Rozdział 2.

699 46 13
                                    

Lucrecia

Jako dziecko zawsze marzyłam o dużej, efektownej imprezie urodzinowej. Takiej gdzie będę mogła zaprosić połowę przedszkola a na stole w jadali pojawi się cudowny, wielobarwny tor ze świeczkami. Aby choć ten jeden raz poczuć się nad wyraz wyjątkowo, niczym księżniczka, które widziałam jedynie na zdjęciach czy w bajkach.

Życie wyznaczyło mi niestety inny scenariusz i musiałam w pełni pogodzić się z tym że nie wszystkie moje wewnętrzne pragnienia się spełnią. Mimo to miałam wspaniałych dziadków, którzy poruszyliby dla mnie niebo i ziemię bym była szczęśliwa. I nigdy nie mogłam temu zaprzeczyć. Chociaż wielu rzeczy mieć nie mogłam to ich wsparcia i miłości miałam w zanadrzu. Przyrzekłam sobie jednak że gdy kiedykolwiek będę mieć rodzinę, to wyprawię swoim dzieciakom takie urodziny o jakich ja mogłam jedynie śnić.

I właśnie miałam szansę by swoje słowa zamienić w czyny.

Odkąd Willie skończył dwa lata starałam się by dzień jego urodzin był wyjątkowy. Taki jaki zawsze chciałam. Choć był zbyt mały bym organizowała mu chuczne imprezy na co i tak swoją drogą nie było mnie stać. To dwie bliskie mi osoby co roku zjawiały się z mnóstwem prezentów by uczcić ten piękny dzień.

- Kiedy przyjadą? - wzięłam głębszy wdech, starając się nie utracić swojej cierpliwości.

Zerknęłam na chłopca, który ponownie wdrapał się na parapet i wypatrywał gości, którzy mieli niedługo się zjawić. Willie pamiętał urodziny z przed roku dlatego i tym razem spodziewał się tego samego. Ciekawość tego dziecka była naprawdę ogromna i od samego rana co dziesięć minut dostawałam pytania odnoście tylko tego.

- Za godzinę. - odparłam krojąc warzywa.

- Czemu. - jęknął niezadowolony.

- Co czemu?

- Czemu tak długo? - wymamrotał a ja nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu słysząc jego zrezygnowany głosik.

- Skończyłeś już swój rysunek? - zmieniłam temat, starając się tym samym odwrócić jego uwagę. 

Odkąd pokazałam Williamowi kolorowanki przedstawiające różnego rodzaju budynki kompletnie dla nich przepadł. Patrząc na jego zamiłowanie do tych rysunków, odnosiłam wrażenie że niektóre pasje zawodowe przechodzą z pokolenia na pokolenie. Cieszyłam się że mogę go w tym wspierać a może i kiedyś służyć radą.

- Tak! - krzyknął uradowany i pobiegł w stronę jadalni. - Popatrz. -  chłopiec rozprostował przed swoją twarzą kartkę papieru a ja kucnęłam przed nim poświęcając mu całą uwagę.

Chociaż macierzyństwo w młodym wieku nie było czymś o czym marzyłam to starałam się zrobić wszystko co w mojej mocy by być najlepszą mamą dla Williego. Wychować go w miłości i szczęściu, tak by jak najdłużej zaznawał beztroskiego dzieciństwa.

Obrazek przedstawiał uroczy domek oraz kilka drzew, który nabrał kolorów właśnie dzięki kredkom dziecka. Mimo że nie był idealny to dla mnie pozostawał tym najpiękniejszym.

- Jest prześliczny. - odparłam całując go w policzek.

- Ma niebieskie ściany! - zachwycał się a ja nie mogłam spuścić z niego wzroku. Jego szczęście było moim szczęściem.

- Są cudowne. Koniecznie musimy powiesić ten rysunek na lodówce.  - sięgnęłam po dwa magnesiki by następnie przypiąć malunek w honorowe miejsce.

- A ten weź. - zamachał rączką w kierunku kolejnego obrazka, który wisiał na urządzeniu już dwa dni.

Nie chciałam nawiązywać z nim jakiejkolwiek kłótni, ponieważ Willie postanowi sobie że skoro ja zastępuję stare kwiaty nowymi to on analogicznie będzie postępować ze swoimi rysunkami. Nie do końca miał jednak świadomość tego że każda z jego kolorowanek miała swoje miejsce w grubej teczce.

Ash RoseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz