Rozdział 2

31 4 0
                                    

Marie postąpiła dokładnie tak jak obiecała to swojej współlokatorce. Pożegnawszy się z Theo, ubrała się i opuściła mieszkanie. Uprzednio prosząc go jeszcze by poinformował Ryana o rozwoju sytuacji gdy ten wróci z niewątpliwie nieudanych zakupów. No chyba że uda im się znaleźć sklep działający całą dobę... co w sumie nie było wcale tak trudne w tak wielkim mieście jak to. Niestety jednak późna pora, nie działała zbyt dobrze na dziewczynę nie przyzwyczajoną do podobnego życia. 

Wieczór był jeszcze chłodniejszy niż wcześniej. Zimny wiatr bez najmniejszych skrupułów uderzał w budynki i nielicznych przechodniów, zwiastując nadchodzącą zimę. W takich warunkach Marie wracała do domu, coraz bardziej żałując że poza grubą kurtką nie ubrała jeszcze swetra. 
Ulice były prawie puste, skąpane w wątpliwym świetle ulicznych latarni. To wszystko sprawiało wręcz upiorne wrażenie. Zupełnie jakby trafiła do jedno z filmów akcji, w których główny bohater pojawia się w złym miejscu i w złym czasie. 
W tamtej chwili pożałowała że nie zdecydowała się zaczekać na Ryana. Być może przyjaciel zdecydowałby się ją odprowadzić, a ona czułaby się zdecydowanie bezpieczniej niż teraz. Może wybraliby inną drogę, a może Ryan stałby się tej nocy głosem rozsądku. Kto wie?

Na tej samej ulicy, w ciszy i ciemności tak gęstej że można by ciąć ją na kawałki nożem, doszło do rzeczy o których Marie czytała jedynie w powieściach i przeglądanych w pośpiechu wiadomościach. Tej nocy Marie po raz pierwszy zderzyła się z rzeczywistością wielkich miast. Przykrą rzeczywistością o której mało kto chce pamiętać. Rzeczywistością którą zamiata się pod dywan, bo przecież "Wielkomiejski sen" nie mógł być okupiony krwią. 

W zaskakująco słabym świetle ulicznej latarni, brunetka dostrzegła niepokojący ruch. Coś jakby przemknęło nieopodal niej w ciemności. Może kot? A może inny zbłąkany student próbujący wrócić do domu po zakrapianej imprezie? Lecz nie. To nie była żadna z tych rzeczy. 
Z zaułka po jej lewej stronie wydobyły się wypowiedziane zachrypłym głosem przekleństwa i inne słowa których Marie nie mogła zrozumieć. Zupełnie jakby tajemniczy "ktoś" mówił z ustami pełnymi wody.
Nagły dreszcz przeszył jej ciało, biegnąc wzdłuż kręgosłupa by później rozbiec się na całe ciało. Była gotowa do ucieczki, każdy jej mięsień był gotów by rzucić się przed siebie w biegu by uciec jak najdalej od potencjalnego niebezpieczeństwa. Byle jak najdalej od tego przyprawiającego o dreszcze miejsca. 

- Pomocy. - jedno słowo. Wezwanie które brzmiało tak jakby osoba, która je wymówiła nie potrafiła wydusić z siebie więcej. Jakby naprawdę cierpiała. Zupełnie jakby nie miała siły by wierzyć że to ciche wezwanie sprawi że pomoc faktycznie przybędzie. 

Wtedy Marie się zatrzymała. Szczerze mówiąc stanęła jak wryta. Ścisnęła mocniej torebkę w dłoni spoglądając przez ramię na zacieniony zaułek. Serce biło jej jak oszalałe. Po raz pierwszy w takiej chwili dopadło ją wahanie. Owszem, to mogła być pułapka. Kolejna dziwna sztuczka złodziei gotowych na absolutnie wszystko byleby zdobyć pieniądze i inne wartościowe przedmioty. Lecz równie dobrze mogła to być osoba naprawdę potrzebująca pomocy. Osoba którą ktoś skrzywdził. Osoba która może czekać na pomoc przez wiele godzin, o ile w ogóle ona nadejdzie. 

Wahanie. Głęboki oddech. Decyzja. Tak można opisać to co w tamtej chwili się działo. Podjęcie tej decyzji było dla Marie, prawie tak trudne jak podjęcie decyzji o wyjeździe z rodzinnego miasta. Niemalże czuła jak oba pytania "Co jeśli" wypalają się na jej duszy gotowe wrócić do niej w bezsenne noce, zmuszając ją by zastanawiała się co innego mogła zrobić. 
Czy powinna zaryzykować? 

Jeśli ktoś potrzebował pomocy, czy miała prawo odmówić? Czy to nie dlatego poszła na medycynę? By ratować ludzkie życie i zdrowie, niezależnie od konsekwencji? 

Shattered IllusionsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz