Rozdział 4

7 1 0
                                    

Wysoki mężczyzna w garniturze stał kilka metrów ode mnie w ciemnej uliczce i uważnie mi się przyglądał. Strach sparaliżował moje ciało, jakby nogi przyrosły mi do ziemi. Czułam niepokój i jak najszybciej chciałam uciec, ale nie mogłam. Łzy zaczęły płynąć pod moich policzkach, a oddech niebezpiecznie przyśpieszył.

- Kim jesteś? – zapytał nieznajomy i zrobił kilka kroków do przodu.

Milczałam. Wbiłam wzrok w nierówny chodnik i liczyłam, że nie dostrzeże mojego przerażenia. Stało się wręcz przeciwnie, bo nieznajomy zaśmiał się pod nosem i ponownie ruszył kilka kroków w moją stronę.

Jak mała dziewczynka zasłoniłam sobie oczy rękami, modląc się w duchu, żeby ten straszny Pan odszedł.

Mijały sekundy, które dla mnie trwały niczym wieczność. Cisza, która nastała przerażała mnie jeszcze bardziej. Postanowiłam otworzyć oczy i sprawdzić co się dzieje. To był błąd.

- Dlaczego to zrobiłaś? – jęknęła ciemna postać.

- Co zrobiłam? – pisnęłam, bo cisza jeszcze bardziej mogłaby go rozzłościć.

- Dlaczego mnie zabiłaś? – warknął w moją twarz i rozchylił marynarkę, ukazując wielką czerwoną plamę krwi na koszuli. Momentalnie znowu zamknęłam oczy z paraliżującego mnie strachu.

- To... to, to nie... - nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa przez uczucie duszności, które coraz mocniej się nasilało. Czułam spływający po karku zimny pot, a zawroty głowy były moim gwoździem do trumny. Zaczynało się. Serce łomotało mi tak mocno, że na pewno to słyszał.

- Otwórz oczy – szepnął mi do ucha, a wszystkie moje mięśnie się spięły – nie bój się. Śmierć jest początkiem nowego życia.

Zaczęłam się trząść i wiedziałam, że nie wyjdę z tego cało.

- Otwórz te cholerne oczy! – tym razem krzyknął z całej siły, aż drgnęłam, ale zrobiłam co kazał.

- Teraz będziemy kwita.

Nim zdążyłam zareagować ostry metalowy przedmiot wbił się w mój brzuch z dużą mocą. Krzyczałam, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk.

Otworzyłam oczy i łapiąc się za serce gwałtownie zsunęłam się z łóżka na podłogę. Upadłam na kolana dusząc się. Nagle czyjeś sporych rozmiarów dłonie objęły delikatnie, ale jednocześnie stanowczo, moje policzki. Cichy męski głos przebijał się przez zakamarki mojego umysłu. Znałam ten głos.

- To tylko sen. Oddychaj.

Mów do mnie.

- Już jesteś bezpieczna. Oddychaj, proszę – powiedział łagodnie. Mój oddech powoli się normował, a lęk opuszczał moje ciało. Nieśmiało spojrzałam przed siebie i zaskoczona utkwiłam wzrok w brunecie, który gwałtownie zabrał swoje dłonie.

Chłopak był ewidentnie zmieszany, ale mogłabym przysiąc, że przez ułamek sekundy dostrzegłam w jego oczach cień zmartwienia. Nie mogłam uwierzyć, że chciał mi pomóc. To nie było do niego podobne. Do tej pory Alexander pokazywał tylko dwie emocje – kpinę albo obojętność. I to właśnie jedną z tym masek założył już po chwili, przybierając obojętny wyraz twarzy i gwałtownie wstając do wyjścia na balkon.

Poczułam silną potrzebę pójść za nim, więc po chwili ja również wyszłam na balkon i usiadłam obok z podkulonymi nogami na zimnym betonie. Chłopak nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, ale wyciągnął w moim kierunku paczkę papierosów. Bez wyrzutów sumienia wyciągnęłam jednego i odpaliłam leżącą obok jego buta zapalniczką.

Destiny (nowa wersja)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz