Stojąc przy końcu długiego stołu w sali narad w wieży Avengers, czułem na sobie spojrzenia zespołu. Ich zmęczenie, ich wyczerpanie, było niemal namacalne. Miesiące szaleńczych walk i bezustannej gry w kotka i myszkę z Kingpinem doprowadziły nas właśnie do tego momentu. Do tej jednej szansy. Wiedziałem, że to może być jedyny moment, aby zakończyć ten koszmar. A jeśli się nie uda, to stracimy Petera... a być może także i siebie.
- Mamy potwierdzenie od Fury'ego - odezwałem się, przerywając ciszę. Spojrzałem na holograficzny plan, który wyświetlał się nad stołem, ilustrując każdy etap naszej operacji. - Musiałem się nieźle namęczyć i wysłuchać całego kazania o tym, jak niebezpieczna to misja, ale w końcu się zgodził. Tyle że pod jednym warunkiem: robimy to z precyzją. Każdy błąd może nas kosztować życie Petera... i nasze.
Spoglądałem po twarzach. Steve Rogers stał oparty o ścianę, jego spojrzenie było jak zwykle spokojne, choć w jego oczach tliła się ta sama determinacja, która kierowała nim od dnia, w którym się poznaliśmy. Miałem do niego pełne zaufanie. Wszyscy wiedzieliśmy, jak wiele na to poświęciliśmy. Całe te miesiące szukania Wilsona. Plan był dobry. Nawet bardzo dobry.
- Upewnijmy się, że wszystko działa bez zarzutu - odezwał się Steve, jego głos przebił się przez moje myśli. - Kingpin nie może się tego domyślić.
Steve miał rację. Konopni był groźnym przeciwnikiem. Jeden zły ruch mógł nas doprowadzić do porażki.
***
Trzy dni później nasza zasadzka była dopięta na ostatni guzik. Fałszywy transport Petera wyruszył z wieży, dokładnie tak, jak to przewidziałem. Dwa opancerzone pojazdy, eskortowane przez motocyklistów Tarczy, przemierzały ulice Nowego Jorku w kierunku rzekomo bezpiecznej kryjówki. W środku jednego z tych pojazdów nie było nic prócz hologramu - idealnie odwzorowanego Petera. Tak dokładnego, że nawet najlepsze skanery Kingpina nie byłyby w stanie wykryć oszustwa. Dzieciak w rzeczywistości wciąż leżał nieprzytomny w wieży, otoczony przez Fury'ego i jego najlepszych ludzi. Bezpieczny. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Gdyby coś mu się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył.
Obserwowałem wszystko z wysokości mojego warsztatu, śledząc każdy ruch na ekranach monitorów. Wiedziałem, że wszystko musi wyglądać perfekcyjnie, by Kingpin uwierzył, że to prawdziwy transport. W tym momencie nie mogliśmy sobie pozwolić na żaden błąd.
- Wszystko gotowe, Stark? - głos Fury'ego przerwał moje zamyślenie. Chyba nadal był zły, za ten telefon, ale w danym momencie brzmiał naprawdę profesjonalnie.
- Gotowe - odpowiedziałem, nie odwracając wzroku od monitorów. Wiedziałem, że Wilson nie zawiedzie, że zrobi dokładnie to, czego oczekujemy. - Kingpin zaraz uderzy.
I wtedy to się stało.
Konwój przemieszczał się powoli przez miasto, gdy nagle na jednym z ekranów dostrzegłem sygnał ostrzegawczy.
- Mam kontakt! - krzyknął Clint przez komunikator. - Nadciągają od zachodu. Duża grupa, co najmniej dwudziestu.
Dokładnie tak, jak się spodziewałem. Kingpin wysłał swoich ludzi. Atak był szybki, bez ostrzeżenia, a najemnicy zalali konwój gradem kul i zakłócili komunikację. Ale Avengers byli gotowi. Nat i Bucky ruszyli do akcji bez chwili zwłoki, eliminując przeciwników z brutalną precyzją. Natasha poruszała się jak cień, niemal tańcząc między napastnikami, podczas gdy Bucky, zimny i skuteczny, strzelał bezbłędnie. Oboje wyszkoleni przez złych ludzi, stanęli po dobrej stronie. Jak mój Pete...
Siedziałem przy monitorach, obserwując wszystko. Clint z pozycji snajperskiej likwidował wrogów z taką samą łatwością, z jaką oddychał. Zawsze był taki dokładny, ale w tym momencie przechodził samego siebie. W tej chwili wyglądało na to, że plan działa. Kingpin dał się nabrać.
CZYTASZ
LOST BY CHOICE
FanfictionKontynuacja wcześniejszej książki "Wrong enemy" Nie mogłam was przecież zostawić z smutnym Starkusiem ♡