2.

210 42 109
                                    

Szli miesiącami, złączeni między sobą nie tylko ciężkimi kajdanami, ale i miłością do ojczyzny, którą w czasie przerw wspominali i czcili, wręcz śmiejąc się prosto w twarze zdenerwowanych Rosjan. Często ci batożyli więźniów na śmierć, nawet Janek raz otrzymał karę za głośne recytowanie Pieśni Legionów Polskich we Włoszech. Inni, znacznie osłabieni, głodni, spragnieni, wyczerpani upadali na ziemię, by już nigdy z niej nie wstać. W takich chwilach Bychowski odwracał wzrok, zaciskał z żalu usta, jednakowoż nie był w stanie zapanować nad umysłem – myślał o własnej śmierci. O tym, że umiera, że to wszechobecne i niszczące go poczucie upokorzenia wraz z nim kończy swój żywot. Tylko że każdego ranka wstawał i maszerował dalej – a z każdym krokiem, z każdą wylaną łzą i z każdym jękiem bólu obiecywał sobie, że wróci, stanie na polskiej ziemi i udowodni wszystkim, że carscy poddani nie potrafili go złamać.

Skazali go na wycinkę tajgi. Patrzył na ów potężny i na wszystkie strony rozciągający się las, pierwszy raz mając wrażenie, iż wpatruje się w coś ludzkiego, w coś łagodnego i dobrego pośród zła, obłudy i hipokryzji szerzącej się na rosyjskich ziemiach. Codziennie, jedynie z kilkoma przerwami, wyżywał się na grubych konarach, męczył się zbyt gwałtownymi i mocnymi ruchami, by odsunąć od siebie pesymistyczne myśli.

A późnymi wieczorami, po niedobrych posiłkach, wracał do baraku i bez słowa siadał na pryczy. Przez pierwsze trzy lata katorgi, które zresztą minęły mu najłagodniej, próbował nawiązać z Polakami, ale i ze skazanymi Rosjanami oraz Rusinami konwersację, lecz większość zmęczonych, brudnych i podupadłych psychicznie więźniów zbywała go jedynie krótkimi mruknięciami. Mimo że Janek pracował cały dzień, nigdy nie potrafił od razu usnąć. Wpatrywał się w tę ciemność, wsłuchiwał się w głośne oddechy, sapanie, a nawet płacz współwięźniów, zastanawiając się nad tym, dlaczego ludzie zgotowali ludziom tak okrutny los. Dlaczego ktoś odebrał mu ojczyznę, zdecydował, co ma stać się z jego umiłowanym krajem, a później skazać go i innych powstańców, na gehennę.

Mimo że Syberia była ziemskim piekłem, słyszał tutaj szczersze niż w świątyniach, modlitwy.

Czwarty i piąty rok katorgi był dla Bychowskiego koszmarem. Częściej rozmyślał nad rodziną, która – co było bardzo prawdopodobne – nie miała pojęcia o tym, co właściwie się z nim działo. Zapewne dowiedzieli się, że walczył w powstaniu, a później, nie chcąc nawet mówić o Syberii, dopowiedzieli sobie, iż zmarł albo że postanowił zostać w Warszawie. Janek długo się wahał, dumał, lecz ostatecznie nie zdecydował się na napisanie listu.

Czasami przez połowę nocy patrzył na podobiznę Cecylii.

Pewnego razu ubrudził jej portret krwią. Zagryzł wtedy wargę i wtarł czerwonawą ciecz w malunek, zamazując całą twarz oraz szyję ukochanej. Łzy przysłoniły mu widok, ale nie zaprzestał tego ruchu, który jednocześnie wyzwalał w nim wielką ulgę, ale i powodował niemiłosiernie wielki ból.

– Kraj, którego nie ma... – szepnął, powtarzając słowa, które podczas ich ostatniego spotkania wypowiedziała Cecylia. – Ten kraj zawsze będzie, choćby mieli mnie żywcem pod tym lasem zakopać, rozumiesz? I nikt z twoich rodaków nigdy, ale nigdy mi go nie zabierze!

Nie panując nad swoimi odruchami, rzucił konterfekt na ziemię, a następnie pociągnął się za przydługie włosy i siadł na pryczy. Skulił się, ukrył twarz w kolanach i rozpłakał się tak, jak jeszcze nigdy. Chwycił się za pierś, nie potrafiąc złapać wdechu. Wokół niego rozmowy ucichły, spojrzenia skierowały się na jego ciało, a jeden z rosyjskich strażników wszedł do środka baraku, lecz więźniowie nie pozwolili mu się przedostać do Bychowskiego. Janek poczuł, że ktoś go uściskał – Polak, również skazany za listopadowy zryw.

PowstaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz