Rozdział 2

63 3 0
                                    

Stałam przed drzwiami, na której wisiała tabliczka z liczbą 4. Tak, zgadza się. Stałam pod drzwiami mieszkania mojego największego wroga - Dylana O'Brien'a. Niech mi ktoś przypomni, proszę. Kto miał taki arcy świetny pomysł, żeby wplątać mnie w pracę z tym deklem? Hmm...to chyba pan Callum? Znacznie go znielubiłam. Cały czas oddychałam nierównomiernie, nie wiem czym się stresowałam. Wahałam się, bałam się nacisnąć ten cholerny dzwonek. W końcu się przełamałam i można było usłyszeć krótkie - DING DONG. Już nie było odwrotu. Drzwi lekko się uchyliły, a zza nich wyłonił się brunet, uśmiechając się od ucha do ucha. Wyglądał jak jakiś niedorozwój.

- O widzę Collins, że się przełamałaś - posłał mi krótki uśmieszek.

Kompletny kretyn. Za co mnie ten Bóg tak ukarał?!

- Nie wyobrażaj sobie nic- wysyczałam. Dokładnie wiedziałam o czym myślał.

- Okej okej - uniósł ręce w geście obronnym - proszę wejdź - odsunął się nieco, bym mogła przejść. Weszłam w głąb mieszkania, nie racząc Dylana jakimkolwiek spojrzeniem. Byłam tu tylko raz, co było najdziwniejsze. W końcu mieszkaliśmy obok siebie, dosłownie. Z wyczuciem weszłam w pierwsze miejsce, które okazało się być salonem. Usiadłam na kanapie. Brunet tylko uważnie mi się przyglądał, opierając się o framugę od drzwi - Chcesz coś pić? - odezwał się.

Nigdy nie sądziłam, że ten człowiek może być aż tak miły, że zapyta mnie czy chce coś pić haha.

- Wodę - odparłam sucho, a chłopak od razu popędził do kuchni. Ja natomiast mogłam nieco przyjrzeć się jego mieszkaniu. Wyglądała jak tradycyjna kawalerka, nora do której możesz sprowadzić każdą laskę. Poprawka: każdą łatwą laskę. Na pierwszy rzut oka było widać, że nieco tu ogarnął, lecz wciąż mogłam zauważyć jego niestaranność. Ale co się dziwić był typowym podrywaczem, który dziewczyny ma za nic, jedynie za zabawki.
- Proszę- nie zorientowałam się, kiedy brunet wrócił. Postawił szklankę z wodą na stoliku przede mną. Ja tylko burknęłam coś w stylu 'dziękuję'. Chłopak usiadł obok mnie, bo poczułam, jak kanapa nieco opadła. Nie chciałam dłużej przedłużać tej ciszy. Chwyciłam za swoją torbę i wyciągnęłam z niej materiały, które przygotowałam w nocy. Nie spałam calutką noc. Wyłożyłam wszystko na stolik i czekałam na coś ze strony O'briena.
- Nieźle się napracowałaś- drapał się zdenerwowany po karku. To był jego tik, zdążyłam już to zauważyć.
- Czyli to ma znaczyć, że nic nie przygotowałeś.
Wiedziałam, że nawet nie ruszy tego swojego cenowego tyłka i nie sięgnie po laptopa w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego filmu. Czy ja prosiłam o zbyt wiele?
- Wiesz co daruj sobie- mruknęłam całkowicie zdenerwowana- Mogłeś chociaż coś przygotować, jakieś małe gówno- wyrzuciłam z ogromną złością ręce w górę- a ty zapewne pieprzyłeś się z jakąś laską- moja mina świadczyła, że byłam nim nieźle zawiedziona. Może nie słyszałam jakichś odgłosów, ale byłam pewna, że tej nocy nie spędził sam. Powinien ciężko pracować. Doskonale wie, jak zależy mi na tym projekcie. Po co w ogóle nauczyciel go w to zaangażował?
- J-Ja przepraszam- wydukał. Serio nawet nie chce się wytłumaczyć. Pewnie nie ma dobrego alibi, a to co ja powiedziałam jest prawdą.
- Na prawdę wczoraj nie mogłem- zaczął się tłumaczyć, już chciałam mu przerwać, ale on posłał mi tylko gromiące spojrzenie- Nie spałem z żadną laską. Byłem w szpitalu.
Mną aż coś wstrząsnęło. Jak to w szpitalu.
- Mogę się zapytać chociaż czemu tam byłeś? - zapytałam niepewnie, badając jego reakcję.
- Moja-moja mama jest chora na raka. Przenieśli ją do tutejszego szpitala- nie wiem dlaczego, ale w tym momencie było mi go strasznie szkoda. Aż chciało mi się płakać, nie zważałam, na to jakie relacje nas łączą. Chciałam go przytulić i pocieszyć.
- Tak mi przykro- tylko na tyle udało mi się zdobyć.
- Mi również- zrobił smutną minę. W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że nie jest jednak może wyssany z wszystkich uczuć. Może jest w nim cząstka dobra. Łzy momentalnie zakręciły mi się w oczach. Wiedziałam doskonale co przeżywa. Przeżywaliśmy to z moją rodziną dwa lata temu. Moja mama wtedy zachorowała na raka piersi. Lekarze nie dawali jej szans, ale jednak wyszła z tego. A patrząc na Dylana miałam wrażenie, że z jego mamą jest coraz gorzej.
- Proszę cię uwierz. Ona wyjdzie z tego- próbowałam go pocieszyć, oplatając go swoim ramieniem. Wiedziałam, że tego potrzebował.
- Dzięki- rzucił i odwrócił się w moją stronę. Spoglądał głęboko w moje oczy. Muszę przyznać, że ma prześliczne tęczówki. Czekoladowe. Powoli przybliżał swoją twarz do mojej. Zaczęłam już powoli panikować. Kiedy usłyszałam dzwonek telefonu, kamień spadł mi z serca. Ktoś dzwonił do bruneta. Ten speszony, szybko chwycił za telefon, wstał i odebrał. Niewiele mogłam wychwycić z jego rozmowy, bo automatycznie przeniósł się do drugiego pokoju. Ale jego głos brzmiał, tak jakby był czymś mocno poddenerwowany. Ja natomiast czekałam zniecierpliwiona na jego powrót. Chciałam już zabrać się za pracę. Nie chciałam marnować ani chwili, chciałam mieć to już za sobą. I ta cała sytuacja mocno mnie zaniepokoiła. Ta sytuacja z pocałunkiem. Nie do końca pocałunkiem, bo nie zdążył mnie pocałować. Ale wiem jedno, chciał. Moje rozmyślania przerwały donośne kroki chłopaka. Po chwili znalazł się już w salonie, minę miał nietęgą.
- Przepraszam cię Lily, ale muszę już wyjść. Przykro mi, dokończymy to kiedy indziej- powiedział to tak szybko, że nawet nie zdążyłam tego zakodować. Co z tym człowiekiem jest nie tak?!
- O co ci chodzi? - byłam całkowicie oburzona- nawet nie zaczęliśmy pracować, a ty każesz mi wychodzić?- skrzyżowałam ręce na piersi, przyglądając się jak chłopak ubiera buty.
- Na prawdę, Lily muszę wyjść. To pilne- odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. Ja natomiast wrzuciłam wszystko do torby, zarzuciłam ją na ramię i wyszłam z jego mieszkania obdarowując go nienawistnym spojrzeniem. On tylko spojrzał speszony, również wyszedł i pobiegł schodami na dół. Irytujący dupek. A już mogłabym go polubić, tak się nie postępuje.
***
- No widzicie, zachował się jak kretyn- skończyłam opowiadać tę historię moim przyjaciołom, którzy przyglądali mi się uważnie.
- Ehm, przepraszam czy on cię prawie pocałował?- wykrzyczała Megan i w jednej sekundzie czuliśmy na sobie spojrzenia wszystkich gości kafejki.
- Nie doszło do tego na szczęście- burknęłam- ale serio wciąż nie wiem dlaczego tak wybiegł z domu, jak oparzony- spoglądałam w okno, zastanawiając się.
- Może coś ważnego mu wypadło- zauważyła Ellie.
- I od kiedy ty się nim tak interesujesz?- zaczął mnie wypytywać Colton, wkurzył mnie. Przecież ja się nim nie interesuje. Tylko byłam zdenerwowana tą sytuacją, jak kazał mi wyjść.
- Nie interesuję się- zacisnęłam palce na kubku, aż pobielały mi knykcie.
Dylan POV:
Wiem, że wkurzyłem ostro Lily, ale nie miałem wyboru. Musiałem wyjść. Zwłaszcza po tym telefonie od Scotta. To mój najlepszy przyjaciel i wierny druh. Jest w mojej watace i dzielnie mi służy, ponieważ jestem jego przywódcą.
W mojej głowie ciągle rozbrzmiewały jego słowa "Peter wrócił i zamierza cię dopaść. W tym zniszczyć wszystko, co kochasz, lub jest blisko ciebie" Psia krew, wiedziałem, że ta chwila nadejdzie. Ale nie wiedziałem, że tak szybko. Musiałem martwić się o swoją rodzinę, przyjaciół i.....Lily. Bardzo ją lubiłem, chociaż ona mnie nie. Nie dziwię jej się. W końcu zachowywałem się odpychająco, żeby trzymać ją z daleka ode mnie. Nie mógłbym sobie wybaczyć, gdyby Peter jej coś zrobił. W końcu to niewinna dziewczyna.
Musiałem sprawić, żeby mnie znienawidziła po tym incydencie w wakacje. Kiedy była impreza i się pocałowaliśmy. A dzisiaj popełniłem znowu ten sam błąd. Znowu chciałem ją pocałować. Poczuć jej delikatne usta na swoich. To była pokusa, której nie dało się ulec. Ale na szczęście w porę zadzwonił Scott i potrafiłem się opanować. Wybiegłem z domu, ile sił w nogach. Już po piętnastu minutach znalazłem się w mieszkaniu kumpla. Chodziłem zdenerwowany z kąta w kąt.
- Dylan, usiądź- należał przyjaciel. Lecz ja go nie słuchałem. Byłem daleko myślami stąd. Ale w końcu się zmęczyłem i usiadłem obok niego.
- Mam nadzieję, że nie masz jakiejś dziewczyny na oku- zaczął, a ja czułem jak powoli ściska mi się serce. Oczywiście, że mam.
- Bo jeśli masz. To Peter od razu zapowiedział, że ją zabije- powiedział niewzruszony. Dla niebo takie akcje były już jak chleb powszedni. Peter zabił jego jedyną miłość- Allison. Od tamtej pory stał się na wszystko obojętny. Nawet na ludzką krzywdę.
- Nie mam- wysyczałem przez zęby. Wiem, że oszukuje mojego kumpla, a nawet samego siebie. Ale to tylko dla jej dobra. Od jutra będę musiał znowu grać tego samego dupka, który ją "nienawidzi".
- Uff, to dobrze- odetchnął z ulgą- teraz trzeba obmyśleć plan, jak zniszczyć tego sukinsyna- splunął.
Ja już idealnie wiedziałem, co zrobię. Znałem jego największe słabości. Tylko dlatego, że kiedyś to on był moim alfą. Teraz mam go w dupie, bo sam nim jestem i mam swoją własną watahę.
- Już mam plan- nagle wypaliłem- jutro dam ci znać co i jak, siemka- pożegnałem się i wyszedłem. Byłem już koło swojego bloku. Z przyzwyczajenia spojrzałem w stronę okien od mieszkania Lily. Były zapalone. Pewnie przyszli do niej przyjaciele. Miałem chęć do niej pójść i ją przeprosić. Ale nie mogłem. Nadal musiałem zgrywać pozory dupka, dla którego ona jest nic niewartą dziewczyną. Wróciłem do swojego mieszkania. Od razu buchnęło we mnie zimno, dobiegające z otwartego okna. Dziwne. Nie przypominam sobie, żebym zostawiła otwarte okno. Znalazłem się w salonie, kiedy moim oczom rzuciła się smukła sylwetka faceta, którego bardzo dobrze znałem.
- Peter- burknąłem. Chciałem zwrócić jego uwagę, bo stał odwrócony tyłem do mnie.
- Powiem ci tylko jedno. Pilnuj swojej dziewczyny, która mieszka w mieszkaniu obok. Bo może stać się jej krzywda- posłał mi złowieszczy uśmieszek i wyskoczył z okna pod postacią wilkołaka.
- Kurwa- zakląłem pod nosem i przewróciłem z impetem stolik który stał przy sofie. Byłem wkurwiony. Niech on ją tylko tknie,pożałuje.

Get lostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz