1.

467 46 4
                                    


We wsi Adamczysze latem słońce wschodzi najpiękniej. Słoneczne, poranne promienie zlewają się ze snopami siana dokładnie tak, jakby chciały stać się częścią roślinności zbieraną z niebywałą starannością przez miejscowych chłopów.

We wsi Adamczysze to właśnie karczma u Żyda jest głównym miejscem wszelkich atrakcji, zgromadzeń chłopów polskich i litewskich, a także świeckiej burżuazji. Rzadkością o tej porze dnia jest spotkanie grupy pierwszej, bo w czasie, kiedy najsłynniejszy Jan Paweł w historii Polski ze smakiem zagryza ogórkiem kiszonym niezliczony kieliszek wódki, jego chłopi zajęci są sumiennym odrabianiem pańszczyzny.

— Źle jest na świecie. Człowiek człowiekowi wilkiem. Powinniśmy wzniecić bunt, póki jeszcze nie jest za późno — mówi Żyd, starając się być jak najciszej, co chwilę rozglądając się to w lewo, to w prawo, aby zapobiec niechcianym spojrzeniom. Gromada jego kolegów kiwa przecząco głową, nie wyglądając zbyt zachęcona do walki.

— Głupi jesteś. Tu już nie ma o co walczyć — odpowiada jeden z nich, biorąc do ust kęs kiełbasy.

— Jak to nie ma? — pyta, posyłając złowieszcze spojrzenie swojemu rozmówcy. W sumie jest ich trzech, bo Maciej gdzieś się podział. We wsi lubią sobie żartować, że zawsze, kiedy go nie ma, uczestniczy w potajemnych schadzkach z jakąś swoją kochanką. 

— Młody, przystojny, ale biedny. Że też któraś by takiego chciała.. — kwitują największe plotkary.

 — Nadszedł czas, aby magnaci i reszta burżuazji wiedzieli, że Żydzi znaczą o wiele więcej, niż im wszystkim się wydaje.

— Jan Paweł zatłucze nas na śmierć, kiedy dowie się, że planujemy bunt za jego plecami. — Na te słowa wypowiedziane z ust kolegi Żyda, poddaje się,  inicjując głośnym uderzeniem pięścią o drewniany stół, co nie obywa się bez przyciągnięcia wścibskich spojrzeń gospodyń wiejskich. 

— W porządku — chrząka, oglądając się w lewo. — I na co się gapicie? To już nawet denerwować się nie wolno?

— Obłąkaniec — szepcze w odpowiedzi któraś z nich, dokonując znak krzyża. 

Z każdą kolejną godziną przybywa coraz więcej zamożniejszych grup. Wszystkie śmieją się głośno, podśpiewując ludowe pieśni. Karczmarz przygląda się tym widokom z bólem, rozmyślając nad egzystencją swojego życia. Choćby skały srały, nigdy nie dorobi się takiego majątku. Prędzej skończy jak banda litewskich parobków.

— Na księdza Jakuba nie ma nawet już co liczyć. Wydoił ostatnie pisklęta od największego biedaka po ostatnim incydencie z dżumą. Myślicie, że oszczędziłby mnie, skromnego Żyda? Ech, gdyby tylko jakaś wiedźma mogłaby wyczarować mi dostatnie życie.. — przyłapuje się na tych złudnych marzeniach podczas zmywania brudnych naczyń w misce zimnej wody.

Nagle drzwi otwierają się z silnym impetem. Żyd, stojący za ladą, przerywa czynność zmywania i mruży oczy pod wpływem promieni słonecznych wpadających do środka. Na zewnątrz świeci słońce i padają krople deszczu. Czuć, że zaraz powinno się na dobre rozpadać. Ach, ten piękny w swojej prostocie czerwiec. Cienista postać robi krok wprzód, wchodzi do środka, zamyka drzwi, powodując, że każdy podnosi się ze swoich miejsc. 

— Dzień dobry — wita się Bogdan, zajadający się chlebem ze smalcem.

— Dla kogo dobry, dla tego dobry! — wykrzykuje ksiądz Jakub, rozglądając się po prawie zapełnionej karczmie. Samym wejściem ściąga na sobie całą uwagę. — A wy to tu co? — pyta tłustej kobiety karmiącej dziecko. — Mam ojcu powiedzieć, żeby was wychłostał? Krowy wypędzać, ale już!

— Dajże odpocząć, ojcze. 

— W Adamczyszach nie ma odpoczynku — syczy wyraźnie zirytowany. — Dziecko też niech się za robotę weźmie. Do pracy!

Klaszcze w dłonie, po kolei wypędzając chłopów. Jak na zawołanie jeden po drugim podnosi się ze stolików i opuszcza karczmę, chyląc głowę przed dumnie wyprostowanym Jakubem. Żyd dalej stoi za ladą i zapuszcza wzrok przed siebie.

— Żydzie — Ton jego głosu zmienia się z zirytowanego na lekko poddenerwowany. — Widziałeś ty Anielę? 

Jakub 

Uczucie strachu jak i szacunku, które jest mi notorycznie okazywane, budzi we mnie dumę. Ludzie muszą się obawiać, by znać swoje miejsce w szeregach. Strach sprawia paraliż, co daje mi znaczną przewagę.

— Widziałeś czy nie? Bo jak nie to masz ją natychmiast znaleźć — podkreślam twardo, mierząc przebiegłym spojrzeniem chowającego się przede mną jak mysz pod miotłom Żyda.

— Nie. Nie wiem, gdzie jest siostra ojca. To znaczy ojca siostra. Ja.. 

Słyszę, jak się jąka. Żyd wyczuł tą zimną nutkę goryczy w moim tonie. On również doskonale wie, co może zwiastować moje przybycie w przypadku, gdy nie otrzymam prawidłowej odpowiedzi.

Śmierć. Aż przypomniały mi się słowa matki.

Memento mori. Mój ulubiony cytat motywacyjny.

— Żydzie, nie testuj mojej cierpliwości, bo..

Z potoku moich słów wyrywa mnie wbiegająca do pomieszczenia przemoczona, blondwłosa dziewczyna. Wpada na magnata i zaczyna coś pośpiesznie wyjaśniać, ale ponieważ brakuje jej tchu, nie rozumiem, co mówi.

— A ty to kim, właściwie, jesteś? — pytam twardo. Patrzy na mnie jak na ducha. Naprawdę się przestraszyła, co sprawia mi ogromną przyjemność.

Żyd wzdycha w uldze, że nie musi być dłużej przeze mnie napastowany. 

— Na imię mi Balbina. Jestem z Litwy — mówi łamanym polskim. Zaskoczenie mrozi każdy mój ruch. Zadziorny uśmiech, jeszcze sekundę temu widoczny na mojej twarzy, znika. Rozpływa się. I już ponownie nie wraca. — Czy mogę tu zostać?

Prycham, kręcąc głową.

— Będziesz musiała się nieźle postarać. 

— To znaczy? — dopytuje w rozkojarzeniu. 

— To znaczy, że będziesz musiała przejść przez wszystkie testy pozytywnie — kończy za mnie Żyd.

Posyłam mu wdzięczne spojrzenie wyrażające coś w stylu "Wreszcie udało ci się zrobić coś pożytecznego", bo już naprawdę nie mam siły do tej litewskiej ladacznicy. 

— Zgadza się. Balbino, jak mniemam, zanim przejdziemy do wyjaśnienia twojego celu w Adamczyszach... Jakiej wiary jesteś?

Marszczę brwi i delikatnie zmrużywszy oczy, śledzę jej mowę ciała. Zdaje się być albo poddenerwowana albo to ja zaczynam dopisywać sobie czarne scenariusze, których tak często jestem bohaterem. 

Kiedy wytrwale czekam na jej odpowiedź, wyłapuję jej uciekający wzrok. Ewidentnie się peszy, co oznacza, że ma coś do ukrycia. 

Oj, coś czuję, że ta litewska dziewucha narobi wsi niemałych kłopotów. I przy okazji będzie moją nadchodzącą zagadką do rozwiązania. Już ja jej pokażę. Przed księdzem Jakubem nikt nie ucieknie. A już na pewno nie ona.

homo homini lupus est ✞ 1670Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz