1. Zły pies

607 33 5
                                    

Dimitr otworzył powoli oczy, ale rażące światło migającej nad nim jarzeniówki oślepiało go na tyle mocno, że nie był w stanie skupić się na pochylającym się nad nim mężczyzną. Syknął rozeźlony próbując wyswobodzić ręce z oplatającej nadgarstki opaski, ale ta tylko zacisnęła się mocniej, przecinając cienką skórę. Poczuł jak ciepła krew spływa pomiędzy skostniałymi z zimna palcami i mrużąc oczy popatrzył ponownie w wesołe ślepia przytrzymującego go butem mężczyzny, który na jego widok uśmiechnął się szeroko.

-Szefie, dzieciak się obudził!

-Kopę lat, co Dima?- głos Michałkowa zawsze przyprawiał go o mdłości.

Dimitr podciągnął się do góry i dysząc ciężko oparł plecy o zimną, pokrytą pleśnią ścianę. Pokój, w którym go przetrzymywali był równie ponury, co spojrzenia stojących naprzeciwko niego mężczyzn. Odpadająca ze ścian, kwiecista tapeta, zasłony z koralików i tani tapczan na którym siedziała uśmiechnięta, rudowłosa prostytutka uświadomiły mu, że prawdopodobnie znajdują się w jednym z burdeli należących do Michałkowa.

-Z szanowanego właściciela Katiuszy do szczura ukrywającego się po zatęchłych kurwidołkach. Piękna kariera Leonidzie... - Dimitr nie zdążył dokończyć, bo zimne palce Michałkowa oplotły się wokół jego szyi pozbawiając go tchu.

-To wasza zasługa arogancki gnoju. Twoja, twoich skurwiałych braci i twojego ojca- syknął Michałkow pochylając się nad nim tak blisko, że czuł jego ciepły, przesiąknięty wódką oddech na swojej twarzy- I dlatego dziś, za to zapłacicie...

Dimitr roześmiał by się gdyby mógł, ale stalowy uścisk Leonida sprawiał, że z każdą sekundą coraz bardziej desperacko walczył o życie. I gdy już miał wrażenie, że dłużej nie da rady, że palący ból trawiący jego zaciskające się kurczowo płuca rozsadzi mu klatkę piersiową Michałkow zabrał palce i sięgnął do kieszeni płaszcza. Wyjął wygniecioną paczkę papierosów i zapalił jednego z nich.

-Nie mogę cię kurwa jeszcze zabić. Najpierw- wypuścił z ust chmurę dymu i odblokował telefon- Pamiątkowa fotka.

-Wybacz, że przerywam, ale muszę cię rozczarować – wycharczał Dimitr, krztusząc się podchodzącą do ust krwią.

Splunął na ziemię i uśmiechając się szeroko, popatrzył w wąskie, przekrwione oczy Michałkowa.

-Mój ojciec ma na mnie wyjebane równie mocno, jak na ciebie. Nikt po mnie nie przyjdzie. Nikogo moja śmierć nie obejdzie. Twoja zemsta jest chuja warta...

Dima nie kłamał. Po śmierci matki ojciec zupełnie go od siebie odciął. Za bardzo mu ją przypominał. Jak to sam zwykł mówić „Wyglądasz zupełnie jak ona, ale to kłamstwo, piękny miraż. Moja słodka Żenia już nie żyje.". I pewnie była to tylko kolejna, chujowa wymówka by pozbyć się najmłodszego i najbardziej kłopotliwego z synów, ale Dymitra tak naprawdę gówno to obchodziło. Choć ojciec ewidentnie kochał matkę, bardziej od niej kochał władzę i pieniądze. Widywał się z nimi na tyle sporadycznie, by Dima miał teraz pewność, że nie zaryzykuje niczego ani nikogo by go ratować.

Michałkow wzruszył ramionami i przydeptując niedopałek butem kucnął obok niego i szarpnął go za włosy przyciągając go do siebie tak, by zmieścić ich razem w kadrze. Ale nim zdążył nacisnąć migawkę rozległ się cichy, zupełnie absurdalny w tej sytuacji dźwięk pukania do drzwi.

Leonid uniósł krzaczaste brwi i popatrzył spod oka na siedzącą na tapczanie kurwę.

-Spodziewasz się kurwa gości?Dziewczyna wzruszyła ramionami i oplatając się ciasno swetrem podeszła do drzwi.

-Byłam głodna, więc...

Dźwięk wystrzału rozerwał panującą w pokoju ciszę. Ciepła mieszanka krwi i resztek mózgu obryzgała stojącego nad nim Michałkowa, który syknął rozeźlony, próbując znaleźć schowaną w kieszeni płaszcza broń. Dima przywarł plecami do zimnej ściany czując ściekającą po policzku, ciepłą krew i popatrzył na celującego w ludzi Michałkowa mężczyznę. Raz, dwa trzy, cztery, pięć... Pięć strzałów, trzy trupy. Jeden, kurewsko pewny siebie palant wyjmujący z krtani zwłok kunsztownie grawerowany nóż.

-Riazan? Co do chuja? Co ty tu robisz? -wycharczał Michałkow uśmiechając się niepewnie.

Dima popatrzył na stojącego przed Michałkowem mężczyznę i podniósł się z podłogi, szukając w żółtych ślepiach napastnika czegokolwiek, co pomogło by mu podjąć decyzję.

-Panie? - cichy, wesoły głos Riazana i wyciągnięta w jego kierunku dłoń były dokładnie tym, czego teraz potrzebował.

Odepchnął się od ściany i chwiejąc się wpadł prosto w ramiona Riazana. Jego twarde, ciepłe ciało oplotło go niczym pajęczyna tak, że zupełnie nie obchodził go już wściekły ryk dyszącego ciężko Michałkowa. Riazan obrócił się z nim w objęciach a Dima dostrzgł lśniący w jego dłoni nóż. Leonid zarzęził rozpaczliwie a krew po raz kolejny obryzgała ich ciała. Życie Dimitra nie było usłane różami, widział już w życiu wiele kurewstwa i mnóstwo trupów, ale takiej rzeźni jak ta nie doświadczył jeszcze nigdy. Zacisnął kurczowo palce na połach czarnej marynarki Riazana i popatrzył na jego przystojną, wykrzywioną w wesołym uśmiechu twarz. Czy nie absurdalne było, że jedyną osobą, która wzbudziła w nim jakiekolwiek zaufanie od lat był ten trzymający go w objęciach psychopata z nożem w ręku?

***

Dima chciałby żeby to wszystko było snem. Pierdolonym koszmarem. Umierająca na jego rękach matka. Ojciec, który ledwo pamiętał jego imię. Bracia dla których liczyła się tylko władza. Ten pierdolony syf wokół niego. Obejmujący go psychopata z nożem. -

Skłamał bym mówiąc, że kurewsko mnie to wszystko nie podnieca- szepnął cicho Riazan i pochylił się nad nim tak, że czuł jego ciepły oddech na mokrym od krwi policzku-Chętnie do tego wrócę, ale na razie najważniejsze jest to, byś bezpiecznie wrócił do domu- dodał, nim Dima zdołał cokolwiek odpowiedzieć.

Wypuścił go z objęć i rozciął oplatającą jego nadgarstki opaskę. Dymitr skrzywił się rozeźlony, ale Riazan nie wyglądał na przejętego. Wytarł nóż o marynarkę i schował do kabury, tuż obok tkwiącego tam glocka.

-Przysłał cię mój ojciec?- zapytał Dimitr obserwując jak Riazan wyjmuje z kiszeni Michałkowa mokrą od krwi paczkę papierosów.

-Jaka to różnica?- mruknął Riazan zapalając papierosa.

Zapalniczka oświetliła jego bladą, smagłą twarz a Dimitr poczuł dziwne, pełne niepokoju kłucie w piersi. Przeczesał palcami włosy i cofnął się o krok. Zaklął cicho czując pod stopami coś śliskiego i zachwiał się, ale silne palce Riazana zacisnęły się wokół jego ramienia ratując go od upadku.

-Chętnie zobaczę cię leżącego pode mną, ale okoliczności nawet jak na mnie są dość... specyficzne- zaśmiał się Riazan, a Dimitr popatrzył na niego zniesmaczony.

-Jesteś kompletnie pierdolnięty- mruknął wyrywając mu papierosa i zaciągając się mocno.

Riazan z uśmiechem popatrzył na jego usta i sięgnął po telefon. Nie spuszczając z niego wzroku wybrał numer i powiedział coś po... gruzińsku? Chwilę później rozległ się głośny trzask a za jego plecami pojawiło się kilku mężczyzn.

-Wszystko w porządku kapitanie? Riazan przytaknął i skinął na leżące u jego stóp ciała.

-Posprzątajcie to.

-Paniczu...- zaczął jeden z nich, kłaniając nisko głowę przed Dimitrem.

-Cały i zdrowy, możesz przekazać szefowi- uciął szybko Riazan i delikatnie wyjmując papierosa z ust Dimy, uśmiechnął się szeroko.

Mężczyzna zasalutował posłusznie i sięgając po telefon, usiadł na obryzganym krwią tapczanie. Dymitr popatrzył na pakujących zwłoki w worek mężczyzn i pokręcił głową.

-Powiesz mi łaskawie co tu się kurwa dzieje? Kim jesteś? Przysłał cię mój ojciec?

Riazan rzucił niedopałek na ziemię i pochylił się nad nim tak, że Dima był w stanie dostrzec zielone drobinki w jego żółtych ślepiach. Były równie piękne, co przerażające- pełne kpiny, zainteresowania i gniewu.

-Nazywam się Vladimir Riazan. Jestem dowódcą trzeciego korpusu Wściekłych Psów- wyszeptał zadowolony, wyciągając w jego kierunku rękę- Do zobaczenia wkrótce Panie- dodał, ocierając z policzka Dimitra krew i oblizując lubieżnie palce, odwrócił się w kierunku drzwi.

-Wkrótce? Jakie kurwa wkrótce?- krzyknął Dima, ale jedyne co usłyszał w odpowiedzi to wesoły śmiech Riazana odbijający się echem w pustym korytarzu burdelu.

Pies wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz