Rozdział 24

113 15 13
                                    

Rozdział 24: Gdy wybierasz się odkrywać zabawki nastolatki strzeż się! Można już tego nie od zobaczyć. Tym bardziej gdy nastolatką jest pewien beznosy gnom (nie obrażając gnomów).

 Harry zgodnie ze słowami z poprzedniego rozdziału wyruszył na osobistą misję. Ze swoich ustaleń zdołał się dowiedzieć, że najtrudniejszym horkruksem do zniszczenia będzie Nagini. Chociaż umówmy się, to nie było trudne do zauważenia.

 Medalion i jego miejsce wyryło się mocno w pamięci Harry'ego. Postanowił, że to będzie jedno z tych uciążliwych miejsc równocześnie pierwszych w kolejności do odwiedzenia. Jaskinia miała swoje durne zabezpieczenia. Chociaż ostatecznie zdobył go, wolał nie wspominać o tym, jak tego dokonał.

 Dziękuję. Odezwał się Harry, szlochając w namiocie, który rozstawił przy plaży, gdzie znajdowała się jaskinia. 

 Nie ma za co.

 Gdy się uspokoił, wyruszył na podbój Banku Gringotta. Nie był dumny, że ponownie musiał się do niego włamywać. Ani z tego, że ponownie uciekał na smoku. Chociaż samo wydarzenie w proroku zostało okrzyknięte jedynie pokazem, że Gringott nie był tak zabezpieczonym miejscem, jak się promowało i inne magiczne banki miały o wiele lepsze środki bezpieczeństwa. Fakt, że gobliny postanowiły, przemilczeć kradzież jakiegoś przedmiotu, tylko pokazywał, że konkurencja stała się poważnym dla nich problemem. Harry w duchu dziękował za tą sytuację, chociaż ze zdziwieniem stwierdził, że Gobliny rzeczywiście przejmowały się konkurencją. Pamiętał, że w swoim czasie, konkurencja banku wymarła (nie dosłownie, ale ewidentnie nie dorastali nawet do martwego naskórka z pięt Gringotta).

 Voldemort w tym czasie jeszcze kompletnie nie oszalał, więc animag musiał się liczyć z możliwością zauważenia jego ruchów. Tym bardziej tak spektakularnych. Skok na bank nie obszedł się bez echa, ale skutecznie został zagłuszony przez ogólną kłótnię banków. Niczym biedra i Lidl, z tym że dotyczyło to bezpieczeństwa, a nie cen produktów. Sądzę jednak, że wszyscy zgodzimy się, iż dla magicznej populacji (naszej również) bezpieczeństwo majątku ma wysokie miejsce na liście priorytetów. Wolałabym nie tracić pieniędzy. Może i szczęścia nie dają, ale lepiej płacze się po śmierci swojego dziewięćdziesięcioletniego męża w jego willi za miliony ocierając łzy plikiem banknotów niż gdzieś indziej.

 Możemy wrócić do wyprawy? Wolałbym ją odbyć jak najszybciej, jeśli łaska.
Zirytował się Harry, kucając w jakichś przypadkowych krzakach, żeby aurorzy przypadkiem go nie zgarnęli. Był pewien, że jego twarz nie trafiła do gazety, ale wolał upewnić się, że nawet po sylwetce go nie rozpoznają.

 Dobra, dobra ponuraku. Ty również masz swojego milionera.

 Z moim szczęściem umrę przed nim. Prychnął Harry, umykając w swojej kociej formie patrolowi.

 W sumie racja...

 ... Dwa z sześciu horkruksów, były w jego posiadaniu, zdobyte dokładnie w dwa dni.

 Dziennik sam Harry'emu wpadł w ręce. A bardziej łapki.

 Wiedząc, że razem z Abraxasem mogli się komunikować w podświadomościach, blondyn bez oporu pozwolił Harry'emu szperać w swojej posiadłości. Chociaż oboje słusznie utrzymywali się w niewiedzy, kiedy "włamanie" animaga nastąpi. Voldemort jeszcze nie wezwał Malfoy'a do siebie jednak bez wątpienia mógł to zrobić. Gdyby odkrył w jego umyśle podróżnika w czasie, który za pozwoleniem i całkowicie jawnie wynosił jego dziennik... powiedzmy, że mogło być nieciekawie.

 Tak więc dziennik bez ochrony, w wielkiej bibliotece, pod nieobecność obu Malfoy'ów trafił w posiadanie nowego właściciela.

 To był trzeci dzień poszukiwań.

 Tymczasem w domu państwa Black.
 
 Chłopcy nie dowiedzieli się o małym zniknięciu Harry'ego. Głównie z powodu tego, że nie byli obecni w posiadłości. Wiecie szkoła i tak dalej. Orion nie kwapił się do wyjawienia im tego małego wydarzenia. Co prawda trochę musiał im w listach nazmyślać, gdy zdjęcia Harry'ego na smoku, który wylatywał z dachu Gringotta, trafiły do prasy. Na szczęście był ustawiony tyłem do aparatów, a same zdjęcia wyszły dość niewyraźne. Zdołał przekonać swoich chłopców (i Potterów, którzy również zdołali w mężczyźnie z prasy i Harrym dostrzec podobieństwa), że to na pewno nie był animag. Cudem zdołał również uniknąć wizyty dziadków Harry'ego, którzy wręcz nalegaliby przekonać się, że ten był bezpieczny na własne oczy. Na całe szczęście parę ckliwych i pełnych żalu słówek, że się przeziębił i odpoczywa, zdołały ich od tego odwieźć.

 To były męczące dni. Tym bardziej że sam prawie dostał zawału, widząc mężczyznę na smoku, który wykonał najwyraźniej udany włam. Orion miał nadzieję, że cokolwiek musiał Harry ukraść, było warte ryzyka.

 Trzy dni rozłąki i wiedza, że animag ryzykował życiem samemu, doprowadzała Oriona do szaleństwa. Cholernie niespokojny chodził po domu. Miał ochotę wrzeszczeć.

Czarne Szaty Oriona BlackaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz