VI

145 15 4
                                    

Miałem dość siedzenia w wieży. Dosłownie dość. Ostatni raz wychodziłem na dwór jakieś trzy miesiące temu, kiedy Tony zabrał mnie do psychologa. Wiedziałem, że chodziło o moje bezpieczeństwo, ale kurwa, ileż można? Ciągle tylko trenowałem albo chodziłem na terapię, albo jeszcze leżałem w pokoju, gapiąc się w sufit. Często siedziałem też z Avengersami i pomagałem w tworzeniu planów zatrzymania przydupasów Kingpina, ale chciałem w końcu coś zrobić. Tak naprawdę coś zrobić.

W Avengers Tower czułem się jak w klatce. Nie mogłem tutaj być sobą i robić tego, co kocham. Dodatkowo Fury, który ciągle mnie kontrolował i wszyscy bohaterowie zamieszkujący wieżę sprawiali, że byłem w pewnym stopniu więźniem. Mimo wszystkich wygód, dobrego jedzenia, swojego własnego pokoju i wielu innych, nie czułem się tutaj jak w domu. Był to swojego rodzaju hotel, który i tak ostatnio przypominał mi więzienie.

Codzienna rutyna stała się już obrzydzająca i nudna, a ja jedyne, o czym marzyłem, to żeby znów założyć strój i na sieciach przemieszczać się między budynkami Nowego Jorku. Kiedy czułem wiatr we włosach, kiedy mogłem oglądać zachody i wschody słońca, które sprawiały, że miasto budziło się do życia i zapadało w sen, kiedy obserwowałem ludzi spieszących w różnych kierunkach, wtedy byłem sobą. Byłem szczęśliwy.

Musiałem coś z tym zrobić, bo wiedziałem, że długo już tak nie pociągnę. Byłem bliski szaleństwa i wcale nie było mi z tego powodu wesoło. Chciałem porozmawiać z Tonym, ale wiedziałem, jakby się to skończyło. Powiedziałby tylko, że to dla mojego bezpieczeństwa, nie mogę nigdzie wyjść i temat jest zamknięty. Dlatego postanowiłem sam coś z tym zrobić.

Wymyśliłem sobie, że uszyję strój całkiem innej osoby, o całkiem innym znaczeniu dla ludzi. Wrench był postrachem i przynosił śmierć w swoim czarnym jak noc kostiumie. Natomiast nowa postać miała nieść nadzieję i ratować ludzi. Do tego potrzebowałem jednak materiałów i maszyny do szycia, a nie byłem głupi. Starkuś w końcu domyśliłby się, o co chodzi, a mi zależało, żeby jak najdłużej zachować to w tajemnicy.

Wstałem z łóżka i zerknąłem na zegarek. Była już taka godzina, gdzie wszyscy powinni spać. Tylko ja jak zwykle nie mogłem. Metody pani Davis działały, ale nie zawsze. Problem polegał na tym, że mogłem normalnie chodzić spać, ale nie chciałem. Zazwyczaj nocami bez celu błąkałem się ponad miastem albo załatwiałem ważne sprawy Kingpina.

Rozciągnąłem się, ziewając i ruszyłem w kierunku drzwi na korytarz. Uchyliłem je i sprawdziłem dla pewności, czy w którymś pokoju nie świeci się światło. Wszyscy Avengersi mieszkali w tym skrzydle, więc wolałem nie ryzykować. Postanowiłem trochę pobawić się w tajniaka, więc wskoczyłem na sufit i domknąłem drzwi ze znaczkiem pająka zamiast numerku. To było całkiem ciekawe. Wiedziałem, że miałem pajęcze moce, ale jakoś nigdy o tym nie myślałem głębiej.

Udałem się na schody, po czym zszedłem na piętro, w którym zazwyczaj mieszkała pani gosposia. Nie miałem pojęcia, jak się nazywała, ale na pewno musiała mieć maszynę i jakieś materiały. Zeskoczyłem bezszelestnie z sufitu i rozejrzałem się po pierwszym pomieszczeniu. Było największe, a w rogu stały dwie maszyny do szycia.

- Bingo - szepnąłem do siebie. - Teraz trzeba mi jeszcze... - rozglądnąłem się i dojrzałem pomieszczenie, w którym leżało mnóstwo zawiniętych w rulon szmat - ... o tego.

Poszedłem tam i zacząłem grzebać, żeby znaleźć jakikolwiek spantex, który nadawałby się do szycia. Niestety były tylko w kolorze czerwonym i niebieskim. Westchnąłem i zabrałem to, co znalazłem. Miałem nadzieję na jakieś lepsze barwy, ale nie mogłem narzekać, w końcu i tak miałem już wstępny projekt. Nauczyłem się szyć, pracując dla Kingpina. Ciągle doznawałem jakichś obrażeń i musiałem robić różne przeróbki stroju. Nigdy nie było mi ciężko się czegoś nauczyć, więc z obsługą maszyny też szybko sobie poradziłem.

Przypiąłem na tablicy korkowej naszkicowany przeze mnie projekt i po zdjęciu dokładnych wymiarów, zacząłem szyć. Niektóre elementy na klatce piersiowej pozszywałem czarną nicią, żeby całość wyglądała jak sieć, a na środku wyszyłem pająka. Miał to być mój symbol.

Po kilku godzinach praca była skończona. Przymierzyłem kostium, który leżał jak ulał i maskę, na której również wyszyłem sieci. Oczy natomiast wykonałem z białych i prześwitujących plastików, które znalazłem w pudełku. Całość wyglądała dobrze i komponowała się ze sobą, a ja byłem dumny i zmęczony jednocześnie. Przebrałem się na szybko, zwinąłem moje dzieło w kulkę i udałem się z powrotem do pokoju.

Tam odnalazłem moje stare wyrzutnie sieci i podrasowałem je lekko dzięki skrzyni z narzędziami, którą dostałem od miliardera. Kiedy wszystko było gotowe, postanowiłem zrobić próbę wytrzymałości i sprężystości, a do tego musiałem opuścić wieżę. Trochę się bałem, co pomyśli Tony, ale i tak pragnienie wygrało ze zdrowym rozsądkiem i już po chwili szybowałem nad spokojnymi ulicami Nowego Jorku.

Było to cudowne uczucie móc znów poczuć tę adrenalinę krążącą w żyłach i wolność, której tak bardzo mi brakowało w wieży. Wylądowałem na jednym z budynków i odetchnąłem głośno. Wszystko było tak jak dawniej, ale nie musiałem zmagać się z bólem ani żadnymi głupimi zleceniami Kingpina. Teraz naprawdę byłem wolny. Zacząłem śmiać się sam do siebie jak małe dziecko. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, kiedy znów wzbiłem się ponad miasto.

Wiedziałem, że muszę być ostrożny, ale miałem w końcu pajęczy zmysł i inne super moce, więc nie martwiłem się zbytnio konsekwencjami swoich działań. W danym momencie w ogóle o niczym nie myślałem. Pozwoliłem swojej głowie odpocząć, więc nie zaśmiecały jej teraz żadne myśli.

Wykonywałem różne akrobacje w powietrzu, jak za dawnych lat, gdy zauważyłem, że ktoś właśnie okradł starszą panią i zaczął uciekać z jej torebką. Wcześniej w ogóle bym nie zareagował, a nawet kibicowałbym złodziejowi. Teraz jednak zacząłem  się zastanawiać, czy mogę się wychylić. Chciałem pomóc, ale wiedziałem, że jestem cały czas namierzany. Jednak po chwili zastanowienia rzuciłem się w pościg za biegnącym mężczyzną. Nie było mi trudno go dogonić i złapać, dlatego po chwili wisiał już do góry nogami, przyczepiony siecią do dachu sklepiku.

- Kradzież jest zła - odezwałem się, czym zwróciłem uwagę paru osób. Było pewnie wcześnie rano, skoro starsze panie zaczęły wychodzić z domów. - Tak nie robimy - dodałem, po czym ruszyłem poszukać poszkodowanej.

Znalazłem ją uliczkę dalej i od razu zwróciłem jej własność.

- Dziękuję ci młody człowieku. W dzisiejszych czasach to już nawet po bułki do sklepu nie można spokojnie pójść! - oburzyła się, a ja byłem bliski zaśmiania się.

- Musi być pani ostrożniejsza - ostrzegłem ją. - Ta dzielnica jest pełna złodziei i przestępców - po tych słowach wzbiłem się w powietrze.

- Dziękuję Spider-Menie! - zdążyłem usłyszeć, zanim zniknąłem stamtąd na dobre.

„Człowiek-Pająk" albo inaczej „Spider-Man". To brzmiało jak całkiem niezła ksywka dla kogoś o takich umiejętnościach jak moje.

Wróciłem do wieży szybciej, niż myślałem. Nie chciałem martwić Starkusia, bo jeszcze dostałby zawału, jakby dowiedział się, że zrobiłem sobie taką samowolkę. Poza tym nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział o tym incydencie, a tym bardziej o każdych następnych. Tony nie zgodziłby się na takie latanie po mieście, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tego potrzebowałem. Dlatego musiałem kłamać. Przynajmniej dopóki było trzeba.

Zdjąłem szybko strój i włożyłem go pod materac, dbając o to, żeby nikt go nie zauważył. Położyłem się do łóżka i uśmiechnąłem się sam do siebie. Z pewnością Kingpin wiedział już o wszystkim, że to ja, że pomogłem tej staruszce, że wyszedłem z wieży i wiele innych, ale obecnie miałem to gdzieś. Mogłem w końcu coś zrobić i byłem z tego powodu szczęśliwy.




________________
Hello :))

A w tym rozdziale krótkie wprowadzenie Spider-Mana.

Mam nadzieję, że się podobało.

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

LOST BY CHOICE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz