Rozdział 3.

497 30 7
                                    

Lucrecia


Każdy z nas ma czasem wrażenie że nie pasuje do otaczającego go świata, ludzi czy miejsca w jakim się znajdował. Być może była to prawda albo co ważniejsze stan który opanował nasze ciało. Uczucie które sprawia że wątpimy w nas samych, doprowadzając do okrutnych myśli opierających się na pytaniu po co tak właściwie żyjemy?

Ja trwałam w takim stanie odkąd pożegnałam swoją babcię. Wizja dalszego życia bez tak bliskich osób mnie przerażała. Pomimo iż w domu czekało na mnie aktualnie dwóch przyjaciół, którzy gotowi byli mi pomóc w każdej chwili, a naprzeciw mojej kawiarni stała moja przyjaciółka Maya. Chociaż powtarzałam jak bardzo bliska mi jest, tak patrząc na scenę w której wykłóca się z dostawcą kwiatów miałam wątpliwości ku temu czy faktycznie jesteśmy jak siostry.

Były to osoby, które pomogły mi stanąć na nogi jednak uważałam że to mały człowiek, któremu cztery lata temu postanowiłam dać życie był moim ratunkiem. Zapewnieniem że każdy dzień będzie jeszcze piękniejszy i rozpoczynany uśmiechem i przytulasami w moim łóżku.

Ta niewielka istota stała się moim całym światem i przy niej czułam się ważna. W zupełności czułam że pasuje niezależnie od miejsca w którym się znajdowałam.

- I on powiedział żebym wybrała. Czaisz to? Możesz zgadywać na co się zdecydowałam. - zamrugałam szybciej odrywając wzrok od ulicy i przeniosłam go na Evę, która była ze mną na zmianie.

- Wybacz, ale...

- Nie słuchałaś mnie. - dokończyła zrezygnowana. - To już nie pierwszy... - zaczęła jednak w tym samym momencie do kawiarni wszedł zapewne klient o czym świadczył dzwonek zwieszony nad drzwiami. 

Ignorując zaskoczoną minę dziewczyny, wróciłam do zamiatania podłogi podczas gdy ona udała się za ladę. Nie miałam dziś chęci by ciągle się uśmiechać i przytakiwać na dziwne upodobania niektórych ludzi. Sprzątanie poniekąd mnie uspokajało a tutaj mogłam na to liczyć. A przynajmniej tak mi się wydawało.

- Czarna kawa na miejscu, dwa razy. 

Te parę słów wystarczyło by dotychczasowa harmonia panująca w głowie została mi całkowicie zaburzona. Tak jakby mur, który budowałam przez prawie pięć lat został zdmuchnięty za sprawą jednej osoby, której głos nie mylił mi się z nikim innym.

Mężczyzna stojący przy ladzie, ubrany był w czarny płaszcz a cała jego aura napawała mrocznością. Mimo iż z mojego miejsca mogłam obserwować jego profil byłam przekonana że nie zmienił się prawie wcale. Brunet wydawał się być całkiem rozluźniony tak jakby zamówienie kawy w akurat tej kawiarni było czystym przypadkiem.

Moment w którym nasze oczy się spotkały byłam pewna że zapamiętam na bardzo długo. Jego oczy w powolnym tempie zeskanowały moją sylwetkę by na końcu utrzymać nasz kontakt wzrokowy. Poczułam jak uderza we mnie fala gorąca, która była jedynie negatywnymi emocjami i wspomnieniami idącymi za tym człowiekiem. Mężczyzna na którego usta wpełzł leniwy uśmiech, wydawał się być jednak dumny z tego spotkania dokładnie tak jakby je wcześniej zaplanował.

- Witaj Lucrecio. Co za spotkanie nie sądzisz? - po plecach przebiegł mi zimny dreszcz słysząc ten głos skierowany w moją stronę.

Wolnym krokiem zaczął kierować się w moją stronę a ja tym samym zacisnęłam mocniej dłonie na kiju miotły. Miał nade mną przewagę nie tylko fizyczną ale i psychiczną z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Jak gdyby nigdy nic wybrał sobie jeden ze stolików i ułożył dłonie na oparciu krzesła delikatnie je odsuwając.

Ash RoseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz