Rozdział 1.

777 49 10
                                    

Lucrecia


Rozkoszując się zapachem kawy i jak na porę zimową ciepłymi słonecznymi promieniami, przejechałam wzrokiem po wierszu, który chwilę temu dokończyłam. Była to moja forma relaksu i wyciszenia, chociaż z tym drugim było wyjątkowo ciężko. Przyłożyłam usta do ciepłej filiżanki i oparłam się wygodniej o krzesło czując w plecach ból z powodu mojego przepracowania w kawiarni.

Aby móc utrzymać dom i w tym siebie wyrabiałam o wiele więcej godzin niż powinnam. Jakakolwiek lepsza praca nie wchodziła w grę, ponieważ to wiązało się z opuszczeniem miasteczka a tutaj czułam się najlepiej. Wszystkie zdarzenia, które kiedyś miały miejsce utwierdziły mnie w przekonaniu że to właśnie Sebring jest moją bezpieczną przystanią i nie zamierzałam tego zmieniać.

Z chwilowego zamyślenia wyrwał mnie nagły huk dochodzący z piętra. I chodź to w wielu wzbudziło by niepokój mnie do tego stanu doprowadziła uciążliwa cisza, która wypełniła dom zaraz po tym. Nauczona doświadczeniem starałam się zachować zimną krew i odkładając naczynie skierowałam wzrok na schody.

- Willie, wszystko okej?! - krzyknęłam licząc na wiadomość zwrotną.

Ten mały rozbójnik ciągle przyprowadzał mnie o zawały serca i za każdym razem w innej. nieznanej mi sytuacji. Często zastanawiałam się po kim to dziecko ma tyle energii i pomysłów a jedynym wytłumaczeniem na to była możliwość że ktoś go podmienił w szpitalu.

- Tak! Upuści... upuściłem krzesło! - odetchnęłam z ulgą, ale i tak dla własnego spokoju ducha skierowałam się na górę by zobaczyć czy faktycznie jest tak jak mówił.

Gdy tylko weszłam do niebieskiego pokoju chłopca, starałam się nie patrzeć na bałagan jaki wyrządził tylko na nim samym co i tak było wyzwaniem czy odnaleźć brązową czuprynę pośród tego chaosu. Dopiero gdy głośniej odchrząknęłam, Will zrozumiał że nie jest sam i odwrócił się  w moją stronę, wlepiając we mnie duże zielone oczy.

- Dlaczego tu jest taki bałagan? - spytałam badając wzrokiem każdą część jego ciała by upewnić się że na pewno nic mu nie jest.

- Bo.. była tutaj mysz. - uniosłam do góry brew, nie wierząc że to dziecko potrafi mnie jeszcze zaskoczyć. - I chciałem ją złapać i...

- W ten sposób zrobiłeś bałagan? - dokończyłam za niego a on ochoczo mi przytaknął. - Słuchaj Willie. - przykucnęłam przed nim, zmuszając go tym samym do tego by spojrzał na mnie. - Wydaje mi się że mnie kłamiesz. - wyznałam obserwując jego uroczą reakcję. - A wiesz czemu? Bo nie mamy w domu mysz.

Chłopiec podrapał się po policzku i głośno westchnął patrząc na bałagan jaki zrobił. Widziałam po jego reakcji, że się poddał i nie miał zamiaru dalej brnąć w swoją zmyśloną historię.

- Jeśli mi obiecasz że już nie będziesz mnie kłamać to jak wrócimy ze sklepu to pomogę ci to posprzątać. - nie mogłam powstrzymać uśmiechu gdy ochoczo się ze mną zgodził a małe rączki oplotły moją szyję.

- A kupimy chrupki?

- Jeśli będziesz grzeczny.

Niestety w tym przypadku wymagałam od niego zbyt dużo, ponieważ to dziecko było na tyle energiczne że spokojny spacer nie wchodził u nas w grę. Musiałam wręcz za nim biec całą drogę by nie zrobił sobie krzywdy podczas jednego z tysiąca głupich pomysłów, które posiadał.

Willie oprócz tego że był żywym wulkanem energii, był również bardzo towarzyski. Dlatego każdy w naszym miasteczku go znał i słyszał gdy tylko wyszliśmy gdzieś poza dom. Nie byłam za podcinaniem dzieciom skrzydeł, lecz słysząc jego śpiew podczas naszych przechadzek miałam ochotę zakleić mu buzię. Ten mały potworek zaszczycał każdego prywatnym koncertem "panie janie", który śnił mi się później po nocach.

Ash RoseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz