Rozdział II

6.1K 590 65
                                    

- O jakim Araelu mówisz? - zmrużyłem oczy, omijając deskę leżącą mi na drodze i ruszyłem w stronę głównej ulicy. Lurei dogonił mnie i szedł tuż obok. Przed wyjściem z uliczki naciągnąłem na głowę kaptur.

- Nie wiem o nim zbyt dużo. Pochodzi z Aquem, osiemnaście lat temu podróżował z synem Igne, Elinem.

- Po co chcesz się z nim spotkać? - woda podpowiedziała mi, że mężczyzna mi się przygląda.

- A coś ty taki zainteresowany?

- Zastanawiałem się tylko czy ten Arael miał niebieskie oczy i długie, brązowe włosy.

- Znasz go? - Lurei przystanął, ale ja nie miałem zamiaru na niego czekać, toteż szybko mnie dogonił.

- Nie - skłamałem i przyspieszyłem kroku, dzięki mgle sprawnie omijając tłum ludzi.

- Kłamiesz. Zaprowadź mnie do niego - woda wokół mężczyzny znów stała się dla mnie nieprzenikniona, więc byłem lekko zaskoczony, kiedy ten złapał mnie za ramię.

- Puszczaj - wycedziłem przez zęby. Mgła wokół zgęstniała, co chyba nie uszło uwadze Aquera, bo od razu cofnął rękę.

- Jakim cudem kontrolujesz taką ilość mgły?

- Nie twój interes. Zostaw mnie - biegiem skręciłem w boczną ulice i wbiegłem między krzewy. Nie miałem daleko do muru, ale Lurei najwyraźniej postanowił pobiec za mną. W biegu zmieniłem postać i wskoczyłem pod ziemię, tracąc kontrolę nad wodą. Mgła opadła w ciągu kilku sekund, ale mi to nie przeszkadzało.

Salamandra miała pewną umiejętność. Nie potrzebowała oczu, by widzieć i dlatego była moją ulubioną postacią. Każde drgnienie ziemi docierało do mnie, dzięki czemu wiedziałem co znajduje się wokół mnie. Czułem jak Lurei zatrzymuje się bezpośrednio nade mną, zapewne rozglądając się wokół.

W końcu wyglądało na to, że odpuścił. Usiadł na trawie, tam, gdzie stał i przestał się ruszać. Miałem szansę po prostu odejść, albo raczej przekopać się i pójść do domu, ale i tak nie miałbym co tam robić. Ciekawiło mnie też czego Lurei chciał od taty.

Pozostałem więc na miejscu, oczyma wyobraźni obserwując mężczyznę. Ten siedział przez chwilę bez ruchu, co zawało mi się trochę dziwne. Przynajmniej dopóki nie wyczułem delikatnego drgania dochodzącego ze wszystkich stron. Znałem to uczucie, lecz tym razem nieco mnie zaskoczyło. Zawsze, kiedy miało padać, wiedziałem o tym wcześniej, nawet kiedy byłem w formie salamandry.

Zakopałem się nieco głębiej, nie powodując tym żadnego drgania ziemi. Sam nie wiedziałem jakim cudem rozbiłem to bezszelestnie. A Diulow? Był dwa razy większy, a nie wiedziałeś że jest pod tobą, dopóki on tego nie chciał.

Czułem jak Lurei wstaje i zaczyna chodzić po małej polance. W końcu po kilku okrążeniach wrócił na poprzednie miejsce i znów przysiadł. Deszcz przestał padać tak gwałtownie jak zaczął.

Mężczyzna położył się na ziemi i leżał przez kilkanaście minut. Zaczynało mi się nudzić, więc przekopałem się tuż pod niego i nasłuchiwałem. Przez cienką warstwę ziemi usłyszałem spokojny oddech i ciche warczenie. Nie, nie warczenie, chrapanie! Lurei najwyraźniej musiał zasnąć.

Lekko rozbawiony, poczekałem jeszcze chwilę i miałem zamiar odjeść, gdy moją uwagę przyciągnęły równomierne kroki. Trzy osoby zbliżały się w kierunku polany, na której spał nieświadomy niczego mężczyzna.

Odbiłem kawałek w prawo i wyszedłem z ziemi, od razu zmieniając postać. Tradycyjnie peleryna zniknęła, a zamiast niej pojawiła się szata z wyszywanym smokiem, feniksem i salamandrą. Od innych wiedziałem, że szata była biała z fioletowymi postaciami. Na szczęście miała kaptur, więc dalej mogłem mieć zasłoniętą twarz.

Syn przepowiedniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz