1. Megan

138 18 14
                                    

Westchnęłam, przeglądając flepper. Urtaro wręczył mi go już jakiś czas temu, idąc chyba za namową Otome Deisano. Wszak pasowało, abym obyła się nieco bardziej z realiami otaczającymi nas zewsząd, skoro już nawet Claudia posługiwała się dwoma obcymi językami. Kulała z rodzimej mowy Irdiumczyków, ale o wiele lepiej radziła sobie z lemyrthiańskim obowiązującym jako urzędowy na wszystkich planetach sojuszu. Prawdę mówiąc, byłam z niej dumna.

Sama od jakiegoś czasu pobierałam prywatne lekcje, ale wiedza, jaką musiałam zdobyć, okazała się znacznie okazalsza od tej pochłanianej przez kuzynkę. Tak mi się bowiem zdawało. Laili nie brałam wyjątkowo pod uwagę. Ona otrzymała prestiżowe wykształcenie, jeśli miałabym ją z nami porównywać, przez co znała nie tylko mowę Lemyrthian, ale także keryjski, artebijski oraz podstawy języka kersei ujednolicającego mowę w całym systemie Kermo.

Odwróciłam głowę, wiodąc spojrzeniem za cichym jękiem. Nasza mała gwiazda spała w najlepsze z rączkami uniesionymi w górę i zaciśniętymi piąstkami. Wstałam z łóżka i podeszłam do niej, zaś pochylając się nad śpiącym cudem, pogłaskałam leciuteńko główkę, odgarniając czarne kosmyki. Wyraźnie widziałam, jak wciągnęła powietrze przez rozchylone usteczka, nie pojmując, jak można kochać tak mocno kogoś, kto nie większy jest od oseska. A jednak bezgranicznie kochałam tą małą, podobnie jak jej ojca, nawet jeśli aktualnie szlag nieznacznie mnie trafiał.

Dzięki prezentowi od Urtaro wiedziałam, jaki dziś dzień. I chociaż wmawiałam sobie, że nie powinnam oczekiwać od niego żadnych szczególnych gestów, skoro nie znał ziemskich zwyczajów, czułam się źle. Od rana go nie wiedziałam, bo zaszył się w gabinecie, ponoć musząc coś załatwić, a że miał rzekomo nawał pracy, napomknął, że zobaczymy się później. Tymczasem dochodziła niemal dwudziesta czasu stosowanego na Ziemi, a jego wciąż nie było. Czy to źle, że liczyłam choć na krótką chwilę małego sam na sam?

Pukanie w portal odgradzający sypialnię do reszty statku rozeszło się po sypialni. Wywróciłam oczami. Oprócz faktu, że dziś zdecydowanie nie miałam najlepszego dnia w życiu, niczym jasna cholera przeszkadzało mi ciągłe przebywanie na statku. Tadmor był cudownym dziełem techniki, lecz co z tego? Nie chciałam wieść życia, koczownika. Wiecznie na walizkach.

– Vurtia – powiedziałam, starając się powstrzymać jęknięcie. – Wejdź.

– A ty co taka odpicowana jak stóg w... No, w święta? – zapytała rozweselona, totalnie nic sobie już nie robiąc z własnych gaf lingwistycznych.

Ceniłam, że za wszelką cenę usiłowała wesprzeć mnie we wszystkich zmianach życia, ale ziemskie sformułowania stanowczo nie zasilały jej mocnych stron. Bezwiednie parsknęłam śmiechem.

– Mówi się stróż w boże ciało – poprawiłam ją stanowczo. Przysiadłam na bujanym siedzisku obok komory małej pełniącej rolę łóżeczka. Urtaro zgodził się, by spała z nami w jednej kajucie, ale szybko doszedł do wniosku, że wygodniej będzie jej we własnym łóżku. Zwłaszcza że my nie stroniliśmy od seksu. Komora regeneracyjna podobnie jak nasz statek stanowiła cudo, regenerując ciało nawet z dolegliwości wywołanych porodem. – Coś się stało, że przyszłaś o tej porze?

– Właściwie, to Urtaro prosił, bym...

– Tylko mi nie mów, że się, mości pierdolony książę, nie pofatyguje prędko do sypialni – uniosłam się, okazując wściekłość. Vurtia zamrugała zszokowana. – Nie obraź się, ale twój brat to kawał gnoja, pieprzony pracoholik i jebany perfekcjonista w możliwie najgorszym połączeniu i...

– To może lepiej do niego nie idź – mruknęła, wchodząc mi w słowo.

Natychmiast przerwałam monolog, wyrzucając z siebie kreujące się samoczynnie w głowie epitety określające jej krewniaka. Zbiła mnie z tropu. Wyglądała przezabawnie z ustami ułożonymi w lekki dziubek z wyrazem zdumionej dezorientacji wymalowanej na twarzy.

Między gwiazdami. Zbiór opowiadań.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz