o dwóch krukach

4 1 0
                                    


W szczerym polu, na szarym głazie siedział jeden kruk. Majestatyczne zwierze o piórach czarnych i lśniących, wyciągał swoją szyje i garbiąc się nieco donośnie krakał, rozkładając nieco swoje skrzydła. Zdawało się, że coś lub kogoś nawołuje, co okazało się być prawdą. Na błękitnym niebie, zaczął majaczyć jakiś ciemny punkt. Kołysał się nad wysokimi drzewami rosnących szpalerem, nieopodal drogi. Kruk, parokrotnie podskoczył w miejscu jakby ze zniecierpliwienia .

W końcu wylądował, drugi kruk o jednym błękitnym oku. Puścił z uścisku szponów, pukiel złotych włosów. Zaczął krakać coś do siedzącego, aż oba wzbiły się w niebo. Z małą trudnością manewrując pomiędzy drzewami, wylądowały na wyścielonej fioletowo-błękitnym kwieciem lnu polanie, na ciele złotowłosego człowieka. Jeden z kruków zauważył iż ofiara nie ma już jednego oka, łypną na towarzysza i pojął iż czarnopióry brat musiał mu je wykolić. Zazdrosny nieco o tę przypadłość, postanowił wyjeść oko które pozostało. Gdy tylko to zrobił, strząsnął piórami i zaczął tarzać się po trawie jak gdyby doznał jakowyś torsji. Ptak, uzyskał wgląd w ludzkie rozumowanie, a konkretnie w to którym kierował się za życia człowiek z którego oko wykolił.
Zakrakał do przyjaciela:
- czy... też to widziałeś?
Przymknął oczy i pokręcił dziwacznie łbem:
- I tak i nie... ale czuje to co On czuł przez wszystkie dni swojego życia. Dziwne to wspomnienia - przyznał.

Zmierzchało.
- Oh... Oh Wy Kruki. Wy zwiastuny nieszczęść i pomory. - rozniósł się donośny, kobiecy głos. Ponad lnem ukazała sie postać kobiety, strojnej w w bujną roślinność lata i z wrzecionem w ręce.
Groziła ptaka palcem, na co te schyliły głowy.
- Nicponie, zjedliście oczy. To co was nawiedziło, to myśli i pamięć zmarłego, czyli to z czego składa się dusza. Nie poczekaliście łakomczuchy, aż ktoś bliski po niego przyjdzie, nie zakołowaliscie nad zmarłym... to karygodne. - powiedziała i nachyliła się nad zmarłym. - Macie, lecieć do jego bliskich. Może rozpoznają w was jego oczy.
- A... a jak nas ugotują? - zapytał nieśmiało jeden.
- Nie ugotują o ile odpowiednio się za to zabierzecie.
- a-ale - podjął drugi.
- Dość. Macie latać razem po świecie i przypominać o Nim jego bliskim. - zakończyła dyskusje i machając ręka, zapędziła ptaki do pracy.
Sama przysiadła pośród lnu, patrząc na młodzieńca zaczęła prząść i tkać z niego wróżby, które ześle w snach morzonym istota.
Wzruszył ja los młodzieńca, porzuconego wśród tej łąki, zaczęła ronić łzy przez co na ziemi tej nocy było bardziej rześko. Albowiem łzy matki ziemi - jak niektórzy określali Mokosze - stawały się rosą....


Słowiańskie duchyWhere stories live. Discover now