Dwudziesty piąty listopada, od tygodnia w mieście była cisza, jeździło coraz mniej samochodów policyjnych, strzelaniny ucichły, napady, czy sprzedaż narkotyków. Gregory kolejny raz robił kółko w całej komendzie, zastanawiając się gdzie podział się Erwin. Milczał, nie pojawiał się w jego mieszkaniu, a cały warsztat wraz z byłą parafią milczał. Zrezygnowany wrócił do domu, zasiadając w salonie, co chwilę zerkając na drzwi z nadzieją, że wpadnie tu siwowłosy.
Nie zdał sobie sprawy, że zasnął, cisza została przerwana delikatnym, zmęczonym głosem.
— Gregory proszę — głos był znajomy, zachrypnięty, oczy Gregory'ego otworzyły się, patrząc na twarz nad jego.
— Co się stało? — Pierwsze zdanie padło z ust, widząc rozwalony łuk brwiowy, oraz rozciętą wargę — wyjaśnij mi.
— To nie czas na takie wyjaśnienia — syknął z bólu, łapiąc się brzucha mocniej i oparł się o kanapę. — Błagam, potem wyjaśnię.
— Erwin, cholera ja ci nie pomogę jeśli nie wiem, o co chodzi — zerwał się do siadu i zamrugał.
Knuckles siedział oparty o kanapę, jego biała koszula była niemalże cała we krwi, oddychał szybko. Dłonie miał pokryte we krwi, oraz porozwalane łokcie, włosy wyglądały jakby przeszło przez nie tornado. Gregory milczał, ciszę przerywał zegar oraz cierpienie Erwina.
— Jasna cholera, czemu ty nie jesteś w szpitalu? — Wrzasnął, biegnąc po apteczkę.
— Nie mogę, znaleźliby mnie i wypatroszyli.
Ciało Erwina było delikatne, blizna nachodząca na bliznę. Aktualne rany krwawiące były jego źródłem cierpienia, Gregory delikatnie przemywał rany, słysząc co chwile rzucane kurwy spod nosa.
— Przestań jasna cholera — łza pociekła po policzku, długie rzęsy były całe mokre. — Nie wytrzymam tego, proszę, przestań.
— Kurwa Erwin daj to opatrzeć i będzie spokój, nie mogę cię teraz zostawić. Nie chcesz jechać do szpitala, to muszę robić to w ekstremalnych warunkach! — Gregory wysyczał — ja... ja przepraszam już, po prostu nie wiem, co sądzić. Nie powinienem tego robić.
— Dziękuję.
Dziękuję.
Dziękuję... brzmiało tak pięknie z ust Erwina, nigdy nie słyszał takich słów z jego ust. To brzmiało nierealnie, było pełne emocji, szczerych emocji... przecież Erwin nikomu nigdy nie dziękował. Nie tak... Montanha zamrugał parę razy. "Dziękuję" Erwin Knuckles podziękował mu... nikomu innemu, mu. Knuckles nigdy nie dziękował, nie za wsparcie, jakie mężczyzna mu dawał. Zawiązał bandaż i odetchnął, było to najgorsze czterdzieści minut jego życia.
— Powiesz mi, co ci się stało? — Erwin usiadł na kanapie i spojrzał w oczy starszego — tak czy siak będziesz musiał tu spać.
— Niech będzie. Przepychanka.
— Nazywasz coś przepychanka, przychodząc do mnie z rozciętym brzuchem?! — Wrzasnął — ty myślisz, że zrobisz ze mnie debila jak z innych?! Kurwa Erwin przestań zachowywać się jak pierdolony dzieciak! Nie po to przychodzisz, błagając mnie o pomoc, żeby teraz kłamać mi w żywe oczy! To nie jest śledztwo, nawet go kurwa nie można zacząć, bo jakby ktoś chciał to byś, od razu wyleciał na lata! — Erwin patrzył w szoku, czuł się... winny? — Nie chce do cholery wierzyć w twoje bajeczki i tańczyć tak jak mi zagrasz. Wyjebane mam w zaufanie, ale jeśli coś takiego się dzieje to, mówi się prawdę!
Erwin milczał, czuł się jakby jego matka na niego, nawrzeszczała z powodu nieposprzątanego pokoju, spojrzał na swoje dłonie. To nimi przecież potrafił zabić człowieka, to one trzymały policzki wielu kochanków. To tymi dłońmi odkrył świat na inny kolor. Zerknął na mężczyznę stojącego nad nim i prychnął, nie pozwoli sobie na traktowanie go jak małego dziecka.
— To nie jest twój zapchlony interes. Nie muszę ci się tłumaczyć z wszystkiego. Nie jesteś moją matką — wstał i od razu jęknął z bólu.
— Siedź, najlepiej to się połóż. Musisz sobie pozwolić na zagojenie jakkolwiek. — Wymusił to cicho, wprost z niechęcią — jak będziesz coś chciał to mów.
To było oczywiste, że Erwin nie powie niczego, będzie milczał. Brunet musiał przestać wierzyć wielką zmianę młodszego, może i racja Knuckles czuł się cholernie winny, z tego powodu jak Gregory zareagował, ale nie mógł mu pokazać prawdy. Nigdy nie będzie szczery, w niczyją stronę, wiele razy przejechał się na zaufaniu, że odpuścił. Gregory trzasną drzwiami, pozostawiając go samego w jego sypialni. Zapach perfum mężczyzny obił się o nozdrza, powodując zmrużenie oczu.
Siwowłosy odpuścił wszystko i położył się na kanapie w sypialni z chęcią uśnięcia, Gregory wszedł do sypialni, kładąc się na łóżko, totalnie ignorując młodszego, zgasił lampkę i okrył się kołdrą.
— Dobranoc — wymamrotał brunet, układając się na łóżku.
— Dobranoc Gregory.
Może i uczucia do mężczyzny rosły w sercu Erwina, ale wolał je tłumić. Nie może pozwolić na to by, Gregory go kochał, a on jego. Był zbyt delikatny, każde uczucie Erwina było delikatne, szczęście, które mógł każdy złamać najmniejszą rzeczą. Erwin nie potrafił być prawdziwie szczęśliwy, nawet nie pamięta, jak to jest. Udaje każde emocje, uciekając od prawdy, nienawidził się za to, nienawidził tego, że nie może kochać kogoś. Nienawidził siebie, bo nie potrafił kochać. Gregory nie mógł go kochać, on nie mógł kochać Gregory'ego.
Bo sam siebie nie potrafił kochać.
Erwin nie potrafił kochać.
CZYTASZ
chosen. - morwin
FanfictionErwin niewiele oczekiwał od policji, zwłaszcza w Los Santos, drwił z jednostki na każdym swoim kroku. Zawsze wiedząc iż na sobie ma list gończy potrafił bezczelnie wejść na komendę i poprosić o rozmowę z jakimś policjantem. Gregory'ego natomiast nie...