Harry'ego obudził przeraźliwy ból głowy. Czuł się jakby ktoś grał na jego skroniach jak na bębnie. Otworzył oczy i spojrzał na zegarek stojący na szafce przy łożku. 4:31. Powoli podniósł się na rękach do pozycji siedzącej. Ziewnął i opuścił stopy na posadzkę. Spojrzał na śpiącego obok męża. Louis nawet nie drgnął, ale Harry'emu to nie przeszkadzało, przecież nie chciał go budzić. Weźmie sobie tabletkę przeciwbólową i wszystko wróci do normy. O ile codzienne bóle głowy były czymś normalnym. Harry wyszedł z sypialni i prawie bezdźwięcznie zamknął za sobą drzwi. Zszedł po schodach do kuchni, wyjął z szafki opakowanie Ibuprofenu i popił dwie tabletki zimną wodą.
Wziął głęboki oddech, jednak ból nie ustępował od razu. Otworzył szklane drzwi i wyszedł na taras. Jasne światło bezskutecznie próbowało przecisnąć się przez ciemne chmury. Harry zadrżał. Był to jeden z tych niewielu zimnych poranków jakie zdarzały się w Mieście Aniołów. Styles owinął się ciepłym swetrem i objął swoje ciało ramionami. Oparł się o drewnianą kolumnę i obserwował płynące po ciemniejącym z każdą chwilą niebie chmury. W powietrzu można było wyczuć zapach deszczu. Jesienne kolory otaczające ogród zaczęły powoli zanikać, odcienie szarości przejmowały władzę nad podwórkiem. Niedługo potem pierwszy donośny huk oznajmił nadejście burzy. Krople deszczu zaczęły rozbijać się o drewniany podest. Harry wziął głęboki oddech, zawsze pasjonowała go nagłość i olbrzymia siła natury.
- Tatusiu? - usłyszał za sobą cieniutki głosik Henry'ego, który kilka sekund później przywarł do jego nogi. - Co ty tutaj robisz?
- Nie mogłem spać, a zawsze chciałem zobaczyć wschód słońca. Dzisiaj jednak chyba nic z tego - skłamał Harry i uśmiechnął się do niego. Widząc, że chłopiec stoi na mokrym podeście bez butów, czy chociażby skarpetek i na dodatek w samej piżamie, jednym ruchem podniósł synka do góry i oparł ciężar jego drobnego ciałka na swoim biodrze. Okrył go swetrem, a chłopiec objął jego szyję swoimi rączkami i pocałował mężczyznę w policzek.
- Wracamy do domu, kolego - zaśmiał się Harry, ignorując paraliżujący ból w skroniach.
- Popatrzmy jeszcze chwilkę! - poprosił chłopiec, a Harry nie umiał mu omówić. Chmury nad ich głowami zapalały się żywym ogniem raz po raz, błyskawice bezlitośnie rozdzierały ciemne niebo na części, a lodowaty deszcz rozbijał się o ich rozgrzane ciała. Kiedy Harry poczuł, że gruby sweter przemókł już niemalże do suchej nitki, spojrzał na Henry'ego.
- Wracamy - oznajmił, mimo protestów syna wniósł go do domu i zaniósł chłopca do łazienki. - Co dzisiaj robimy na śniadanie? - zapytał, próbując odwrocić jego uwagę.
- Hmmm... - zastanawiał się chłopiec. Jedną ręką opierając się o ciało mężczyzny, pozwalając mu zdjąć z siebie przemoczoną piżamę. Harry odkręcił ciepłą wodę i włożył synka do wanny.
- Co powiesz na naleśniki?
- TAK! - pisk radości wypełnił łazienkę. Harry mógłby słuchać tego szczęśliwego głosu cały czas i nigdy by mu się nie znudził. Henry objął jego twarz mokrymi, pokrytymi pianą dłońmi i pocałował go w czoło, zostawiajac w jego włosach ślady po tej porannej kąpieli.
- No to chodź, naleśniki same się nie zrobią - powiedział radośnie Harry, wyciągając synka z wanny i okrywając go szybko ręcznikiem. Pomógł mu założyć czyste ubrania i zaniósł chłopca do kuchni. Posadził go na wysokim stołku przy marmurowym blacie, wyjął wszystkie potrzebne im składniki i pozwolił Henry'emu wymieszać je w wielkiej plastikowej misce. Zastanawiając się przy tym czy kąpiel przed robieniem śniadania była dobrym pomysłem. Po chwili mąka była dosłownie wszędzie, ale widok zadowolonego chłopca był bezcenny.
- Tak dobrze? - zapytał Henry.
- Idealnie - pochwalił go Harry i pocałował czubek jego głowy, po czym zabrał się za pieczenie naleśników. - Zrobisz coś dla tatusia, kochanie? Obudzisz Lily?
- Jasne! - odpowiedział chłopczyk i pobiegł po schodach do pokoju siostry. Kiedy wrócił z dziewczynką, śniadanie było już przygotowane i podane na stole.
- Dzień dobry, księżniczko - powiedział Harry i pocałował w czoło zaspaną córeczkę. - Smacznego, misiaczki.
Zapach naleśników i syropu klonowego wypełnił całe piętro. Nagle głowa Harry'ego zaczęła wirować, jego żołądek znalazł się pod gardłem, a jego twarz zmieniła kolor na trupio blady, a później na zielony. Mężczyzna próbował się powstrzymać, jednak już kilka sekund potem znalazł się w łazience. To pewnie zatrucie pokarmowe, pomyślał, płukając usta. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Nie przypominał dawnego siebie. Jego twarz była zupełnie blada, kiedyś pełne radości zielone oczy, teraz stały się pozbawione jakichkolwiek emocji, podkrążone od nieprzespanych nocy, usta wykrzywiał grymas bólu, który towarzyszył mu już od kilku tygodni. No i jeszcze ten nieznośny ból, który zamiast ustępować, nasilał się z każdym dniem.
- Tatusiu? Wszystko w porządku? - zapytała Lily z przerażeniem w głosie, kiedy Harry wrócił do jadalni.
- Tatuś musiał zjeść coś nieświeżego, ale teraz juz wszystko będzie dobrze - powiedział Harry i pogłaskał dziewczynkę po potarganych włosach. Henry obserwował go podejrzliwie, ale kiedy mężczyzna uśmiechnął się do niego, odwzajemnił gest. Przez resztę poranka Harry mimo nieustępującego bólu, udawał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przypilnował, żeby dzieci umyły zęby, uczesał Lily, sprawdził czy Henry spakował drugie śniadanie do plecaka, udało mu się nawet namówić córkę do ubrania błękitnej tiulowej spódniczki i czarnej koszulki, zamiast fioletowej pary kaloszy i różowej piżamy. Kilka minut przed ósmą Henry i Lily stali w przedpokoju, czekając na Harry'ego, który pobiegł do sypialni obudzić Lou.
- Louis? Kochanie? Wstawaj - powiedział, delikatnie potrząsając ciałem ukochanego.
- Hmm? Hazza? - wymruczał Louis, otwierając oczy. - Co?
- Wstawaj - powtórzył Harry, składając pocałunek na ustach zaspanego męża. Czasami, żeby obudzić Lou jego wręcz anielska cierpliwość była niezbędna.
- Już wychodzisz? - zapytał zaspany Lou.
- Jadę odwieźć dzieci do szkoły i przedszkola, zrobię zakupy jak będę wracać do domu, chcesz coś z Starbucksa?
- Karmelowe macciato - mruknął Lou, przekręcając się na drugi bok. - A i Harry? Odbierzesz mój garnitur z pralni?
- Pewnie - powiedział Harry, po czym złożył delikatny pocałunek na policzku męża i wyszedł z sypialni.
Louis usłyszał jeszcze tylko dźwięk zamykanych drzwi i nastała cisza. Godziny mijały, a on zdążył zaledwie wziąć prysznic, zmienić ubranie i zjeść śniadanie zanim zorientował się, że jest już po 12, a jego męża ciągle nie było w domu. Nie przejmował się tym, przecież Harry to dorosły człowiek, potrafi sam wrócić do domu. Kiedy jednak wrócił wyglądał jakby właśnie odwiedził Meksyk w czasie święta zmarłych. Louis otworzył szeroko oczy.
- Hazza? Co się dzieje? - zapytał z przejęciem w głosie. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- Nic mi nie jest.
- Znowu karmiłeś bezdomne koty w środku nocy? -zażartował Louis.
- Moja głowa pęka na pół.
- No to weź tabletkę. Dlaczego musisz być takim masochistą? - mruknął Lou, wracając do czytania nowego numeru The Sun.
- Wziąłem. Idę się położyć - powiedział kierując się w stronę schodów.
- Harry?! Czyli nie odebrałeś jednak mojego garnituru i nie kupiłeś mi kawy? - krzyknął za nim Lou.
- Kupiłem. Odebrałem. Wszystko zostało w samochodzie - Harry ledwo poruszał ustami.
- Nie mogłeś tego już wnieść?
- Wal się, Louis - warknął ostrzegawczo Styles i zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz.
CZYTASZ
Tears in Heaven || larry stylinson ✓
Fiksi PenggemarOne Direction rozpadło się w 2015 roku, a każdy z jego członków ruszył w swoją stronę. Ich przyjaźń stopniowo wygasała, aż 8 lat później, kompletnie przestała istnieć. Louis, Harry, Liam, Zayn i Niall przestali się kontaktować, odcinając się od prze...