1.

434 43 4
                                    

    Zostało lekko ponad czterdzieści minut mojej piątkowej zmiany. Wieczór był cichy, wciąż ciepły mimo że sezon niedługo miał się skończyć. Dziś wyjątkowo było bardzo niewielu gości jak na piątek, ale w naszym barze ciężko było przewidzieć, czy akurat będzie ruch danego dnia. Nasz bar należał do klubu Paradise Heak, który należał do najbogatszej rodziny w Golden Bay.

— Leah, obsłuż stolik w kącie i możesz iść do domu. Dziś już nic się nie wydarzy — powiedział Mikey, zastępca kierownika baru i bardzo w porządku facet. Był przy czterdziestce, ale całkiem dobrze się trzymał wciąż większość pań przychodziła tu dla niego.

— Dzięki. Już do nich lecę.

    Wzięłam mój kolisty notesik, który cały pobazgrany kończył już swoją służbę. Poprawiłam włosy, które wypadły mi z kucyka i opadały mi lekko na twarz. Nie lubiłam tego uczucia, łaskotały mnie i często chciało mi się od tego kichać, więc dbałam, żeby były związane lub kompletnie rozpuszczone. To drugie pozwalało ukrywać twarz, co nieraz było dużym plusem.  Założyłam na twarz szeroki uśmiech i udałam się w stronę stolika w koncie baru. Ostatni goście tego dnia. O ile nie będą dupkami albo specjalnie wybrzydzający to nie mogłam się doczekać, aż ich obsłużę i pójdę do siebie.

— Dobry wieczór, nazywam się Leah i będę dzisiaj waszą kelnerką. Co podać? — powiedziałam, patrząc na mężczyzn w drogich garniturach, pochylających się do siebie w rozmowie. Jedna część ich garnituru kosztowała więcej niż byłam w stanie zarobić w ciągu miesiąca. 

    Garniaki.

   Było ich trzech. Siwiejący facet o czarnych włosach, granatowym garniturze i mętnym spojrzeniu piwnych oczu skupionych na mnie. Postawny szatyn o podłużnej twarzy i brązowych oczach w szarym garniturze, który patrzył na mnie jak na swój deser. Ostatni miał czarne włosy i czarny garnitur, ale siedział do mnie bokiem i nie podniósł na mnie spojrzenia jak pozostali. Wydawał się skupionym na swojej komórce, co mnie w ogóle nie dziwiło. Garniaki słynęli też ze swojej ignorancji. Przeszkadzałoby mi to zapewne i uznałabym to za brak kultury, gdyby nie fakt, że dzięki temu, chociaż jeden z nich nie patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał mnie posiąść na barowym stoliku.

— Najlepszą brandy jaką macie dla mnie, dla Ethana koniak, a dla ciebie Caiden? — powiedział siwiejący mężczyzna, a jedyny facet, który na mnie nie spojrzał odwrócił się do niego.

    Faceci tacy jak oni przychodzili tu na tyle często, że po kilku tygodniach pracy tutaj przestałam zwracać na nich uwagę. Czasami mnie podrywali, innym razem traktowali jak powietrze albo gorzej. Rzadko się zdarzali uprzejmi mężczyźni bez powodu szczególnie, gdy byli w grupkach. Wtedy zachowywali się, jakby byli bezkarni. Rzucali głupie teksty na podryw i każdemu się wydawało, że jak wręcz śmierdzą kasą to są w stanie mnie sobie kupić.

— Znasz mnie, Clyde. Nie zmieniam starych upodobań — odezwał się tamten ostatni mężczyzna w czarnym garniturze, a jego towarzysz - ten siwiejący, który widocznie miał na imię Clyde - zaśmiał się.

— Dla Caidena whisky bez lodu, najlepszą jaką macie, kruszynko. — Clyde patrzył na mnie w ten obrzydliwy sposób. Świdrujące świńskie oczka.

   Zapisałam wszystko w notesie i wzięłam głęboki oddech pod naporem spojrzenia kolejnego dziś obrzydliwego gościa. Właściele wymagali od pracowników baru noszenia uniformów. Strojem były bardzo krótkie białe spodenki i jasnoniebieska lniana koszula z krótkim rękawem, które w upalne dni często wiązałyśmy sobie odsłaniając brzuch. Góra stroju prześwitywała, a spodenki odsłaniające całe nogi i odrobinę pośladków w przypadku niektórych dziewczyn, sprawiało, że ci faceci pozwalali sobie na więcej niż powinni.

Drown in fireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz