykować wigilię.
- Nie mogę. - usiadłem obok niej, a dziewczyna przyległa do mojego ciała, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. - Muszę być gotowy.
- Na co? - spytała, składając pocałunki za moim uchem. - Ja mam pomysł, na co możemy spożytkować tę godzinę. - mruknęła zalotnie, zjeżdżając ręką po moim torsie.
- O nie, nie Fausti. - złapałem jej dłoń. - W innych warunkach nigdy bym ci nie odmówił, ale twój ojciec jest za ścianą i może w każdej chwili wejść do twojego pokoju, a mi tylko brakuje tego, żeby przyłapał mnie w łóżku z jego córką. - podniosłem się, łapiąc ją za policzki. - Kocham cię i z chęcią pokazałbym ci jak bardzo, ale to musi zaczekać. - musnąłem jej wargi, a dziewczyna spojrzała na mnie spod byka.
- Więc co zamierzasz robić? - zrezygnowana opadła z powrotem na poduszki.
- Ubiorę się i będę czekać w gotowości na kolejne pojebane zajęcie, jakie mi przygotował. - założyłem bluzę z logiem Genzie i usiadłem na łóżku, przyciągając Faustynę do siebie. - Mam ci przypomnieć, jak dwa miesiące temu przyłapał nas na całowaniu, a potem tak mnie przetyrał, że nie mogłem ruszyć ręką? - skrzywiłem się na wspomnienie całego dnia spędzonego na przenoszeniu jakichś gratów z garażu do szopy. Był późny październik, deszcz lał jak z cebra, a ja w pocie czoła ciągałem stare, niepotrzebne i ciężkie przedmioty w tę i z powrotem.
- Przecież nie będzie ci kazał w święta przenosić tony węgla. - zaśmiała się.
- Zapomniałem o tym, nie musiałaś mi przypominać. - westchnąłem. - Przez tydzień nie mogłem domyć paznokci.
- Kocham cię, wiesz? - zaśmiała się, całując mój podbródek.
- Ja ciebie też i to jest jedyny powód, dla którego pozwalam jeździć po siebie jak po szmacie. - mruknąłem, zamykając oczy. Byłem zwarty i gotowy, mała drzemka z moją ukochaną mi nie zaszkodzi.
Obudziło mnie głośne walenie w drzwi. Przetarłem zaspane oczy i zerknąłem na zegarek. Minęło dopiero pół godziny, odkąd udało mi się zasnąć.
- Mogę wejść? - usłyszałem donośny głos pana Roberta. Faustyna przykryła się szczelnie kołdrą, przyciskając się do mnie.
- Możesz. - wychrypiała.
- Cześć kochanie. - zwrócił się do swojej córki, wchodząc do pokoju. - Widzę Bartek, że jesteś już ubrany, to dobrze. Jeśli nie masz nic do roboty, to skorzystałbym z twojej pomocy.
- Oczywiście. - podniosłem się z łóżka. - W czym mogę pomóc?
- Jak wiesz, mam dwie córki, które nigdy nie kwapiły się do roboty na zewnątrz. - miałem ochotę odwrócić się do Faustyny i krzyknąć, a nie mówiłem. - Dużo śniegu napadało, a skoro mam zięcia, to pomyślałem, że możesz mi pomóc w odśnieżaniu.
- Pewnie, już się ubieram. - powiedziałem, szukając grubych rękawic w walizce.
- To ja idę, spotkamy się na zewnątrz. - rzucił na odchodne i szybkim krokiem opuścił pokój młodszej córki.