03. Rozdział Trzeci

7 2 3
                                    


P.O.V. Finn Flores

Byłem niesamowicie głupi czekając na nią przed szkołą. Nie mogę nic zaradzić, że jej osoba mnie zainteresowała.

Jestem chłopakiem, przed którym ukochany ojciec swojej córki grozi, że jesli skrzywdzisz jego ukochaną, słodką córeczkę, to zrobi ci z dupy jesien średniowiecza.

Nie taki był plan, miałem trzymac sie na uboczu. Nie wchodzic w zadne relacje miedzy ludzkie. Dobrze wiedziałem jak to wszystko sie skonczy, zaczniemy sie przyjaznic, a pozniej ona się mną po prostu znudzi. Nie chciałem zostac porzucony.

Prawda jest taka, że byliśmy jak dwie rożne masy powietrza. Dwa różne żywioły, kompletnie inne pogody.
Podczas, gdy ja byłem deszczem, ona była słońcem. Z daleka można było zauważyć, jaka jest radosna, niemalże było to zaraźliwe.

Nie chciałem się poznawać, dla mnie to była zbyt duża odpowiedzialność. W relacjach międzyludzkich trzeba rozmawiać, spędzać ze sobą czas. A ja zaś nie lubiłem robić, ani tego, ani tego.

Cylisia powiedziała tylko tyle, abym czekał na nią na parkingu. Więc czekałem oparty o swoją półciężarówkę, z rękami założonymi na klatce piersiowej. Pogoda dzisiaj rozpieszczała, słońce wysoko sie unosiło nad moją głową, zmrużyłem oczy i założyłem okulary przeciwsłoneczne.

Zauważyłem ją jak stawiała małe i szybkie kroki w moim kierunku. Automatycznie się wyprostowałem.

Stanęła przede mną, przybierając bojową postawę, miałem ochotę się zaśmiać, lecz zdusiłem to uczucie głęboko w sobie.

— Od jakiego czasu mieszkasz w Lakeport? — spytała.

Zmarszczyłem brwi. — Słuchaj, ja naprawdę...

— To twój samochód? — ona kompletnie mnie nie słuchała! Przytaknąłem jej pozytywnie. — To wsiadaj jedziemy. Ja nie mam prawa-jazdy, dlatego dzisiaj ty poprowadzisz, a później odwieziesz mnie do domu?

Ona kompletnie zwariowała. Wiem tylko jak się nazywa, a ona oczekuje, że teoretycznie dam się jej gdzieś wywieźć, a później jeszcze zawiozę ją bezpiecznie do domu?

— Żartujesz? — prychnąłem — Dlaczego miałbym jechać gdziekolwiek z tobą? Dziewczyno, nawet cię nie znam.

— Cylisia Garcia — wystawiła w moją stronę rękę na znak wymienienia między sobą uprzejmości. Spojrzałem tylko kpciąco, przez co schowała dłoń do kieszeni swojej bluzy. — Domyslilam się po prostu, że nie pozwiedzałeś za dużo odkad sie przeprowadziłeś. Powiedzmy, że chciałam cię oprowadzić. — odgarnęła swoje włosy na plecy, kilka kosmyków które delikatnie opadały jej na twarz, zaczesała za ucho. — No a poznać to my się dopiero mamy.

— Naprawdę doceniam twoje chęci, aczkolwiek dalej jestem na „nie" — sięgnąłem do kieszeni swoich dżinsów, wyciągnąłem jednego papierosa i go odpaliłem. Rzadko zdarzało mi się palić.

Cylisia wykrzywiła twarz w lekkim obrzydzeniu.

— Proszę? Jeśli ci się nie spodoba, to zostawię cię w spokoju. — lekko zakaszlała.

— Nie lubisz papierosów? — nachyliłem się nad nią, uprzednio się zaciągając. Dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze, zaskoczona moim ruchem. Cóż, przyznam, że ja też byłem zaskoczony. Cylisia pokręciła przecząco głową. Wziąłem między palce kosmyk jej włosów, które błąkały się na jej twarzy. Następnie nachyliłem się jeszcze trochę nad jej twarza, wcześniej się ponownie zaciągając, wypuściłem jej cały dym papierosowy prosto w twarz.

Zmarszczyła gniewnie nos. Uśmiechnąłem się prawie niezauważalnie.

— Wskakuj, jedziemy. — powiedziałem zanim zdążyła skomentować moje wczesniejsze wystąpienie. Zaciągnąłem się po raz ostatni, następnie wyrzuciłem peta przed siebie, pstrykając w niego, przez co poleciał kawałek dalej. — Masz jedną szansę, Cylisia.

Podskoczyła jakby porażona piorunem. Dostała nagły przypływ energii. Szybko obiegła samochod do okoła, wskakując na miejsce pasażera. Zająłem chwilę po niej miejsce kierowcy. Gdy przekręciłem kluczyk w stacyjce, zaczela mi zywo tlumaczyc w jaką stronę i uliczki mam się kierować.

Gdybym chciał to naprawdę mógłbym wejść z nią w jakąś relację. Przerażał mnie jednak fakt, poznawania siebie, musiałbym też dać coś od siebie w tym procesie, a nie tylko brać, brać, brać. Bałem się również, że mógłbym ją skrzywdzić, zmienić, zabrać jej tą radość, o którą byłem w tej chwili zazdrosny.

To nie miało prawa się skończyć dobrze, gdy ona była taka ż y w a, zaś ja byłem m a r t w y, w najgorszym znaczeniu tego stwierdzenia.

***

Dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłem z samochodu, rozglądając się dookoła. Wokół mnie było pełno drzew, wąska ścieżka prowadziła do wielkiego jeziora, przy którym na brzegu znajdowała się mała plaża. Miejsce było niesamowite, całkowity spokój i dużo zieleni.

— To... moje ulubione miejsce, nie przyjeżdzam do niego za często — zaczęła powoli — Znajduje się za daleko od mojego domu, a jazda rowerem jest nieco, hmm, trudna. — wytłumaczyła prowadząc nas w stronę pomostu, który lata świetności miał już dawno za sobą. W odpowiedzi pokiwałem jej tylko głową na znak, że słyszałem.

Cylisia jako pierwsza wkroczyła na pomost stawiając pewne kroki, następnie usiadła na środku, krzyżując nogi. Spojrzała na otaczającą ją dookoła wodę, uśmiechała się tak beztrosko. Powoli usadowiłem się na miejscu obok niej, w bezpiecznej obecności. Wyprostowałem nogi. Siedziałem sztywno nic się nie odzywając.

— Dlaczego nie rozmawiasz z nikim? — spytała, nie chciałem odpowiadać, miałem dużo tajemnic i wolałem zachować je dla siebie.

— Po prostu, nie czuję takiej potrzeby.

— Hej, no! Chce cię poznać — udała smutną, wydymając swoje wargi, lekko uniosłem kącik ust, w odpowiedzi uderzyła mnie swoją pięścią w bark — Nie śmiej się, mówię ci poważnie.

— Ja też, powiedzmy że nie było okazji — nie ciągnęła wiecej tego tematu, zaczela jednak pytac o totalne glupoty. Naprawde, typu „jaki jest twoj ulubiony kolor". Miałem ochotę sprzedać jej delikatnego plaskacza w czoło na otrzeźwienie, śmieszyło mnie jej zaangażowanie, w poznawanie mnie, jakbym był najciekawszą osobą na ziemi.

Wydawała się jakby była z innej planety. Ciągle uśmiechnięta, taka beztroska. Kiedyś moja babcia wspominała, że ludzie, którzy sprawiają najweselszych na świecie, mogą być naprawdę smutni w środku. Patrząc na nią nie mogłem w to uwierzyć, jej oczy były takie żywe, tańczyły w nich wesołe iskierki, które nawet nie śmiałyby zgasnąć.

Ale przecież każdy z nas ma swoje sekrety prawda? Najbrudniejsze sekrety, które posiada człowiek zostawia tylko dla siebie, nie dzieląc się nimi nawet z najlepszymi przyjaciółmi. Może z nią było tak samo?

Patrzyła na mnie taka uśmiechnięta, wygladała jak słońce w zimowy poranek. Jesli miałaby się tak uśmiechać cały czas, to mogę zdradzić jej swoje wszystkie brudne tajemnice, w zamian za jej.

Pojawiła się we mnie nagle taka myśl, bo co mi szkodzi? Za niedługo stąd wyjadę, chcę mieć jedno dobre wspomnienie związane z tym przeklętym Lakeport i myślę, że ona mogłaby być jednym z nich.

— Posłuchaj — zacząłem powoli, nadal dość chłodnym tonem, nie potrafiłem już chyba inaczej; spojrzała na mnie skupiając swoją cała uwagę, zmarsczyła brwi chyba zła, że przerwałem jej wywód dotyczący kotów i tego jakie to są niesamowite stworzenia — Mogę iść z tobą na tą imprezę...

Pisnęła. Za głośno. Moja twarz wykrzywiła się w grymasie.

— A usiądziesz jutro ze mną przy stoliku?

— Nie za dużo? Wstawaj, wracasz do domu. — otrzepałem spodnie. Cylisia posłała w moją stronę uśmiech. Pełen szczęścia.

Tylko mała niewinna przyjaźń.

Wmawiam sobie, mając nadzieję, że tylko tak to sie skonczy. Tak, czy siak, wyjadę. Nikt mnie nie będzie mógł powstrzymać.

Podskoczyła. A ja przybrałem swoją maskę obojętności, ruszyłem w stronę samochodu.

Cylisia była również jak grad. Spadła nagle, poczułem ją w s z ę d z i e.

***

jak wrazenia? co sądzicie o Finnie?

do nasteonego!

kredens

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 09 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Romantic Lover Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz