|| 9 ||

1.3K 153 41
                                    

Małe dzieci boją się wielu rzeczy. Potworów mieszkających pod ich łóżkiem, ciemności, pająków, wysokości... Każda z nich wydaje się gorsza od poprzedniej. Wszyscy stopniowo uczymy się pokonywać nasze lęki. Najpierw zapalamy światło, zaglądamy pod łóżko, a po chwili okazuje się, że nic tam na nas nie czyha. Każdego dnia uczymy się, że ciemności da się pokonać. Rośniemy, stajemy się starsi i mądrzejsi. Mówimy, że życie jest zbyt krótkie, aby tylko stać i kurczowo trzymać się maminej spódnicy. Staramy się ruszyć naprzód, udajemy, że na tym świecie nie ma nic, co sprawia, że mamy ochotę "zapalić światło", bo przecież nie ma nic, co uznajemy za "potwora spod łóżka". Jesteśmy dorośli i uważamy, że potwory nie istnieją. Jak bardzo się oszukujemy...

- Louis? - Harry leżał w szpitalnym łożku, ubrany w białą koszulę. Jak zwykle się uśmiechał, jednak jego spojrzenie mówiło wszystko. Lou widział w jego oczach przerażenie, dokładnie takie samo, które wiedział, że Harry dostrzegł także w jego własnych. Za chwilę lekarze mieli zabrać go na salę operacyjną. Louis wiedział, że te chwile, które teraz spędza z Harry'm, mogą być ich ostatnimi. Nie chciał o tym nawet myśleć, jednak jego umysł już dawno przestał słuchać jego życzeń.

- Tak? - Louis złapał go za rękę, w którą wbity był niebieski wenflon, i uśmiechnął się lekko, starając się zachować pozory normalności. To mógł być ostatni raz, kiedy dane mu było potrzymać jego ciepłą dłoń, kiedy poczuł jak palce Harry'egk oplatają się wokół jego własnych i zaciskają.

- Będziesz tu na mnie czekał, prawda? - zapytał. Głos młodszego mężczyzny łamał się coraz bardziej z każdym kolejnym wypowiedzianym przez niego słowem. Louis walczył ze swoimi łzami, nie mógł pokazać, że jest słaby. Czuł, że nie potrafiłby żyć bez Harry'ego. Jednak gdzieś w głębi duszy miał nadzieję. Mimo, że wszyscy mówili, że to dziecinne, on jedyny wiedział, że tylko ona jeszcze trzyma go na tym świecie.

- Oczywiście, że tak - powiedział, uśmiechając się słodko. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, ścisnął jego dłoń mocniej, jakby ten mały gest miał zatrzymać Harry'ego u jego boku. Nie musiał odwracać głowy, żeby wiedzieć na co właśnie przyszedł czas.

- Panie Styles, panie Tomlinson - powiedział grzecznie jeden z lekarzy, opierając dłonie o krawędź łóżka Harry'ego. Uśmiechnął się do nich i kontynuował - Zabieramy pana na blok. Już najwyższy czas.

Louis trzymał go za rękę tak długo jak tylko było mu to dane. Odprowadził go do wielkich, przeszklonych drzwi. Tam pielęgniarka przytrzymała jego ramię, mówiąc, że dalej nie może z nim wejść. Wtedy lekarze zatrzymali się i dali im chwilę na powiedzenie ostatnich słów.

- Kocham cię, Louis. Obiecaj mi, że dopilnujesz, żeby dzieci tego wszystkiego nie odczuły. Nie odwracaj się od nich, nie odwracaj się od naszych przyjaciół, od rodziny. Pamiętaj, że Henry nie lubi spać bez misia i przy zgaszonym świetle. Pamiętaj, że Lily ma uczulenie na truskawki. Obiecaliśmy zabrać ich do Disneylandu w te wakacje, nie możesz nie dotrzymać słowa. Musisz ich tam zabrać - słowa uciekały z ust mężczyzny z prędkością karabinu maszynowego. - Pamiętaj, żeby ich wspierać na każdym kroku. Jesteś ich tatą, będą cię potrzebować, nie możesz och zawieść. A i dopilnuj, żeby Henry nie ubrał się w dres na wesele naszej córki. Będziesz go pewnie musiał siłą wcisnąć w garnitur, ale ja wiem, że dasz sobie radę. Dasz sobie świetnie radę, Lou - powtórzył, tym razem nie mając na myśli ubierania w garnitur Herny'ego.

- Sam tego wszystkiego dopilnujesz. To ty będziesz się męczył z przekonaniem Henry'ego do ubrania garnituru - powiedział Louis, całując delikatnie usta ukochanego męża. - Kocham cię, Hazza. Zawsze będę na ciebie czekał.

- A ja zawsze będę blisko ciebie. Nigdy was nie zostawię. Nawet wtedy, gdy już nie będziesz mnie widział. Pamiętaj o tym, kochanie - powiedział Harry, zanim drzwi prowadzące do sali operacyjnej zamknęły się za nim na dobre.

Dopiero wtedy Louis poczuł, że nie potrafi oddychać. Brakowało mu powietrza w płucach, nie dawał rady zaczerpnąć kolejnego oddechu. Jego usta otworzyły się. Chciał krzyczeć, jednak nie wydał nawet najmniejszego dźwięku. Jego kolana ugięły się pod ciężarem jego ciała i osunął się bezwładnie po ścianie na kafelkową podłogę. Zaczął się trząść, czuł jak strumienie słonej cieczy wypływały spod jego zaciśniętych powiek.

Na początku, kiedy wciąż mamy siły, każda walka powinna wydawać się łatwiejsza. Dopóki wiemy, że jesteśmy się w stanie podnieść po każdym kolejnym upadku, wciąż idziemy dalej. Walczymy do samego końca, nawet wtedy, gdy w głębi duszy zdajemy sobie sprawę od samego początku, że porażka jest nieunikniona. Trzymamy się kurczowo wszystkiego, co sprawia, że wciąż mamy nadzieję na poprawę sytuacji. Może to dziecinne, ale to jedyna rzecz, która sprawia, że czujemy, że wciąż jest o co walczyć.

Będąc dziećmi, wszyscy chcemy jak najszybciej dorosnąć i przestać bać się "potworów spod łóżka". Jednak wypowiadając to życzenie, nie zdajemy sobie sprawy, że potwory, które czekają na nas w prawdziwym życiu, nie znikają po zapaleniu lampki.

Tears in Heaven || larry stylinson ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz