Od dwóch dni nie spałem. Cały czas byłem czymś zajęty. W dzień rozpracowywaliśmy z resztą, gdzie mógł ukrywać się Kingpin, a nocami siedziałem przy Peterze. Leżał w śpiączce, ale Bruce i Stephen obiecywali, że to chwilowe i niedługo się obudzi. Liczyłem na to. Musiałem z nim porozmawiać. W końcu nawiązał więź z tym draniem, a raczej na odwrót, ale wiedziałem, że dzięki pomocy czarodzieja ta akcja znów się nie powtórzy.
Wykryliśmy też wirusa w wieży i obecnie próbowałem go usunąć. Niestety kiepsko mi szło, bo takiego czegoś jeszcze nie widziałem i ciężko było mi się przez to przełamać.
- Kurwa - jęknąłem i oparłem się z powrotem o blat. Miałem ochotę czymś rzucić. Kingpin, śpiączka Petera i teraz jeszcze ten wirus. Super. - FRI, czy jest jakiś sposób, w który bezpiecznie możemy usunąć skutki wtargnięcia? Bo ja już przy tym wymiękam.
Wiedziałem, że gnojek ukradł parę moich projektów, ale były głupie i niedopracowane, a poza tym skończyłem z maszynami bojowymi dobre piętnaście lat temu, więc raczej nie miałby z nich użytku. Jeżeli liczył, że zdobył jakieś cenniejsze dane, to grubo się przeliczył. Nigdy tak łatwo nie poszłoby mu z innymi zabezpieczeniami. Od razu zorientowałbym się, gdyby w ogóle spróbował.
Bardziej martwił mnie fakt, że znów zranił Petera. Fizycznie, ale i psychicznie. Dzieciak nie chodził już do pani Davis, bo nie było na to czasu, ale wydawało się, że udało mu się wyjść na prostą po tym wszystkim, co już przeżył. Całe życie spędził u boku przestępcy, a mi jakimś cudem udało się pomóc go ocalić. Nie wybaczyłbym sobie z resztą, gdyby było inaczej. Po tym, jak uzewnętrznił się przy mnie w tym brudnym mieszkaniu, obiecałem sobie, że będę go chronił, nieważne za jaką cenę. Właśnie spełniałem obietnicę.
Sprawa była skomplikowana i trudna. Nawet tego nie przypuszczałem. Nigdy nie sądziłem, że będę teraz ojcem, że będę musiał ratować syna. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Peter był mi bliższy niż ktokolwiek inny, a to jak został skrzywdzony przez własnego mentora i rzekomego chlebodawcę pozostawiało wiele do życzenia. Przede wszystkim ból i cierpienie, które w tak młodym wieku musiał znieść i chociaż był dzielny, nic nie zmieniało tego, ile blizn miał teraz na ciele. Dzieciak sam nawet sobie ich przysporzył.
Nie miało być łatwo, ale teraz to już była przesada. Wszyscy zmęczyliśmy się poszukiwaniami Kingpina, a Pete ledwie wyrabiał z radzeniem sobie z codziennością. Do dziś nie zapomnę, kiedy przyniosłem go do wieży po walce z mutantami. Był taki przerażony, ale kiedy się nim zająłem i pokazałem mu, że świat może być dobry, od razu się uspokoił. Poczuł się bezpiecznie, a ja znów go zawiodłem. Byłem w tym po prostu mistrzem. W zawodzeniu ludzi, którzy mi ufają i których kocham.
- Tak sir, przeanalizowałam działanie tego wirusa i istnieje możliwość usunięcia jakichkolwiek śladów z systemu, ale...
- W takim razie działaj - przerwałem. - Nie mam już na to siły.
Nie dałem AI nawet dojść do słowa, ponieważ wyszedłem z warsztatu, tak szybko, jak tylko się dało. A potem w całej wieży wysiadło zasilanie.
- Brawo Tony, co ty żeś znowu narobił? - zapytała Wdowa, wchodząc do salonu.
- FRIDAY zrobiła pewnie restart systemu - westchnąłem. - Kazałem jej pozbyć się wirusa Kingpina i jakoś tak wyszło, że nawet nie liczyłem się z konsekwencjami - upiłem kolejny łyk drogiej whisky i się wykrzywiłem. Nawet alkohol mi już nie smakował.
- Nie jest z nami dobrze Tony - zaczęła, ale uciszyłem ją gestem dłoni.
- Wiem, on chce zmęczyć nas poszukiwaniami, dręczeniem dzieciaka, strzelaniem i nieustanną zabawą w kotka i myszkę. W końcu sam tutaj przyjdzie. Wtedy musimy być gotowi.
Nie byłem do końca pewien, czy to, co mówiłem, nie było bredniami, ale i tak było w tym trochę racji. Wilson próbował się nas pozbyć, więc wykorzystywał każdy nasz moment słabości, których ostatnio było sporo.
Po rozmowie z Nat udałem się do skrzydła szpitalnego. Usiadłem przy łóżku Petera i zerknąłem na ranę. Bruce wymienił niedawno opatrunek, dlatego postanowiłem spróbować się przespać. Jednak po kilku nieudanych probach, znów odpuściłem. To nie miało sensu. Nic nie miało sensu, odkąd zawaliło się to cholerne TBI. Chciałem, żeby w końcu wszystko wróciło do normalności, żebyśmy mogli w końcu żyć w spokoju, ale nie, bo jeden wariat ubzdurał sobie, że chce zniszczyć życie szesnastoletniego chłopca i Avengers przy okazji.
Przyjrzałem się śpiącemu chłopakowi. Wydawał się taki niewinny i bezbronny. Został wyszkolony na zabójcę, którym nie chciał być i gdyby nie nasze spotkanie, gdy miał dokonać swojego pierwszego morderstwa, zapewne w końcu by to zrobił.
- Peter musisz się obudzić - poprosiłem, lekko potrząsając jego ramieniem, ale to na nic. Lepsze to, niż gdyby był przytomny i nie chciał się odzywać.
Położyłem głowę między rękami na łóżku dzieciaka i czekałem. Czekałem na cud.
Kiedy się obudziłem, było już jasno. Okazało się, że ponad siedemdziesiąt dwie godziny bez snu źle działają na człowieka. Pete nadal był w śpiączce, dlatego wstałem, żeby wyjść się ogarnąć do pokoju.
Zasilanie zdążyło już wrócić, więc nie przejmowałem się tym, co miałem jeszcze do zrobienia. Wszedłem do swojej sypialni i nagle mnie olśniło. Pobiegłem do sali narad, gdzie wciąż siedzieli skołowani Avengersi. Popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a ja uśmiechnąłem się i podszedłem do stołu.
- Pamiętacie akcję z kryjówką Kingpina, która okazała się farsą? - zapytałem z entuzjazmem.
- Tak Tony, wszyscy pamiętamy, jak znów daliśmy się podejść draniowi - odpowiedziała bez przekonania Natasha.
- Był to atak skierowany w stronę Petera, jak zresztą każdy atak Kingpina - dodał Steve.
- Właśnie - rzuciłem. - Możemy sami przecież go zaatakować - wszyscy popatrzyli na mnie jak na debila. Myśleli, że już totalnie zwariowałem albo że mi odbiło. Jednak ja wiedziałem, co robię i mówię. - Posłuchajcie, możemy zorganizować zasadzkę. Nie mieliśmy zasilania w wieży, zapewne on o tym wie. Gdyby tak upozorować, że przewozimy Petera gdzieś w „bezpieczne" miejsce i zaatakować go, kiedy on zaatakuje nas?
- Przecież on nie wyłoni się z cienia Tony, raczej wyśle na nas swoich parobków - Clint niezbyt entuzjastycznie podszedł do sprawy.
- Czyżby? - zacząłem. - Jeżeli wyślemy w konwoju wszystkich Avengersów, czy mógłby przepuścić taką okazję na załatwienie nas po kolei?
- A co z Peterem? Przecież jest w śpiączce i ta akcja mogłaby go narazić - powiedział Bruce. - Ktoś mógłby tu przyjść i go zabić.
- Masz rację przyjacielu, dlatego będę musiał zadzwonić do jednookiego i poprosić go o pomoc - westchnąłem. Wcale nie podobał mi się ten pomysł, zwłaszcza, jak ostatnio się na niego wydarłem, ale chodziło o złapanie Kingpina, więc wierzyłem, że Nick nie przepuści takiej okazji.
- Plan jest mocno niedopracowany, ale myślę, że mogłoby się to udać, o ile Wilson zaszczyci nas swoją obecnością - dodał Steve.
- Czyli już nie będziemy szukać tylko informacji i przeczesywać potencjalnych miejsc jego pobytu? - zapytał Bucky.
- Nie, od dzisiaj będziemy działać - odpowiedziałem. - Bierzmy się do roboty.
Po tylu miesiącach mordęgi, w końcu zobaczyłem na ich twarzach uśmiechy. Mieliśmy nadzieję, na zakończenie tego koszmaru i chociaż plan wydawał się banalny, mieliśmy jeszcze wiele do omówienia.
__________________
Hello ;)No to zaszalałam z rozdziałem XD
Mam nadzieję, że ta historia nie jest dla was zbyt skomplikowana.
Miłej pory dnia, w której czytacie <3
CZYTASZ
LOST BY CHOICE
FanficKontynuacja wcześniejszej książki "Wrong enemy" Nie mogłam was przecież zostawić z smutnym Starkusiem ♡