Powrócił (last part)

34 3 1
                                    

Pov Kendra

- Witaj, szwagier - rzucił Seth od niechcenia. O nie. Tylko nie on. Nie tu i nie teraz. Miałam bladą twarz, byłam tak przerażona, że nie mogłam się ruszyć. A on na mnie spojrzał. Miał rozczarowanie i rozżalenie wypisane na twarzy. Wstał i podszedł do mnie.

- To wszystko przez ciebie, idiotko! - krzyknął. Wszyscy zamarli, nawet smoki za drzwiami były cicho. - Kretynko, byłaś bezpieczna! Tylko dlatego, że kazałem ci nie wychodzić poza Krainę! A teraz co!? Tkwimy w celi! Przez ciebie! I ja, i ty i oni! - wskazał ręką na moich przyjaciół. W oczach pojawiły mi się łzy. Wiedziałam, że gdzieś mogła być pułapka, ale odnalezienie brata sprawiło, że opuściłam garde. - Ty wiesz ile zajęły mi układy z Celebrantem i przekonanie go, że ci nie pomagałem!? I dlaczego musiałaś wyciągać z celi mojego głupiego kuzyna!? Wtedy wszyscy wiedzieli, że gdzieś uciekłaś, ale nie! - zamachnął się z zamiarem uderzenia mnie prosto w twarz. Przeszkodził mu Warren, który błyskawicznie zablokował cios.

- Nie waż się dotknąk Kendry - wysyczał przez zaciśnięte zęby.

- To nie ona mnie wyciągnęła - odezwał się Paprot. Czy on chciał wziąć moją winę na siebie? Nie mogłam na to pozwolić! Jednak odezwać się również nie mogłam. - Miałem już dość tkwienia w tej celi, więc wymknąłem się gdy strażnik zasnął. Zabrałem że sobą Kendrę, abyśmy mogli poszukać przyjaciół. - kłamał jak najęty, lecz robił przy tym wszystko, aby to brzmiało jak prawda. Możliwe, że wszyscy oprócz mnie i niego dali się na to nabrać. Nie ważne było, że Seth wysłał do mnie list, mógł przecież zaginąć po drodze. Ale... To było tylko kłamstwo. - I najważniejsze jest to, aby uciec. - zakończył jednorożec światła. Ach, no tak. Bo on nie wie jak.

- Ależ to oczywiste - odpowiedział Tanu. Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni. - Przez te kraty nie ucieknie żadne stworzenie czy człowiek, jeśli nie spełni paru warunków. Znam tylko ogólniki, na pewno gdyby Coulter z nami był, powiedziałby więcej, ale wystarczy rozsadzić je za pomocą magii.

- I niby jak my mamy to zrobić, doktorku? - zapytała się Vanessa.

- Proponuję wykorzystać jego doświadczenie i umiejętności! - krzyknął Nowel, wskazując na Ronodina.

- To nie zadziała. - powiedział spokojnie Tanu. - Trzebaby z jakiegoś przedmiotu lub magicznej istoty przeładować moc. Oczywiście to sprawi, że przedmiot się wyładuje a istota może nawet stracić całą posiadaną magię.

- No oczywiście, bo zawsze musi być jakiś haczyk - burknęłam poirytowana. - W takim razie może rzeczywiście wykorzystajmy Ronodina?

- To nie zadziała. - powtórzył Tanu. - On by się musiał na to zgodzić, nikt nie może go zmusić.

Westchnęłam ciężko i usiadłam na pryczy. Zaklęte kraty, wściekły mężunio, ciasna cela... Ogółem nie za dobrze.

Gdy jedni rozmawiali a inni myśleli, Vanessa podeszła do krat i ich dotknęła. Zaiskrzyło na granatowo, a kobieta upadła na ziemię.

- Vanessa! - krzyknęłam w jednej chwili z Warrenem i satyrami. Mężczyzna podbiegł i wraz z kozłami pomógł jej się podnieść.

- Teraz powinno zadziałać - steierdziła. - Nie wiem, co się ze mną stało, może po prostu przestałam być bliksem. Ale możemy się wydostać - Dodała z delikatnym uśmiechem.

Miała rację. Wyszliśmy bez trudu, Warren podtrzymywał półprzytomną Vanessę, Tanu pilnował Ronodina, Seth próbował żartować z satyrami, Tess i ja miałyśmy przejażdżkę na Hugonie, a Paprot szedł z boku. Skład niemal jak przy bitwie o Zyzzx. Zatrzęsłam się na tą myśl.

Doszliśmy po kilku godzinach do jakiegoś opuszczonego wielkiego wozu. Obok niego stali mężczyzna i kobieta. Warren do nich pomachał. Zmarszczyłam brwi. Czy on ich znał? Umówili się tu na spotkanie czy coś?

Kobieta odsłoniła kaptur. Miała śniadą cerę i ciemne, chłodne oczy. Uśmiechnęła się do nas na powitanie.
- Czyli chyba dobry, stary skład wraca do gry - stwierdził dość pogodnie Trask.


























(Nie, nie przerwę w tym momencie)

*Seth*

W oczach Kendry znów zalśniły łzy. To było niespodziewane, że spotkamy ich znowu.

- No dobra, to jaki jest plan? - zapytał Paprot.

- No cóż... - zaczął Warren.

*Po omówieniu planu, w pałacu Celebranta*

Stałem za jednym rogiem na rozgałęzieniu korytarza. Kendra na drugim. Vanessa kontrolowała właśnie jednego z jeszcze żyjących na ziemii olbrzymów podniebnych. Razem z Thronisem mieli zawalić część zanim smoki zdołałyby się wydostać.

Właśnie usłyszałem walące się mury. To nasz sygnał. Razem z Kendrą zakończyłem rozwieszać pułapki w tym skrzydle zamku.

I... Ktoś w nie wpadł. Tym kimś byli satyrowie, którzy mieli zwabić w to miejsce Króla smoków. Zwabili. A za nim zdążyła nadbiec jego armia, dach się nad nimi zawalił. Na zewnątrz szalała burza. A Tess z milionem wróżek uziemiły Celebranta. Teraz była kolej Warrena. To on razem ze mną miał zabić króla. Wspólnie wbiliśmy sztylet w jego gardziel i-

- Seth? - usłyszałem głos Kendry. - Zawiesiłeś się na moment. A właśnie chciałeś powiedzieć o czymś mi, Paprotowi i Lizzelle.

- Huh? - rozejrzałem się po pomieszczeniu. Czyli to był jakiś sen? A, nie będę teraz tego drążył. Musimy przecież odbić Krainę Wróżek.

***

Bardzo, bardzo, bardzo Was przepraszam, że musieliście tyle czekać na kontynuację. Nawet nie będę szukała jakiejś wymówki, aby się usprawiedliwić, bo wiem, że powinnam to była wcześniej skończyć.
Ale tak czy siak, mam nadzieję, że się wam podobało.

Baśniobór (nie) normalne historieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz