Zorza

6 2 2
                                    

Zorza, właśnie wstawała i zaczęła roztaczać nad wszelkim życiem swoje ciepłe i opiekuńcze promienie, budząc stworzenia. Zorza, przechadzająca się wolno po świecie, przepędzając złe duchy do ich kryjówek.

- No już... już latawce i latawice... - powiedziała miękko i łagodnie, nachylając swoją łagodną twarz, nad gałęzią która uginała się od widma wisielca. Jej złote włosy, splecione w gruby warkocz w który wplecione miała kłosy pszenicy opadł na przód.

- Już, dzień... dzień, to nie czas na zjawy i duchy. Śpijcie... ukryjcie się w cieniu i czekajcie na waszego pana ... Welesa. - powiedziała, łagodnie tak jak dobrotliwa matka, która karci nieposłuszne potomstwo. Duchy wisielców, przechyliły i tak przetrącone głowy i zniknęły w cieniu, jakby roztopiły się pod wpływem ciepła i blasku Zorzy, której blask nawet Mokoszy obwieścił, że już koniec na dziś. Schowała swoje wrzeciono i kładąc się wśród lnu, zniknęła.

Choć Świt, przepędzał złe duchy i demony, czające się w sprzyjającym blasku Welesa, budziła także te które działały w dzień... przechadzając się po skrzącym się w słońcu, złotym polu pszenicy, poruszyła kłosami które przyjemnie zaszeleściły.

- A, pani... pani, chyba też już powinna się zabierać do pracy - powiedziała, dobudzając kobietę o białych włosach w długiej sukience, miała przerażający wygląd była zbyt chuda i miała szpony, którymi mogła ścinać dojrzałe kłosy.

Przechodząc przez pola, zajrzała do lasu gdzie poruszyła krzewy.

- Ziewanno... pora ruszać na łowy - rozbrzmiał jej cudny głos, Dźwica przeciągnęła się i wstała, układając swoje kasztanowe włosy, chwyciła swój łuk i pomknęła w dzicz, wcześniej przemywając swoją jagodową twarz.

Poranek upłynąłby spokojnie, gdyby nie małe, kudłate stworzenie o prostych krótkich różkach i wielkich oczach. Poruszało się na czterech długich ale cienkich nóżkach i chwytało wszystko w swoje długie łapki, chichocząc.
Biegnąc przez las, wpadł na Zorze, podskoczyła.
- Uh... malutki... uważaj Licho... komu znów dokuczyłeś? - zapytała, biorąc kulkę na ręce. Zawstydził się, kręcąc w jej dobrotliwych rękach. - A to co masz w łapce? - zagadnęła, widząc pukiel brody Leszego. - Ale z Ciebie zgrywus. Nie wolno dokuczać, tak sędziwym istotką - powiedziała i zabierając porosty z jego łapki i puściła na mech. - No już... uciekaj.
Rżenie konia, zwróciło uwagę Zorzy odwróciła głowę.
Zobaczyła, blond młodzieńca dosiadającego białego rumaka i dzierżącego włócznie i tarcze w czerwonych barwach.
- Jaryło... nie spodziewałam się - przyznała Zorza. Dumnie noszący się młodzian, zjechał z chmur.
- Dokąd wiatry niosą? - zapytała.
Wstrzymał konia i pokłonił się Zorzy, podobnie jak jego koń - schylił, wdzięcznie łeb.
- Na wojnę? - kontynuowała bogini. - Strzyboga, nie widzę.
Jaryła, odetchnął.
- Nie, pora roku skłania do tego, bym zadbał o pola. Choć fakt, nic tak nie użyźnia gleby jak krew wrogów. - pokiwał głową, jakby z melancholijnym wyrazem. Zorza, westcheła lekko i wzruszywszy ramionami poszła w swoją stronę. Spokojnie przechadzała się po ziemi, aż Weles nie począł znów wychylać się zza jej pleców, wówczas to Zorza położyła się, a nad światem znów zapanował mrok nocy...


Słowiańskie duchyWhere stories live. Discover now