Rozdział 4

28 5 14
                                    

Czarna koronkowa sukienka leży na mnie tak, że nawet Thomas byłby pełny podziwu, iż nie uszył jej Gianni Versace. Opina mnie tu i ówdzie w taki sposób, pozostawiając odsłonięte ramiona, że aż boję się w niej wyjść. Martwię się, czy aby na pewno nie będę wyglądać niestosownie. Dekolt jest chyba za głęboki, a szpilki za wysokie, bo sprawiają wrażenie, jakby nogi wyrastały mi z karku. Chyba nie wytrzymam w nich całą noc.

Zaczynam powątpiewać we wszystko, co jeszcze godzinę temu mi się we mnie i mojej kreacji podobało. Tylko upięte do góry włosy mi się podobają.

Obracam się kilka razy przed lustrem, a do pokoju wchodzi Julia.

— Łał — mówi z podziwem.

Staję przodem do niej. Nie czuję się ŁAŁ.

— Myślisz, że mogę tak pójść? — pytam z wyczuwalną wątpliwością i obracam się wokół własnej osi, żeby mogła mnie dobrze obejrzeć.

— Czy ja wiem? — podchodzi i nakazuje stanąć prosto przed lustrem.

Rozpuszcza moje pofalowane lokówką blond włosy i spina ponownie, ale nieco luźniej i kilka kosmków opada mi subtelnie na szyję. Wyglądam jeszcze bardziej wyzywająco. Jakby mnie przed chwilą przyłapała z kimś w łóżku, a ja próbowała na siłę się ogarnąć.

— Teraz o wiele lepiej — mówi i faluje brwiami.

Faktycznie jest lepiej, ale czuje się jak... dziwka? Nie no, bez przesad, ale jest mi nieswojo.

— Naprawdę? — pytam i zaczynam ciągnąć sukienkę w dół, bo podniosła się i wydaje mi się, że widać mi niemalże bieliznę.

— No pewnie, a czemu nie? — kwestionuje moje pytanie, słysząc nutę powątpiewania w moim głosie.

— No, nie wiem, nie za krótka ta sukienka? Nie wygląda zbyt wyzywająco? — pytam i raz jeszcze przeglądam się w lustrze. — Chyba nie wytrzymam w tych szpilkach całą noc — narzekam.

Ciągnę sukienkę w dół. Żałuję, że ją kupiłam. Leży idealnie, ale chyba nie czuję się w niej dobrze. Wiem dlaczego. Bo Thomas uznałby, że jest wyzywająca. Z nim zawsze musiałam wyglądać jak szara mysz.

Julia znów mnie obejmuje i znów chwyta mnie za ramiona. Znów nakazuje stanąć prosto.

— Isla, dziś jest Sylwester — tłumaczy, jak niespełna rozumu dziecku. — Masz dwadzieścia trzy lata, nie pięćdziesiąt, najwyżej zdejmiesz szpiki i będziesz tańczyć boso, a sukienka musi być krótka. Jesteś młoda i piękna, niech to wszyscy zobaczą, nie zachowuj się jak stara ciotka — perswaduje mi, patrząc na mnie w lustrzanym odbiciu i każe puścić brzeg sukienki.

Prostuję plecy i zastygam w bezruchu. Uśmiecham się do niej w lustrzanym odbiciu. Już czuję się idealnie.

— Masz rację.

Przed domem rozbrzmiewa klakson samochodu Tylera. Przyjechał zabrać mnie do knajpy, żebym nie czekała długo na taksówkę, która dziś zapewne przyjechałaby za dwie godziny.

Wybiegam z domu, witam się z nim i ruszamy. Tyler jest jak zwykle małomówny, ale nigdy mi to nie przeszkadzało.

Kilkanaście minut później jesteśmy w Marvin's. Jest strasznie dużo ludzi. Po prostu tłumy, ale Cindy odnajduje nas natychmiast, gdy tylko stajemy w drzwiach. Obie robimy kilka kroków do wnętrza knajpy i zatrzymujemy się przy zejściu na parkiet. Od tańczącego tłumu dzielą nas dosłownie trzy schodki, więc mamy całą salę w zasięgu wzroku.

Tyler całuje Cindy w policzek i znika w tłumie. Idzie zająć się gośćmi i muzyką. Podobno przyjechało kilku jego kumpli z uczelni. Głośna muzyka zalewa salę i muszę głośno krzyczeć, żeby Cindy mnie usłyszała.

Nocny telefonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz